W otchłani Imatry (okładka) |
Autor: Aleksander Ławrow
Tytuł: W otchłani Imatry
Tytuł oryginału: Под
волнами Иматры
Tłumaczenie: Agnieszka Papaj
Miejsce i rok wydania: Wrocław 2012
Wydawca: Dobre Historie
Trudno
nazwać mnie koneserką kryminału. Wszelkie Nesbø, Browny, Läckberg i Larssony
dramatycznie mnie nie ruszają, a lekturę odpuszczam po kilku stronach, zupełnie
znudzona. Dłużej wytrzymałam przy Christie, ale do fanatyzmu mi daleko.
Niemniej są od tego wyjątki: a na imię im Edgar Allan Poe i Arthur Conan Doyle.
Trudno więc, żebym nie chciała zapoznać się z powieścią, która oficjalnie jest
reklamowana jako przeznaczona dla fanów Sherlocka Holmesa, choć – jak już
kiedyś wspominałam – zasadniczo nie lubię, jeśli promocja jakiejś powieści
polega na porównywaniu jej do bardziej znanych tytułów („rosyjski Vidocq” czy
„polskie Kac Vegas”…). W każdym razie
dziewiętnastowieczny detektyw, do tego Rosja – czegóż chcieć więcej?
Najpierw
słowo wstępu o… Wstępie właśnie.
Bardzo dobrze, że jest. Tłumaczka zarysowuje w nim historię rosyjskiego
kryminału, co dla mnie jest zagadnieniem tyleż nieznanym co interesującym. I tu
z kolei mam pewien żal, bo wstęp jest dość pobieżny. Prawdę mówiąc niewiele się
z niego dowiedziałam oprócz tego, że „badacze prześcigają się w zapewnieniach,
iż gatunek ten nie rozwinął się na gruncie rosyjskim” (s. 7). Ja wiem, że to
nie BNka, niemniej od razu chcę się dowiedzieć, jacy badacze. Kiedy i gdzie tak
zapewniali? Albo przynajmniej gdzie znajdę odpowiedzi na te pytania? Jakieś
namiary czy coś… Niestety, niczego takiego nie ma i bardzo mi smutno z tego
powodu, bo jestem dokładnie tak głupia jak przedtem. Próbowałam znaleźć coś o
samym autorze powieści, Ławrowie (własc. Aleksander Iwanowicz Krasnicki, o czym
informację znajdujemy na końcu książki) i jego cyklu „Caryca hunhuzów” (którego
pierwszym tomem jest właśnie W otchłani
Imatry), ale znów poniosłam klęskę, zupełnie nie wiedząc, gdzie szukać. Jak
już było coś o Ławrowie w rosyjskich Internetach, to z kolei ani słowa o
Imatrze. Ale najwyraźniej tak musi być, trudno. To tylko wstęp, a ja prędzej
czy później coś znajdę.
Najważniejsza
jest sama powieść.
W otchłani Imatry - ilustracja (s. 181) |
Czytelnik
poznaje Metodego Kiryłowicza Kobyłkina, petersburskiego detektywa w podeszłym
już wieku, zmagającego się z kolejną zagadką. A jest nią tajemnicza śmierć
mandżurskiego bogacza, który zmarł niespodziewanie w przedziale pociągu, którym
zmierzał wraz z córką, Marią Jegorowną Worobiową, spotkać się z jej
potencjalnym narzeczonym, Aleksiejem Nikołajewiczem Kudlińskim. W intrydze mamy
wszystko: fortunę, złoto, gruźlicę, młodą damę w opałach, mnóstwo podejrzeń,
egzotyczne zwierzęta i jeszcze bardziej egzotyczne miejsca, począwszy od
huczącej Imatry w Finlandii, a na Władywostoku kończąc. Akcja w większości
dzieje się w Petersburgu, pieszczotliwie zwanym „Piter”. To tam detektyw Metody
prowadzi swoje śledztwo, najzupełniej nie wierząc w to, że Jegor Pawłowicz
Worobiow mógł zejść z tego padołu na skutek ataku serca lub innej, naturalnej
przyczyny. Intryga więc ma wszystko, co mieć powinna w porządnym,
dziewiętnastowiecznym kryminale.
A
jednak chyba nie porównywałabym przygód detektywa Kobyłkina do Holmesa. Różnic
jest kilka, jedne bardziej oczywiste, inne mniej. Ta bardziej: zarówno Sherlock
Holmes jak i Auguste Dupin mieli wspólników-przyjaciół. Metody również ma dwóch
zaufanych agentów, ale oni służą wyłącznie do wykonywania poleceń – brakuje mi
trochę przestrzeni wypełnionej błyskotliwymi dialogami, w których detektyw za pomocą
pozornie niezobowiązujących rozmów raz po raz pokazuje, kto tu jest tak
naprawdę nieprzeciętnie inteligentny. Z tego, między innymi, wynika zresztą ta
mniej wyraźna różnica: detektyw Kobyłkin tak naprawdę (choć narrator wielekroć
zapewnia czytelnika o czymś wręcz przeciwnym) nie jest żadnym nadzwyczajnym
geniuszem, a przynajmniej nie odebrałam go w ten sposób. Jest uparty i wierzy w
swoją intuicję, toteż jeśli przeczucie podpowiada mu, że to nie wypadek a
zbrodnia, to chwyci się tej teorii i nie puści, dopóki nie udowodni, że to w
istocie zbrodnia. Ma też nieco szczęścia, bo ludzie chętnie mu się zwierzają,
jako takiemu ujmującemu staruszkowi. Ale nie ma tu żadnej wymyślnej dedukcji –
wszystkie wskazówki, które zbiera Kobyłkin, czytelnik sam doskonale potrafi
złożyć sobie w rozwiązanie. Może z pominięciem jakichś detali, ale jednak.
W otchłani Imatry - ilustracja (s. 231) |
Nie
zmienia to faktu, że bardzo polubiłam Metodego Kiryłowicza. To taki uparty, nieco
szalony staruszek, który może i ma więcej szczęścia jak rozumu, ale nie ulega wątpliwości,
że jest skuteczny – a to przecież najważniejsze.
Mniej
ciepłych uczuć mam wobec Marii Worobiowej, która miała być rezolutną, rozsądną
i silną damą, a miałam wrażenie, że jest jednak trochę amebowata. Niezależnie
od wcześniejszej niechęci w stosunku do danego rozmówcy, nieufności czy
jakichkolwiek negatywnych emocji, kiedy przychodziło już do konkretnej wymiany
zdań, młoda kobieta zupełnie miękła i odniosłam wrażenie, że dosłownie każdemu
wygadałaby swoje najskrytsze sekrety, gdyby tylko delikwent zapytał. Nie
wykluczam, że Masza zyska nieco w dalszych częściach cyklu, bo na razie jakoś
szału nie ma.
Muszę
jednak przyznać, że brak genialnych bohaterów w zupełności został mi
zrekompensowany przez klimat. Opisy są sugestywne (choćby tytułowa otchłań
Imatry), a ludzie przekonujący. Czuć w nich tę rosyjskość, ba!, pojawią się
nawet całkiem niepochlebne słowa o naturze choćby takich Anglików. Czytając
wyraźnie narzuca się, że to wschód. Inna kultura niż to, z czym obcuje się
najczęściej w literaturze. W dodatku uwielbiam ten nieco staroświecki styl, tak
„czystszy” i ładniejszy od większości współczesnych powieści kryminalnych i
sensacyjnych. Nie wiem, ile w tym zasługi oryginału, a ile tłumaczenia – ale powieść
czyta się niesamowicie lekko i przyjemnie. W dodatku podoba mi się wydanie –
zarówno pod względem graficznym (miłe dla oka, klimatyczne ilustracje) jak i pod
względem staranności. Literówki pojawiły się może dwie, a jedyna rzecz, która
mnie zadziwiła, to w kilku miejscach interpunkcja: po raz pierwszy spotkałam
się z zapisem ?.. oraz !.. i nie do końca wiem, co o tym myśleć
ani skąd to się mogło wziąć.
W otchłani Imatry to powieść ze wszech miar godna
polecenia – nie przeorała mi mózgu, ale stanowiła świetną rozrywkę, wciągnęła
i, co ważniejsze, każe z niecierpliwością czekać na kolejne tomy i kolejne
przygody detektywa Kobyłkina. 8/10.
Za trzecim razem mężczyzna zatrzymał się
na środku brzegu. Wychylił się nad drewnianą balustradą, kończącą się daleko,
nad samą kipielą szalejącej wodnej masy. Kręciło mu się w głowie od tej
wściekłej, dzikiej szarży. Nieposkromiony, potężny żywioł wciągał go za
balustradę. Ryczący potwór rozpościerał piekielne ramiona i przyzywał go w
swoje objęcia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz