(źródło) |
No bo tak.
Właściwie jest 31 października, więc powinnam była napisać tylko jakieś
pożegnanie i ewentualnie rzucić zajawką mojej tegorocznej NaNoPowieści, po czym
zamilknąć na miesiąc. Tyle tylko, że w tym roku nie dam rady. Może zamilknę na
miesiąc, a może nie. Może coś napiszę, a może nie. Za trzy godziny zaczyna się
NaNoWriMo, a ja jedyne co mam, to potencjalny tytuł. Słabo to wróży.
Ale, oczywiście –
nigdy nic nie wiadomo.
Niemniej
pomyślałam, że byłoby fajnie, gdybym jednak jakiś wpis zdołała tu zostawić.
Akurat tak się
złożyło, że ostatnio skończyliśmy z Ulvem Pre-Sequela do Borderlandsów. Uznałam
więc, że to chyba odpowiedni moment, żeby o tym wspomnieć, czyż nie?
Być może gdzieś już
o tym wspomniałam, ale jeśli nie, to wspomnę teraz: okrutnie się Pre-Sequelem
jarałam. Oczywiście, wszystkiemu winien trailer – jak wszystkie trailery
Borderlandsów, wywoływał we mnie natychmiastowe „OMGCHCĘGRAĆ”. Żeby nie było
niejasności, mówię o tym:
Tymczasem z kilku
źródeł słyszałam, że w gruncie rzeczy gra, mimo świetnego trailera, jest nudna.
No ale z drugiej strony jakoś tak wyszło, że to była jedyna odsłona tej serii,
której jeszcze nie tykałam. Dopiero co skończyliśmy pierwszą część
Borderlandsów, wciąż w pamięci mam świetne Tales
from the Borderlands – no to jakoś korcił jednak ten Pre-Sequel. I tak
wyszło, od słowa do słowa, że zaczęliśmy rozgrywkę.
Domyślam się, że
ludzie, którzy zarzucają tej grze nudę, mają w pamięci wyłącznie bardzo fajną
dwójkę. Może rzeczywiście w takiej sytuacji Pre-Sequel nie wytrzymuje
porównania. Acz jak dla mnie? Super. Ot, po prostu świetnie się bawiłam podczas
rozgrywki.
Takie tam, bo nie mam własnych screenów (źródło) |
Po pierwsze, świat:
dostajemy coś innego niż oferowały nam wszystkie Borderlandsy do tej pory. Nie
biegamy po Pandorze, tylko po księżycu – Elpis. To oznacza, że po pierwsze:
będziemy mieć bardzo malownicze, księżycowe scenerie, przyjemnie inne od
pustkowi Pandory, po drugie zaś: zmniejszoną grawitację! Ej, mówcie co chcecie –
zmniejszona grawitacja była kozacka. Przyznam, że początkowo się jej okropnie
bałam, bo pod względem growo-motorycznym jestem strasznie niegramotna (z tego
względu odpadają u mnie wszystkie gry zręcznościowe), niemniej okazało się, że
nawet ja jestem w stanie to ogarnąć i skakać dalej, wyżej, fajniej. I to
naprawdę daje mnóstwo frajdy. A zabijanie w powietrzu może nie ma wielkiego sensu
praktycznego, ale o ileż bardziej jest kozackie, niż takie po prostu zabijanie
z poziomu gruntu!
No i w tych
warunkach pojawia się też fajny pojazd do dyspozycji, czyli poduszkowiec stingray,
którym można skakać nad przepaściami i w ogóle człowiek czuje się jak w Star
Warsach. Znów: myślałam, że stingray będzie moją bolączką, bo jest pojazdem
jednoosobowym, a to oznacza, że musiałam sama stanąć za kierownicą – a tego
zawsze, ale to zawsze unikam, bo zdecydowanie bliższa memu sercu jest wieżyczka
strzelnicza. A tymczasem okazało się, że prowadzenie stingraya jest bardzo
satysfakcjonujące. Jedyny problem tkwił w tym, że o ile poruszając się na
piechotę, skakało się spacją, o tyle na stingrayu skakało się klawiszem „F”.
Dla mnie to było mocno mylące i notorycznie próbowałam poderwać mojego
poduszkowca za pomocą spacji.
Dalej: bohaterowie.
Kurde, no – oni naprawdę są świetni. I okropnie mi smutno, jak sobie teraz pomyślę,
że w Borderlands 2 część z nich się
zabija. Do naszej rozgrywki przytuliliśmy akurat Nishę i Wilhelma. I oboje byli
fantastyczni. Ja akurat mogę się wypowiedzieć tylko o tym ostatnim, bo to nim
grałam. I muszę powiedzieć, że prawie-prawie korci mnie przejść Pre-Sequela
jeszcze raz, tylko tym razem z innym drzewkiem talentów. Bo absolutnie
wszystkie specjalizacje Wilhelma są przefajne. Uderzyłam akurat w – tak mi się
zdaje – najprostszą, stawiającą głównie na rozwój Wolfa. Ale nie mogłam zrobić inaczej,
skoro mój dron nazywał się Wolf! Natomiast cały czas korciło mnie – i korci
nadal – pobawienie się w Wilhelma-cyborga i zaaplikowanie mu paru fajnych
modyfikacji jego własnego ciała.
(źródło) |
W przeciwieństwie
do pierwszej odsłony Borderlandsów, tym razem loot był całkiem przyzwoity i
nosiło się sprzęt na poziomie zbliżonym do tego, jaki akurat mieliśmy. To była
całkiem miła odmiana po jedynce. Choć opcja przerabiania trzech giwer na jedną
lepszą okazała się dość nieużyta, bo wypadał mi z tego niezmiennie badziew,
więc w końcu zdecydowałam się sprzedawać zbędną broń, a nie chomikować jej na
grindera.
Fajniej niż w
pierwszej części Borderlands wypadały
też walki: nie miałam wrażenia, że zwykłe popychla sprawiają mi więcej kłopotu
niż bossowie. Owszem, we dwoje większość bossów rozjeżdżaliśmy, ale przynajmniej
była przy tym zabawa i chyba nikogo nie zabiłam niechcący. Fajna była też
finałowa rozwałka z Sentinelem (zwanym dalej Świętowitem), bo coś się działo, następowały
po sobie wyraźne fazy i z czasem można było się połapać, na czym ta zabawa
polega – w przeciwieństwie do finału w Borderlands,
gdzie do tej pory nie do końca kumam, co miałam robić tamtym mackom.
No i historia: co
tu gadać, gdyby nie historia, pewnie oceniałabym tę grę bez porównania niżej.
Ale Pre-Sequel to w istocie historia Handsome Jacka. A ja jestem fanką Handsome
Jacka, więc chłonęłam tę opowieść jak wysuszona gąbka. Uwielbiam to, że
wreszcie poznaliśmy drugi punkt widzenia – perspektywę kogoś, kto w swoim mniemaniu
przecież nie był nigdy złoczyńcą, tylko ratował Elpis. Ratował wszystko.
Oczywiście, w swój specyficzny sposób, niemniej postępował w swoim mniemaniu
dobrze, a potem został zdradzony. I ja autentycznie byłam nieomal dumna, że
kiedy wszyscy się odwrócili, my z Nishą zostaliśmy po stronie Jacka.
Jeśli więc o mnie
chodzi, Borderlands: The Pre-Sequel
totalnie spełnia moje oczekiwania. Teraz z pewną obawą będę wracać do Borderlands 2, bo przecież wiem, czym to
się kończy zarówno dla Handsome Jacka jak i dla innych postaci, które tak
polubiłam. Z obawą też patrzę na nadchodzące Borderlands 3, bo nie umiem sobie
już wyobrazić tego settingu bez Jacka (mimo że nie było go w pierwszej części).
No i tak to jest.
A za dwie godziny
listopad.
– What's the point
of you, Wilhelm? What do you even want out of life?
– I'm really good
at killing people. I wanna be a robot.
– That's pretty
weird.
1.5 godziny. Pisz! Będzie trzeba to będę podpierał Cię kijem od mopa! A wiesz jakiego mamy mopa, więc pisz lepiej bez tego!
OdpowiedzUsuńZa mopa faktycznie podziękuję ;>
UsuńChyba nie pozwolisz, żeby brak fabuły Cię pokonał? Nie z takich opałów już wychodziłaś ;)
OdpowiedzUsuńBrak fabuły to małe piwo ;) Tutaj mam brak fabuły, brak bohaterów, brak settingu... Serio - space opera? postapo? romans historyczny? jeśli historyczny, to jaki okres i rejon wybrać? a może spróbować w politykę? Tak bardzo nic nie wiem xD Ale łotewer, czas pokaże, nie ma nad czym się zastanawiać :)
UsuńNatomiast z innej beczki: Kass, Kass, gdzie można Cię najskuteczniej łapać, żeby pogadać w temacie pożyczonych książek? :D Bo jestem niemal pewna, że mam na półce coś Twojego. :bag:
Hmm, na mailu albo twitterze. Ale spokojnie, to nie są książki, za którymi bym tęskniła, a nawet bez nich nie mam już gdzie upychać swojej biblioteczki ;)
UsuńFraa! Fraa! Fraa! <3 Bez Ciebie to nie to samo! Dziękuję za północny maraton :D
OdpowiedzUsuńProszę;) Po drugiej kawie już nawet prawie mi się nie chciało spać xD
Usuńteraz są crossovery w modzie weś pożeń Star Treka z Lexxem to musi być szalone i świetne xDD
OdpowiedzUsuńChyba już to kiedyś zrobiłam xD Nie wiem, czy wyszło świetnie i/lub szalenie, niemniej teraz wpuściłam się w zupełnie inny kanał. ;) Tak czy owak - dzięki za sugestię! :D
UsuńCześć! Wieki mnie u Ciebie nie było i tak jakoś zawędrowałem... I bardzo się z tego cieszę. :-]
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, powodzenia z powieścią! Trafiłem jakiś czas temu na info o NaNoWrMo (o którym wcześniej nie słyszałem), a teraz zobaczyłem, że Ty bierzesz udział... i że już brałaś na przestrzeni wielu poprzednich lat. :-]
Mogę dopytać o kilka rzeczy? Nie chcę odciągać od wyzwania, więc będę wdzięczny za odpowiedź np. w grudniu. ;-]
Dobrze rozumiem, że jak ma się status "winner" w NaNoWriMo, to oznacza, iż udało Ci się ukończyć zaplanowaną powieść? Można je gdzieś przeczytać? :-]
Sam ostatnio w wolnych chwilach trochę piszę (choć takie wyzwania, jak NaNoWriMo są kompletnie nie dla mnie), stąd powyższe pytania. :-]
Pozdrawiam i jeszcze raz życzę powodzenia!
KoZa
O, hej - witaj w moich skromnych progach ;)
UsuńOdpowiadając: status "winner" tak naprawdę oznacza, że 30 listopada miało się co najmniej 50 tys. słów. To tak naprawdę wcale nie musi oznaczać, że tekst jest skończony - na ten przykład NaNo 2015 kończyłam w te wakacje. ;)
Przeczytać nigdzie nie można, bo... no cóż, szybkość rzadko kiedy idzie w parze z jakością. ;) Ale może kiedyś, kto wie - uprasza się o trzymanie kciuków^^
NaNoWriMo jest mocno ekstremalne, ale jeśli masz chęć poćwiczyć systematyczność, to polecam http://750words.com/ - mniejszy limit, a myślę, że bardzo pomocne. :)
O kurcze, 50.000 słów w miesiąc, to, że tak ujmę, "poważny konkret". :D Sprawdziłem to 750words, dzięki za polecenie!
UsuńTego typu akcje i aplikacje są chyba nie dla mnie. Miałem poważny problem, żeby usiąść i zacząć (jakbym się czegoś bał), ale jak się już przełamałem, to regularność na szczęście nie okazała się problemem. Lata treningów sportowych (które wymagają rutyny) zrobiły swoje na kompletnie nieoczekiwanej płaszczyźnie. :-]
Jak idzie tegoroczne NaNoWriMo? Trzymam mocno kciuki za sukces i, przede wszystkim, satysfakcję!
Wow, rzeczywiście to dość niespodziewane efekty aktywności fizycznej :D Tylko pozazdrościć: niestety, u mnie systematyczność i w ogóle wyrobienie w sobie wewnętrznego przymusu, żeby pisać, nawet kiedy niekoniecznie mam pomysł czy "wenę", to okropny problem i 750words bardzo mi pomogło swego czasu. Teraz już jest trochę lepiej, ale z kolei od dość dawna mało co pisuję między NaNo, więc oczywiście znów mi się ta regularność jakoś wymyka
UsuńW każdym razie tegoroczne NaNo idzie... hmm. Merytorycznie bieda z nędzą, bo jak raz postanowiłam w tym roku pisać nie-fantastykę. I przekonuję się, że brak researchu boli. xD Ale z drugiej strony, idzie mi niespodziewanie szybko. Jestem nad kreską i myślę, że musiałoby się wydarzyć coś naprawdę ekstremalnego, żebym się nie wyrobiła do końca miesiąca z pięćdziesięcioma tysiącami. :) A i satysfakcji jest więcej niż np. w 2014 (w drugim tygodniu pisania znienawidziłam tamten tekst i moje emocje niewiele się zmieniły po dziś dzień xD ). Niemniej kciuki zawsze, ZAWSZE się przydadzą. :) Wielkie dzięki! :D