wtorek, 16 lipca 2019

"Harda Horda" Hardej Hordy

Autor: Ewa Białołęcka, Agnieszka Hałas, Anna Hrycyszyn, Aneta Jadowska, Aleksandra Janusz, Anna Kańtoch, Marta Kisiel, Magdalena Kubasiewicz, Anna Nieznaj, Martyna Raduchowska, Milena Wójtowicz, Aleksandra Zielińska
Tytuł: Harda Horda
Miejsce i rok wydania: Kraków 2019
Wydawca: SQN

Okej, ta notka będzie nieco bardziej skomplikowana – w gruncie rzeczy to będą dwie notki w cenie jednej. Bo skoro już ruszam temat Hardej Hordy, muszę napisać nieco poza tematem, czyli nie o samej antologii, a… no, o rzeczach wokół. Żeby nie było: moim głównym tematem dziś tak czy owak ma być książka, dlatego też tę część „nie na temat” pozwolę sobie schować. Ciekawscy mogą sobie kliknąć poniżej.




O tutaj


Ci, z którymi miałam okazję na ten temat rozmawiać, pewnie mniej-więcej się orientują, że do Hardej Hordy mam stosunek… cóż, ambiwalentny. Pisząc wprost: gdybym wcześniej nie znała twórczości zrzeszonych w tej grupie autorek, trzymałabym się od całej tej inicjatywy tak daleko, jak to tylko możliwe. Bo od samego początku Harda Horda wzbudza we mnie raczej negatywne emocje. A właściwie źle się wyraziłam: nie tyle Harda Horda, ile hordowa strategia promocyjna. Autorki uderzyły centralnie w ten sposób trafiania do czytelników, który mnie jedynie irytuje i zniechęca.
O co mi konkretnie chodzi?
Ano o to, że do twórczości konkretnych autorów sięgam nie dlatego, że autorzy wydają się sympatycznymi ludźmi, a dlatego, że uważam ich pisanie za fajne. I kiedy pojawia się nowa powieść mojego ulubionego pisarza, w sumie nie interesuje mnie, kto ją betował, tylko jaki to gatunek, kto jest głównym bohaterem i tak dalej, i tak dalej. Słowem: w pisarzu najciekawsze dla mnie jest jego pisanie. A nie jego życie towarzyskie. Tymczasem Harda Horda – przynajmniej wedle tego, co pojawia się w moich internetach – to przede wszystkim koleżanki, które fajnie i twórczo spędzają ze sobą czas; mogę powiedzieć, która ile ma kotów i która woli herbatę, a która kawę, ale tak naprawdę prawie nic nie wiem o ich twórczości. I dla mnie to zupełnie pomylony marketing. Bo od razu zapala mi się lampka ostrzegawcza: nie mają nic ciekawego do powiedzenia o swoim pisaniu, więc zasłaniają się hasłami typu „poznaj nas bliżej”?
Sęk w tym, że wiem, że to nieprawda. Wiem, no bo czytałam już Annę Hrycyszyn, Ewę Białołęcką czy Annę Kańtoch. Wiem, że mają świetny warsztat i bogatą wyobraźnię. I tylko dlatego się definitywnie nie zniechęciłam.

Z drugiej strony, próbowano mi wyjaśnić swego czasu sens takiego „grupowego” promowania się. Ja ze swojej strony próbowałam to zrozumieć. Rzeczywiście, może jest tak, że grupie łatwiej się przebić. Nie wiem tylko, czy o takie przebicie się chodzi. Takie, w którym o autorce nie myśli się „a tak, napisała świetne steampunkowe opowiadanie!”, tylko „a tak, to laska z Hardej Hordy”.

Dlatego z pewną dozą negatywnych emocji rozpoczęłam lekturę antologii opowiadań od dwóch (dwóch!) wstępów poświęconych Hardej Hordzie. Zresztą, cała książka jest dość zabawna pod tym względem, bo… no cóż, kaman, jej tytuł to Harda Horda! To tak jakby kolejne antologie ŚKFu nosiły tytuł Śląski Klub Fantastyki. Mało chwytliwe, czyż nie?

Long story short:
W moim idealnym świecie: PISARZ < KSIĄŻKA
W świecie Hardej Hordy: PISARZ > KSIĄŻKA
I pod tym względem raczej nigdy nie dojdziemy do porozumienia.


Okej, po tym małym ranciku mogę przejść do rzeczy.

Przede wszystkim, muszę nadmienić jedno: jakkolwiek mam bardzo złe zdanie o wydawnictwie SQN, to antologia Harda Horda wygląda po prostu przepięknie i robi fantastyczne pierwsze wrażenie. Doskonała okładka, świetna oprawa graficzna, no i notki biograficzne umieszczone po poszczególnych opowiadaniach, a nie przed. Super.
Jedyne, do czego muszę się doczepić, to brak spisu treści. Przeglądałam książkę dwa razy i jak Jeżusia kocham, no nie ma spisu treści. Żeby wrócić do konkretnego tekstu, trzeba kartkować całą antologię. Przyznam, że ten brak mnie ogromnie zadziwił.

Jeśli zaś chodzi o same teksty, to mogę powiedzieć tyle: zaskoczyły mnie. Tu, gdzie spodziewałam się słabizny, dostałam solidny kawałek ciekawej prozy, tu zaś, gdzie miałam największe nadzieje, dostałam duże rozczarowanie.
Zacznę od rozczarowania, bo tak najłatwiej.
Przede wszystkim: Ewa Białołęcka i jej opowiadanie postapo Tylko nie w głowę. Z wcześniejszej twórczości tej autorki pamiętam przede wszystkim przeczytanego lata temu Tkacza iluzji. I to nawet nie sam tekst, ile ogromne wrażenie, pod jakim byłam po lekturze. Chyba trochę się spodziewałam, że te emocje wrócą. A tymczasem jedyne przemyślenie, które miałam po tym opowiadaniu, to „hej, ale Magdalena Owczarek zrobiła to samo bez porównania lepiej w swojej debiutanckiej, vanitowo wydanej powieści”. Tylko nie w głowę jest po prostu irytujące. Podejrzewam, że jest takie świadomie i celowo i że właśnie na tym miał polegać dowcip – ale mnie on ani trochę nie rozbawił. Główna bohaterka jest wnerwiającą tępą dzidą, a kolejne problemy, które sobie wynajdowała, sprawiały tylko, że miałam ochotę gryźć kartki. Sytuacji nie poprawił żart z pisowcem.
A tak czytają Łajki.

Na przeciwległym biegunie mamy Agnieszkę Hałas i Jest nad zatoką dąb zielony. Tu z kolei miałam obawy, bo zdecydowanie nie po drodze mi było z Krzyczącym w Ciemności (zresztą, odpadłam po pierwszym tomie). Tymczasem opowiadanie czytało się świetnie: sceny z przeszłości pięknie i sugestywnie odmalowane, bohaterowie z marszu budzą emocje, a sceny z przyszłości interesujące zarówno pod względem intrygi jak i przedstawionego świata. Sam finał może niekoniecznie do mnie przemówił, ale lektura dała naprawdę dużo przyjemności. Szczerze mówiąc, waham się teraz, czy aby nie wrócić do Dwóch kart – ciekawa jestem, czy zmieniłam się ja-czytelniczka, czy też Agnieszka Hałas.

Oczywiście, większość tekstów nie była aż tak ekstremalna. Na przykład do Szanowny Panie M. Anny Kańtoch byłam nastawiona pozytywnie i się nie zawiodłam, choć to w zasadzie czysto obyczajowa historia kobiety i jej miejsca w świecie. Całość jednak bardzo sprawnie napisana, angażująca, z pięknie odmalowanym życiem w upalnym Egipcie.
Niezmiernie też lubię Z góry nie patrzą Anny Hrycyszyn. Bohaterka jest w dość Siemowym stylu, który można lubić, można nie przepadać, natomiast ogromnie podoba mi się pomysł na świat, w którym ludzkość z tajemniczego powodu musiała cofnąć się pod względem technologicznym do dziewiętnastego wieku.
Do pakietu moich ulubionych tekstów należy też Dróżniczka Aleksandry Janusz. Nostalgiczna opowieść z drobiazgowo dopracowanym klimatem. Historia toczy się powoli, bez szalonych zwrotów i wielkich namiętności, ale właśnie w tym jest taka ładna. Zgrabna opowieść o końcu pewnej epoki w subtelnej otoczce sci-fi, z nutą orientu – za którym wprawdzie nie przepadam, ale tutaj wyjątkowo pasował.

Jeśli chodzi o pozostałe opowiadania, nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że mi się nie podobały – w każdym można znaleźć coś dobrego, niemal wszystkie są dobre warsztatowo i prezentują oryginalne historie w ciekawych światach. Ot, choćby Lot wieloryba Mileny Wójtowicz: pomysłowe opowiadanie z bardzo ładną sceną… no cóż, lotu wieloryba. A jednocześnie niemożliwie wkurzała mnie główna bohaterka i ta jej okropna skłonność do zdrobnień w narracji.
Albo Jawor Marty Kisiel: fabularnie niczym mnie nie zaskoczyło, ale opowiadanie ma świetny, wyrazisty klimat, który sprawia, że czyta się je z przyjemnością, nawet jeśli niekoniecznie interesuje mnie los dzieciaków.
Czy też Dokąd odeszły cienie Magdaleny Kubasiewicz – na pierwszy rzut oka zdawało mi się dość sztampowe, a jednak scena, w której Lilijas zatraca się w tańcu duchów, została mi w głowie. W gruncie rzeczy to bardzo przyjemne opowiadanie, choć może bez fajerwerków.

Najsłabiej (oprócz wspomnianego już Tylko nie w głowę) wspominam Bezduch Martyny Raduchowskiej. Po pierwsze, brakowało mi tam jakiegoś szczątkowego chociaż przybliżenia świata. Ponieważ zaczynamy od jakichś obrzędów ze świecami, nekromantów i tak dalej, założyłam, że to może być generic fantasy świat. A potem padło tu i ówdzie jakieś słowo, które mnie kompletnie wybiło z rytmu i teraz mam wrażenie, że rzecz się działa we współczesności… w każdym razie po przeczytaniu opowiadania wolałabym takie rzeczy wiedzieć, a nie nadal się domyślać. Ale jeszcze gorzej chyba rzecz się miała z zupełnie niewiarygodnymi, pompatycznymi dialogami, które miejscami sprawiały wrażenie wyjętych z opery mydlanej.

Wiem, że parę tytułów pominęłam, ale nie chcę przedłużać. Były okej. Niczego mi nie urwały, ale też czytanie nie bolało.
Natomiast przyznaję, że po przegryzieniu się przez całą antologię mam ochotę na coś innego. To prawda, ze każde z opowiadań jest inne, niemniej nietrudno dostrzec, że zbiór ma bardzo solidną dawkę obyczajówki, która z czasem może zacząć nużyć. Choć bardziej chyba znużyła mnie pierwszoosobowa narracja, która występuje w niemal wszystkich tekstach.
Myślę sobie, że to może po prostu być przykład współczesnej literatury fantastycznej, której – co tu kryć – chyba nie jestem targetem. Zdecydowanie bardziej gustuję w fantastyce sprzed lat dziewięćdziesiątych i może stąd mój powściągliwy odbiór nowości wydawniczych.

To dobre opowiadania. Niektóre świetne. Prawie w każdym można znaleźć coś wartego uwagi, nawet jeśli nie wszystkie elementy danego opowiadania przypadną do gustu. Tak, czytywałam lepsze antologie. Czytywałam też gorsze, dużo gorsze. Harda Horda przynajmniej będzie ładnie wyglądać na półce.



Wsunął się do kuchni - w pomieszczeniu cuchnęło. W garze wciąż zalegały zgniłe resztki posiłku, pewnie przygotowanego wiele lat temu, z belki pod sufitem zwisały suszone zioła o płatkach tak delikatnych, że rozsypałyby się zapewne pod najlżejszym dotykiem. Długi stół był przewrócony, po podłodze walały się rozsypane rzeczy.
Magdalena Kubasiewicz, Dokąd odeszły cienie

12 komentarzy:

  1. No jeśli idzie o promowanie się przez HH, to mamy podobne zdanie. Gadaliśmy chyba nawet o tym kilka razy. I owszem, o ile samo zrzeszanie się w ramach zwiększania zasięgów jak najbardziej rozumiem, o tyle sama forma promocji jest - dla mnie ofkoz - nieinteresująca. Ale ej, targetem dla obyczajówek też nie jestem ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. I właśnie zobaczyłem, że na zdjęciu z Łajką jest kawałek mojej dłoni! To kawałek mnie! Z Łajką! FEEEEJM!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Noś ją zawsze przy sobie :D Łajkę. Ona-sam-wiesz-co. Znaczy rękę w sumie też. Znaczy c[___]!! :D

      Usuń
  3. O, ciekawe, że mamy to samo najmniej i najbardziej ulubione opowiadanie :D
    Białołęcka opowiadała, że to opowiadanie pisania w trochę depresyjnym momencie i że ono w gruncie rzeczy wcale nie jest śmieszne... Dla mnie poza tym co wymieniłaś problemem był motyw z "zombie to ludzie, nie będę ich zabijać, brzydzę się zabijaniem". Irytuje mnie to zawsze bardzo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A to bieda, bo jeśli ten tekst nie jest z przymrużeniem oka, to już w ogóle nie widzę dla niego ratunku... :|

      Usuń
  4. Antologii nie czytałam, ale że temat z ranta ckekawy, to się wypowiem ;) Najpierw jednak od tego zacznę, że mi akurat z pisaniem Agnieszki Hałas jest bardzo po drodze. Co prawda nie czytałam jeszcze jej powieści, ale opowiadania podobają mi się bardzo, a "Schronisko" z Fenixy uważam za prawdziwą perłę i szczerze polecam, choć nie każdemu przypadnie do gustu. Z Ewą Białołęcką mam pewien problem, bo istotnie, jej ostatnie teksty są poniżej poziomu, do którego przyzwyczaiła. Może faktycznie wynika to z życia osobistego i jeśli tak, pozostaje życzyć dużo dobra.

    Natomiast jeśli o wątek HH chodzi... Do mnie też to nie przemawia, od początku nie byłam pewna, jak do grupy podchodzić, i prawdę powiedziawszy, ich polubienie generuje mi masę "śmieciowego kontentu". Ale może odbieram to tak, bo sama w taką promocję nie umiem, nie wiem. Najwyraźniej faktycznie jest skuteczna, o czym świadczą chociażby nominacje Zajdlowe. Było nie było to dość mainstreamowe podejście, żeby pisarz był też celebrytą, więc może takie są właśnie oczekiwania współczesnego czytelnika.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, no i mimo wszystko wolę wieści z życia kotów niż szczucie cycem, co się niestety też polskim pisarkom fantastycznym (acz chyba z HH niezwiązanym) zdarzyło ://

      Usuń
    2. Hmm, to może na razie z Agnieszką Hałas spróbuję ostrożnie i powolutku, czyli nie od razu wracać do "DWóch kart", a właśnie sięgnę po opowiadanie. Zobaczymy :)

      Chwała Jeżusiowi, nie spotkałam się chyba z autorskim szczuciem cycem, ale absolutnie nie wątpię, że takie praktyki istnieją. :/ Na szczęście jednak marketing HH, choć do mnie nie trafia, jest parę leveli wyżej :)

      Usuń
    3. O, zdecydowanie :) Na mnie cyc wyskoczył raz, myślałam, że to wtopa, źle ustawiona kamerka, że nie widać twarzy, ale głęboki dekolt w szczegółach. Potem drugi raz. Po trzecim zrozumiałam z bólem, że to celowe...

      Usuń
    4. Ja się ze szczuciem cycem to spotykałem tylko w streamach na jutubie/twichu. Ale w literaturze o.O O tempora, o mores!

      Usuń
  5. Rosyjski szpieg24 lipca 2019 09:23

    Jak można nie lubić Krzyczącego - to taki ładny heros. A świat tam ciekawy i spójny. Łatwy do ogarnięcia, nie to co jakieś śródziemne Tolkieny czy ekumeniczne Le Guiny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hm. Początek komentarza sprawia wrażenie na serio, końcówka trąca ironią. Nie umiem się zdecydować, więc i ustosunkować. ;)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...