(źródło) |
Na początek nie na
temat – szybka relacja z listopada: tegoroczne NaNo wygrałam z wynikiem 52145
słowa osiągniętym dwudziestego czwartego dnia listopada. Mimo rozmaitych
intensywnych momentów i dni, kiedy w ogóle nic nie pisałam, właściwie ten
miesiąc minął mi spokojnie. Od samego początku byłam sporo nad kreską i po
prostu starałam się utrzymać ten poziom, żeby w razie czego dzień czy dwa dni
przerwy mnie nie pogrążyły. W dodatku pisałam tekst w kompletnie obcym, nowym
settingu, no i – chyba po raz pierwszy w życiu – spróbowałam napisać totalnie nie fantastykę. Było dziwnie.
Spróbowałam też napisać romans, ale na tym polu akurat dramatycznie poległam.
No, właściwie to poległ oblubieniec bohaterki, co wykluczyło możliwość zawarcia
długotrwałego związku… Enyłej: wiem, że napisałam mnóstwo kupy, ale cośtam jednak
pisałam, no i bawiłam się lepiej niż w ciągu NaNo z ostatnich lat. Uważam
listopad za dość udany. Także z innych powodów, ale o nich pewnie napiszę nieco
później.
A teraz do rzeczy.
Okej. To jest tak:
mimo że nie jestem jakąś zagorzałą fanką komiksów, czasem coś mnie zaciekawi. I
czasem będzie to coś od DC (i to takiego zupełnie oficjalnego DC, a nie
Vertigo). Plus nie można zapominać o tym, że DC ma Batmana, czyli najbardziej
osom superbohatera ever. Toteż nie jest niczym dziwnym, że kiedy pojawiło się
filmowe uniwersum DC, zaczęłam je śledzić z pewnym zainteresowaniem,
szczególnie że powoli byłam już zmęczona filmowym Marvelem, z którego obecnie
można by sklecić bez mała telenowelę. I, choć filmy DC początkowo borykały się
z pewnymi problemami, mam wrażenie, że z czasem było coraz lepiej, co
szczególnie dało się dostrzec w genialnej Wonder
Woman. Nie należy się więc dziwić, że kiedy zobaczyłam zwiastun Justice League, jarałam się jak debil i
miałam ślinotok na myśl o tym filmie: kamaaan, przede wszystkim trailer sam w
sobie jest przeepicki. Poza tym, zawierał w sobie Batmana! I Wonder Woman! Bohaterów,
których ostatnie filmowe wizje już poznałam i które bardzo przypadły mi do
gustu (ach, gdyby ktoś mi parę lat temu powiedział, że tak będę się jarać
postacią graną przez Bena „Pearl Harbor” Afflecka – zabiłabym śmiechem!). Z
pozostałymi herosami nie byłam jeszcze zaprzyjaźniona, ale zrobili na mnie od
razu bardzo pozytywne wrażenie.
No i OMG TA MUZYKA
Z TRAILERA!!!
A potem zostało już
tylko podreptanie do kina.
Szczęśliwie w Gotham zawsze jest jakiś drapacz chmur w budowie, więc są malownicze rusztowania, żeby sobie na nich malowniczo przycupnąć nocą. (źródło) |
Okej, okeeej,
widziałam zwiastun zbyt wiele razy, bo wszystkie najfajniejsze sceny i żarciki
miałam już tak wprasowane w mózg, że kiedy pojawiały się w filmie, miałam takie
niezręczne wrażenie, że tak, to już słyszałam, rzućcie mi czymś, czego nie
znam. Ale to w sumie wyłącznie moja wina.
Nie zmienia to
faktu, że film naprawdę mi się podobał: był dynamiczny, miejscami zabawny, w
wielu punktach jednak dość poważny, by nie wyjść z kina z wrażeniem obejrzenia
głupkowatej sieczki. Była rozwałka, a główny antagonista nie miał takiego
przekomicznego wąsa jak Ares z Wonder
Woman. Nadzwyczaj podobały mi się motywy muzyczne poszczególnych bohaterów –
i oczywiście mam tu na myśli głównie Batmana i Wonder Woman. Fabuła była
interesująca, Aquaman i Flash super fajni, Cyborg – nawet jeśli nie wzbudził
mojej ogromnej sympatii – był w świetle całej historii bardzo dobrze umiejscowioną
postacią, no i ogólnie po prostu wszystko grało.
Tyle tylko, że o
ile całą zajebistość Justice League
mogę zamknąć w jednym akapicie, o tyle oczywiście jakieś pojedyncze czepy muszą
zająć dużo więcej miejsca, prawda? Bo zawsze łatwiej jest narzekać niż chwalić.
Toteż teraz przechodzę do mankamentów i naprawdę chciałabym, żeby nikt za
bardzo się nimi nie sugerował.
Flash. Flash był zaskakująco świetny, a się go nieco obawiałam. (źródło) |
Przede wszystkim,
początek filmu nie był zbyt idealny: jak nietrudno się domyślić, Justice League zaczyna się od zebrania
drużyny. Czyli poznajemy poszczególnych kandydatów do Ligi i ich oddzielne
wątki, które ostatecznie mają nam się spleść w większą całość. I wszystko idzie
niby ładnie tym schematem, ale miałam wrażenie jakiegoś poszarpania i bałaganu
tej pierwszej części filmu. Jakby twórcy nie mogli się zdecydować, czy
poświęcają każdemu z bohaterów dużo czasu i każą widzowi zagłębić się w te
poszczególne historie, traumy i dramaty, czy może jednak tylko krótko i zwięźle
przedstawią postać i srut, jedziemy dalej, Liga musi robić rozwałkę. Z dość
wiarygodnego źródła wywiedziałam się, że film jest mocno pocięty i ma mnóstwo
usuniętych scen, które – być może – zobaczymy w wersji reżyserskiej. I myślę
sobie, że taka wersja mogłaby być o niebo lepsza, bo film w końcu zdecydowałby
się na jedną z dwóch opcji: czyli faktycznie poświęcił bohaterom nieco więcej
czasu. Tymczasem miałam wrażenie bałaganu i niełączenia się wątków. Prawdziwa
zajebistość zaczęła się dopiero w momencie, w którym Liga tyle o ile się
ukształtowała.
Co jeszcze? Chyba
trochę przepakowanie Supermana. Oczywiście, wiadomo, że to Superman, ta nazwa
nie wzięła się znikąd. Ale miałam jakieś takie nieprzyjemne wrażenie, że to tak
naprawdę on jest jedynym bohaterem tego filmu, a reszta to co najwyżej jego
sidekicki. A nie robi się sidekicka z Batmana, moi państwo, oj nie.
Tu mi się
przypomina któryś komiks, którego tytułu oczywiście nie pamiętam, ale chodziło
o to, że w Lidze Sprawiedliwości Batman miał na każdego członka Ligi teczkę z
instrukcją, co robić, jeśli okazałoby się, że delikwent stoi po złej stronie
barykady. A kiedy padło pytanie: co jeśli okaże się, że to sam Batman stoi po
złej stronie barykady? – odpowiedź była prosta: uciekać.
No i Alfred. Alfred zawsze na propsie. A jeśli ktoś miałby wątpliwości, to kaman, Jeremy Irons zawsze na propsie! (źródło) |
I to mi nijak nie
przystawało do bohaterów z filmu.
Plus – aż głupio mi
przyznać – nieco brakowało mi słodkopierdzących, troskliwomisiowych gadek Wonder
Woman. Rozmył się nieco jej, bardzo przecież wyrazisty, charakter zarysowany w
samodzielnym filmie o niej. Szkoda, bo to bardzo fajna paladynka na miarę naszych
czasów i nie chciałabym, żeby to się gdzieś zagubiło. Brakuje w popkulturze tak
zwyczajnie i poczciwie dobrych bohaterów.
Czy coś jeszcze…?
Lois Lane. Niech ją ktoś zastrzeli. Okropnie nijaka, nieużyta postać, której nie cierpię z całego serca. No, ale tak poza tym - to chyba tyle. Gdybym miała możliwość, zdecydowałabym się na powtórny
seans Justice League. Fajni, nowi
bohaterowie, świetna muzyka, ciekawa historia, urocze nawiązania do poprzednich
produkcji spod znaku DC. Pozostaje niedosyt, który każe czekać na samodzielne
filmy – jak chociażby nadchodzący Aquaman.
Na pewno będę
śledzić kinowe uniwersum DC. Co tu kryć? Marvel po prostu mi się już chyba
przejadł. Miał przebłysk w postaci Logana,
ale kolejne Thory, Iron Many i Avengersi po prostu jakoś tak stopniowo zaczęli
mnie nudzić. Mogą więc ludzie gadać co chcą, że DC zupełnie nie daje rady w
tym, w czym Marvel jest taki zajebisty i tak bardzo wykosił konkurencję – ale
pozwolę sobie mieć inne zdanie.
BATMAN, BICZYZ.
– You really are
out of your mind.
– I'm not the one
who brought a pitchfork.
Lois Lane, Lois Lane,
OdpowiedzUsuńPrawie jak Mary Jane...
I, o zgrozo, obie rude :(
UsuńLois jesteś ruda,
UsuńNic ci się nie uda?
*badum tsss*
UsuńMotyw Batmana paranoicznie gromadzącego haki na wszystkich występował już parę razy, najbardziej znana to chyba Wieża Babel (JLA: Tower of Babel) z dwutysięcznego, miała też luźną ekranizację w postaci filmu animowanego Justice League: Doom. Ale pamiętam również, że gdy Supek randkował z WW w Nowej 52 to dostał ochrzan od Batmana, że jeśli WW by odbiło, to właśnie on miał móc ją powstrzymać, a teraz kiepsko trochę. O, albo Trial by Fire, też historia z JLA, gdy wyciągnął Plastic Mana z emerytury bo tylko Plas może poradzić groźnemu Marsjaninowi.
OdpowiedzUsuńMnie się WW w filmie szczególnie podobała, bo była bardzo podobna do komiksowej WW która objęła przywództwo nad amerykańską gałęzią Ligi po śmierci Supermana - tyle tylko, że tutaj nie ma tak trudnych do ogarnięcia osób, ta Liga to grzeczne dziewczynki przy Guyu Gardnerze, więc nie miała też okazji naprawdę zabłysnąć.
No i to chyba pierwsza wersja Cyborga, którą polubiłam, dotychczas albo był nieprzyjemny albo w ogóle pozbawiony jakichkolwiek cech charakteru. Tu dali mu rolę wręcz idealną, szkoda tylko, że CG takie sobie.
Batman <3 Nic tylko mieć taki samochód jak on hehe.
OdpowiedzUsuń