piątek, 18 stycznia 2013

Fraa w czytelni (35) - "W otchłani Imatry"

W otchłani Imatry (okładka)

Autor: Aleksander Ławrow

Tytuł: W otchłani Imatry

Tytuł oryginału: Под волнами Иматры

Tłumaczenie: Agnieszka Papaj

Miejsce i rok wydania: Wrocław 2012

Wydawca: Dobre Historie



Trudno nazwać mnie koneserką kryminału. Wszelkie Nesbø, Browny, Läckberg i Larssony dramatycznie mnie nie ruszają, a lekturę odpuszczam po kilku stronach, zupełnie znudzona. Dłużej wytrzymałam przy Christie, ale do fanatyzmu mi daleko. Niemniej są od tego wyjątki: a na imię im Edgar Allan Poe i Arthur Conan Doyle. Trudno więc, żebym nie chciała zapoznać się z powieścią, która oficjalnie jest reklamowana jako przeznaczona dla fanów Sherlocka Holmesa, choć – jak już kiedyś wspominałam – zasadniczo nie lubię, jeśli promocja jakiejś powieści polega na porównywaniu jej do bardziej znanych tytułów („rosyjski Vidocq” czy „polskie Kac Vegas”…). W każdym razie dziewiętnastowieczny detektyw, do tego Rosja – czegóż chcieć więcej?

Najpierw słowo wstępu o… Wstępie właśnie. Bardzo dobrze, że jest. Tłumaczka zarysowuje w nim historię rosyjskiego kryminału, co dla mnie jest zagadnieniem tyleż nieznanym co interesującym. I tu z kolei mam pewien żal, bo wstęp jest dość pobieżny. Prawdę mówiąc niewiele się z niego dowiedziałam oprócz tego, że „badacze prześcigają się w zapewnieniach, iż gatunek ten nie rozwinął się na gruncie rosyjskim” (s. 7). Ja wiem, że to nie BNka, niemniej od razu chcę się dowiedzieć, jacy badacze. Kiedy i gdzie tak zapewniali? Albo przynajmniej gdzie znajdę odpowiedzi na te pytania? Jakieś namiary czy coś… Niestety, niczego takiego nie ma i bardzo mi smutno z tego powodu, bo jestem dokładnie tak głupia jak przedtem. Próbowałam znaleźć coś o samym autorze powieści, Ławrowie (własc. Aleksander Iwanowicz Krasnicki, o czym informację znajdujemy na końcu książki) i jego cyklu „Caryca hunhuzów” (którego pierwszym tomem jest właśnie W otchłani Imatry), ale znów poniosłam klęskę, zupełnie nie wiedząc, gdzie szukać. Jak już było coś o Ławrowie w rosyjskich Internetach, to z kolei ani słowa o Imatrze. Ale najwyraźniej tak musi być, trudno. To tylko wstęp, a ja prędzej czy później coś znajdę.

Najważniejsza jest sama powieść.


W otchłani Imatry - ilustracja (s. 181)
Czytelnik poznaje Metodego Kiryłowicza Kobyłkina, petersburskiego detektywa w podeszłym już wieku, zmagającego się z kolejną zagadką. A jest nią tajemnicza śmierć mandżurskiego bogacza, który zmarł niespodziewanie w przedziale pociągu, którym zmierzał wraz z córką, Marią Jegorowną Worobiową, spotkać się z jej potencjalnym narzeczonym, Aleksiejem Nikołajewiczem Kudlińskim. W intrydze mamy wszystko: fortunę, złoto, gruźlicę, młodą damę w opałach, mnóstwo podejrzeń, egzotyczne zwierzęta i jeszcze bardziej egzotyczne miejsca, począwszy od huczącej Imatry w Finlandii, a na Władywostoku kończąc. Akcja w większości dzieje się w Petersburgu, pieszczotliwie zwanym „Piter”. To tam detektyw Metody prowadzi swoje śledztwo, najzupełniej nie wierząc w to, że Jegor Pawłowicz Worobiow mógł zejść z tego padołu na skutek ataku serca lub innej, naturalnej przyczyny. Intryga więc ma wszystko, co mieć powinna w porządnym, dziewiętnastowiecznym kryminale.

A jednak chyba nie porównywałabym przygód detektywa Kobyłkina do Holmesa. Różnic jest kilka, jedne bardziej oczywiste, inne mniej. Ta bardziej: zarówno Sherlock Holmes jak i Auguste Dupin mieli wspólników-przyjaciół. Metody również ma dwóch zaufanych agentów, ale oni służą wyłącznie do wykonywania poleceń – brakuje mi trochę przestrzeni wypełnionej błyskotliwymi dialogami, w których detektyw za pomocą pozornie niezobowiązujących rozmów raz po raz pokazuje, kto tu jest tak naprawdę nieprzeciętnie inteligentny. Z tego, między innymi, wynika zresztą ta mniej wyraźna różnica: detektyw Kobyłkin tak naprawdę (choć narrator wielekroć zapewnia czytelnika o czymś wręcz przeciwnym) nie jest żadnym nadzwyczajnym geniuszem, a przynajmniej nie odebrałam go w ten sposób. Jest uparty i wierzy w swoją intuicję, toteż jeśli przeczucie podpowiada mu, że to nie wypadek a zbrodnia, to chwyci się tej teorii i nie puści, dopóki nie udowodni, że to w istocie zbrodnia. Ma też nieco szczęścia, bo ludzie chętnie mu się zwierzają, jako takiemu ujmującemu staruszkowi. Ale nie ma tu żadnej wymyślnej dedukcji – wszystkie wskazówki, które zbiera Kobyłkin, czytelnik sam doskonale potrafi złożyć sobie w rozwiązanie. Może z pominięciem jakichś detali, ale jednak.

W otchłani Imatry - ilustracja (s. 231)
Nie zmienia to faktu, że bardzo polubiłam Metodego Kiryłowicza. To taki uparty, nieco szalony staruszek, który może i ma więcej szczęścia jak rozumu, ale nie ulega wątpliwości, że jest skuteczny – a to przecież najważniejsze.

Mniej ciepłych uczuć mam wobec Marii Worobiowej, która miała być rezolutną, rozsądną i silną damą, a miałam wrażenie, że jest jednak trochę amebowata. Niezależnie od wcześniejszej niechęci w stosunku do danego rozmówcy, nieufności czy jakichkolwiek negatywnych emocji, kiedy przychodziło już do konkretnej wymiany zdań, młoda kobieta zupełnie miękła i odniosłam wrażenie, że dosłownie każdemu wygadałaby swoje najskrytsze sekrety, gdyby tylko delikwent zapytał. Nie wykluczam, że Masza zyska nieco w dalszych częściach cyklu, bo na razie jakoś szału nie ma.

Muszę jednak przyznać, że brak genialnych bohaterów w zupełności został mi zrekompensowany przez klimat. Opisy są sugestywne (choćby tytułowa otchłań Imatry), a ludzie przekonujący. Czuć w nich tę rosyjskość, ba!, pojawią się nawet całkiem niepochlebne słowa o naturze choćby takich Anglików. Czytając wyraźnie narzuca się, że to wschód. Inna kultura niż to, z czym obcuje się najczęściej w literaturze. W dodatku uwielbiam ten nieco staroświecki styl, tak „czystszy” i ładniejszy od większości współczesnych powieści kryminalnych i sensacyjnych. Nie wiem, ile w tym zasługi oryginału, a ile tłumaczenia – ale powieść czyta się niesamowicie lekko i przyjemnie. W dodatku podoba mi się wydanie – zarówno pod względem graficznym (miłe dla oka, klimatyczne ilustracje) jak i pod względem staranności. Literówki pojawiły się może dwie, a jedyna rzecz, która mnie zadziwiła, to w kilku miejscach interpunkcja: po raz pierwszy spotkałam się z zapisem ?.. oraz !.. i nie do końca wiem, co o tym myśleć ani skąd to się mogło wziąć.



W otchłani Imatry to powieść ze wszech miar godna polecenia – nie przeorała mi mózgu, ale stanowiła świetną rozrywkę, wciągnęła i, co ważniejsze, każe z niecierpliwością czekać na kolejne tomy i kolejne przygody detektywa Kobyłkina. 8/10.








Za trzecim razem mężczyzna zatrzymał się na środku brzegu. Wychylił się nad drewnianą balustradą, kończącą się daleko, nad samą kipielą szalejącej wodnej masy. Kręciło mu się w głowie od tej wściekłej, dzikiej szarży. Nieposkromiony, potężny żywioł wciągał go za balustradę. Ryczący potwór rozpościerał piekielne ramiona i przyzywał go w swoje objęcia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...