czwartek, 25 października 2012

Granie na Fraakranie (26) - World of Warcraft: Mists of Pandaria

WoW: MoP - pudełko
Jakby nie patrzeć, od premiery najnowszego dodatku do najpopularniejszej gry MMO minęło już trochę czasu, więc chyba mogę sobie pozwolić na napisanie paru słów w tym temacie.
Odkąd pojawiły się pierwsze plotki odnośnie MoP-a nie byłam zachwycona. Sam pomysł wciskania do gry pand w większej ilości wydawał mi się mocno chybiony. Oczywiście, niektórzy twierdzili, że nie ma problemu, bo przecież łaciate człekomiśki były w Warcrafcie, czemu więc miałoby ich nie być w WoW-ie? Cóż, co racja to racja, właściwie nie ma powodów, żeby odmawiać pandom prawa do istnienia. Skoro już wpuściliśmy do Azeroth gnomy, to cóż gorszego może spotkać ten świat…?
A jednak dodatek ciągle mnie nie przekonywał. Poprzednie układają się w jakąśtam jednak spójną całość, a to od początku sprawiało wrażenie zupełnie oddzielnej dokrętki, fabularnie nijak niezwiązanej z tym, czym do tej pory był WoW. Dodatkowo mierziły mnie te kung-fu pandy (głównie dlatego, że nie cierpię Kung-Fu Pandy – w centrum Warszawy swego czasu stała taka gargantuiczna stwora i wyglądała niebywale szpetnie. Chyba od tamtego czasu mam alergię) i niespecjalnie przekonywało doczepianie do Azeroth świata stylizowanego na Japonię.
Potem trochę mnie przekonał zwiastun – co by nie mówić, jest całkiem fajny, nawet jeśli ewidentnie widać, że to raczej coś z przymrużeniem oka, jakiś taki oddech, a nie epickie, poważne kataklizmy, które do tej pory przewalały się przez warcraftowy świat.

Parę słów jeszcze na marginesie właściwego tematu:
Mists of Pandaria pojawiła się, naturalnie, również w wersji kolekcjonerskiej. I muszę z żalem powiedzieć, że tym razem Blizzard zupełnie i ani trochę się nie postarał. Biorąc pod uwagę, jakie kolekcjonerki można było nabyć ostatnimi czasy (Darksiders II z maską Śmierci, Risen 2: Dark Wates, a nawet Blizzardowe Diablo III), człowiek mógł odnieść trochę wrażenie, że to taki zestawik klecony naprędce: soundtrack, artbook, podkładka pod mysz, płytka z making of – a więc taki pakiet podstawowy, do którego, niestety, nie dorzucono żadnych bajerów. No, za wyjątkiem bajerów wirtualnych, typu pet czy avatar – łatwo coś takiego wcisnąć, w końcu to nic nie kosztuje, a będzie wrażenie, że wszystkiego jest więcej. Nie przeczę, muzyka jest sympatyczna, a grafiki ładne, ale – powtarzam – przy dość solidnej konkurencji kolekcjonerek wypadałoby się jednak bardziej postarać.

WoW: MoP - zawartość edycji kolekcjonerskiej (źródło)

A teraz do rzeczy.
Moim podstawowym, prawdziwym zarzutem wobec MoP-a jest to, że to powrót do dodatków z serii „doklejamy kontynent i zwiększamy limit poziomów”. Trochę szkoda – Cataclysm był tu przemiłą odmianą. Wiem, że nie można rokrocznie poniewierać całego świata, ale chciałoby się dostać coś więcej, niż tylko nowy ląd. Tym bardziej, że Pandaria i tak nie ma startu do Northrendu (c’mon, żadna Japonia nie może się równać z kontynentem będącym gigantyczną, nordycką wiochą!) – choć to, naturalnie, tylko moje prywatne upodobania, które raczej nie obracają się wokół orientu. Sęk w tym, że tego typu dodatki dostarczają tak naprawdę stosunkowo niewiele frajdy, bo tak czy owak, żeby dotrzeć do tego, co nowe, człowiek musi przebić się przez osiemdziesiąt poziomów tego co do tej pory. Może, oczywiście, wypróbować nową grywalną rasę: tu z kolei ma kilkanaście poziomów nowego, po czym ląduje w Stormwind lub Orgrimmar i… i tak naprawdę ja w tym miejscu przerwałam swoją przygodę z graniem pandą. Znam te questy, a jeśli mam je robić po raz –enty, to chyba wolę założyć kolejnego goblina.
Nie znaczy to, że dodatek jest generalnie zły. Po prostu nie przepadam za tą formułą, uparcie wałkowaną przez Blizzarda.

Po raz kolejny twórcy zgwałcili system rozwoju postaci, a więc talenty i specjalizacje. Właściwie to nie jest aż takim szokiem, a ja powoli się przyzwyczajam, że co jakiś czas muszę na nowo rozdawać talenty wszystkim postaciom. Natomiast co mnie szczególnie kłopocze, to że u szamana zgwałcili też totemy, więc ciągle się uczę ich używania.
Pojawiło się w rozgrywce kilka interesujących nowości, takich jak brak dziennego limitu na wykonywanie daily questów, jest też coś, co szczególnie mi się spodobało, czyli scenariusze: coś pośredniego między dungeonem a grupowym questem – do jednego scenariusza potrzeba trzech graczy i nie ma określonych funkcji, które muszą spełniać w grupie. Jest też własne, warcraftowe farmville – z jednej strony rzecz upierdliwa, bo dzień w dzień trzeba zbierać i sadzić warzywka, z drugiej zaś strony element niezbędny przy tak rozwiniętym cookingu. A cooking został naprawdę rozbuchany, bo oto jest kilka kucharskich specjalizacji, w których ćwiczymy się u kilku trenerów, w związku z czym warzyw i mięcha na to wszystko idą naprawdę potężne setki. Na szczęście bardziej skomplikowane przepisy zapewniają wzrost umiejętności nawet o osiem punktów, co choć trochę rekompensuje trudności w zdobyciu składników.
Jak to bywa, część questów jest śmiertelnie nudna, ale część pozostawia po sobie miłe wspomnienie: ot, choćby rozmowa z gigantycznym żółwiem czy cała historia Chena Stormstouta.
To, co mi najbardziej przeszkadzało w czasie gry, to spora liczba błędów – przynajmniej w pierwszych dniach od premiery dodatku. Przy okazji SWtOR-a powtarzałam, że gra, mimo iż fajna, ma skandalicznie dużo błędów, które należałoby zlikwidować przed wypuszczeniem produktu, tak jak robi to Blizzard – tutaj jednak byłam naocznym świadkiem zaprzeczenia tych słów, bo baboli w MoP-ie było co niemiara.

To jest zapewne moment, w którym powinnam wspomnieć o dungeonach, rajdach i rozgrywce PvP. No to wspominam: dungeony jak dungeony, ani szczególnie łatwe, ani trudne, na rajdy od dawna już nie chadzam, a w PvP nie bawię się od jeszcze bardziej dawna. Mogę więc spokojnie przejść do podsumowania.
World of Warcraft: Mists of Pandaria to zasadniczo fajna rzecz, dużo lepsza, niż się spodziewałam. Nowy kontynent ma sympatyczny klimacik (mimo że nie do końca taki „mój”), pandy okazały się wcale nie takie wkurzające, pojawiły się nowe, ciekawe elementy w grze. Całość po prostu jakoś nie wgniotła mnie w podłogę. Jest poprawnie, ale od Blizzarda po Lich Kingu ja się ciągle spodziewam fajerwerków. Tutaj za bardzo ich nie ma. Nawet samo wejście dodatku prześlizgnęło się po Azeroth jakoś tak po cichu, bez żadnych wielkich eventów (jak inwazje ghuli przed WotLK i wysyp żywiołaków przed Cataclysmem). Jest fajnie, ale nie nadzwyczajnie. Został w człowieku jakiś niedosyt, przez który najnowszemu dodatkowi mogę wlepić tylko 7/10. MoP jest dobry. Po prostu dobry. Może przekonam się, kiedy będzie można zabić Garrosha. Nie cierpię dziada.








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...