Adam's Venture, ep. 1 - okładka (źródło) |
Zasadniczo
nie jestem jakąś fanką platformy Steam. Uzależnianie swojej komputerowej
rozrywki od jednej firmy, która w każdym momencie z jakiegoś dziwnego powodu
może odebrać mi moje licencje na gry i zablokować konto, nie jest rozsądne.
Niemniej jednak ktoś w Valve pomyślał, bo Steam ma jedną parszywą rzecz, której
człowiek najczęściej ulega: promocje. Promocje na Steamie są okrutne, bo zawsze
znajdzie się coś, czego zasadniczo wcale by się jakoś bardzo nie chciało, no
ale… ale za dwa euro nie kupię…?
Takim
właśnie sposobem niedawno stałam się radosną posiadaczką trzech epizodów z
cyklu Adam’s Venture, przemiłej gry przygodowo-eksploracyjnej w 3D,
która jest takim kinem familijnym w świecie gier: a więc jest raczej grzecznie,
zazwyczaj dość bezpiecznie, no i sporo humoru, tak że bawić się mogą zarówno
młodsi gracze, jak i ci, którzy pełnoletniość mają już daleko za sobą.
Tu muszę zaznaczyć, że Ulv ma
świetne wyczucie w kwestii polecania mi gier: tak jak przy Dear Esther hasłem-kluczem było „tu się nic nie robi”, tak tutaj do
polecanki skłoniło zdanie z opisu: „Non-violent, family friendly gameplay”. I
tak jest w istocie. „Tych złych” zawsze albo wyprzedzamy o włos, albo jesteśmy
krok za nimi, a ewentualna konfrontacja zaprezentowana jest w postaci filmików,
w których fabuła kopsnie się nieco do przodu.
No właśnie: fabuła. O co w ogóle
chodzi w Adam’s Venture? Nasz bohater
to Adam Venture, młodzian może niezbyt błyskotliwy, za to z przeogromnym ego,
które pozwala mu na dokonywanie aktów odwagi, w powszechnym pojmowaniu
odbieranych jako skrajna głupota. W okolicach lat dwudziestych XX wieku Adam
wyrusza z ekspedycją badawczą na Bliski Wschód, gdzie ma się znajdować brama do
samego ogrodu Eden. Właśnie wokół tego odkrycia kręci się akcja pierwszego
epizodu: The Search For The Lost Garden. Adam, pokonując liczne
łamigłówki i pułapki, będzie musiał nie dość, że odkryć tajemnicę Ogrodu, to
jeszcze stawić czoła zdradzie w zespole. Z tym epizodem bezpośrednio łączy się
kolejny, czyli Solomon’s Secret, gdzie – jak łatwo się domyślić – nasz
nieporadny i głupkowaty bohater, aspirujący do bycia Indianą Jonesem, tylko
bardziej, będzie zgłębiał tajemnice Świątyni Salomona. Część trzecia – Revelations
– stanowi finał opowieści. Poznajemy historię Adama i jego ojca, dowiadujemy
się, jak w ogóle znalazł się w Ziemi Świętej, a także przeżywamy z nim kolejną
przygodę, w trakcie której pojawi się wątek Templariuszy, ich legendarnego
skarbu, a także wielkich i złych korporacji, które nie cofną się przed niczym,
by zdobyć przysłowiową „władzę nad światem” (no, może nie do końca to, ale w każdym razie by całkiem nieźle się obłowić).
Opowiedziane w ogółach być może w
istocie brzmi głupio i trywialnie. Ba, bo to często jest głupie i trywialne. Wszystkie smaczki zawierają się w
detalach: charakterach, relacjach i wypowiedziach bohaterów, pokonywanych
pułapkach, a także systemie specjalnych osiągnięć, które potrafią mieć
niesamowity urok.
Screen z gry (źródło) |
Skoro już o osiągnięciach
wspomniałam, to zacznę od pochwalenia właśnie ich: oczywiście, są achievementy
z rodzaju tych standardowych, choćby takie za skończenie epizodu czy pokonanie
iluś pułapek danego typu, a także szereg takich, które robi się niejako
automatycznie. Ale są i inne, jak „Knock, knock” (na forach w Internecie
widywałam rozpaczliwe wołania o pomoc, jak to zrobić – nie chwaląc się, nie
sprawiło mi to kłopotu!), „Swimming Man” albo „Globetrotters” – wnoszą one co
prawda niewiele, ale są śmieszne.
W ogóle humor jest ważnym elementem
serii, która kupiła mnie na samym starcie dialogiem o zapasach żywności, które
Adam miał dostarczyć badaczom, ale nie uczynił tego, bo o tej wielkiej skrzyni
myślał, że to kosmetyki do makijażu Evelyn – członkini ekipy. Mój ciepły
stosunek do gry zresztą umocnił się w chwilach, kiedy Adam cytował przysłowia
na swój… bardzo specyficzny sposób. Bez tego humoru gracz miałby do czynienia z
niezbyt odkrywczym pociotkiem historyjek spod znaku Indiany i Lary, na
szczęście w rzeczywistości dostaje raczej coś w rodzaju pastiszu (ach, to mi
przypomina, że muszę jeszcze kiedyś wspomnieć o kolejnych częściach doskonałej
serii Bibliotekarz!) z fajnymi
łamigłówkami i przyjaźnie zaprezentowaną fabułą.
No właśnie: łamigłówki. Tak
naprawdę, obok eksploracji kolejnych jaskiń, tuneli i szemranych uliczek
przedwojennych miasteczek, to właśnie ono stanowią główną część gry. Był to
zresztą bardzo miły przeskok po drugiej części Mysterious Island, bo wreszcie zamiast tępego klikania wszystkim na
wszystko, trafiłam na grę, która stawia raczej na logiczne myślenie. Zagadki są
dość urozmaicone i, co tu kryć, nie jakieś epicko trudne. Wpisują się w tę
familijność, czyli rozwiąże to zarówno średnio bystre dziecko, jak i… średnio
bystry człowiek. W całym cyklu trafiłam na jedną łamigłówkę, w której szczerze
przyznaję, że nie mam pojęcia, o co w ogóle chodziło. I tu taki przykry epizod:
otóż, kiedy już z pół godziny głowiłam się nad tym i kręciłam kółkami na
wszystkie możliwe sposoby, wezwałam na pomoc jego:
Naturalnie z jutrzejszą datą. Źródło: własne. Za nielegalne wykorzystanie przyjdzie Króliś i na Was POPATRZY. |
Metodą walenia pluszowymi łapkami
w klawiaturę rozwiązał kłopotliwą zagadkę w jakieś dwie sekundy. Fear of the Różowe, Pluszowe Łapki!
Poczułam się wtedy dziwnie. Plus
dalej nie wiem, na czym ta łamigłówka polegała. Nie tyle zadanie mnie
przerosło, ile po prostu… nie zrozumiałam polecenia. Sama nie wiem, czy doszła
do głosu bariera językowa, czy polecenie odbiło się ode mnie z jakiegoś innego
powodu.
Screen z gry (źródło) |
Zastrzeżenia tak naprawdę mam tu
tylko do trzeciej części, gdzie łamigłówki trochę za bardzo się powtarzały.
Przy czym rozwiązanie tej, która polegała na bieganiu po czymś pomiędzy labiryntem
a szachownicą, było dość czasochłonne. Za pierwszym razem przeszłam to
rzeczywiście czerpiąc z tego satysfakcję, za drugim z lekkim znużeniem, za
trzecim zaś zgrzytając zębami, że znowu to i że mam już tego szczerze i
serdecznie dość.
Elementu zręcznościowego było
niedużo – bardzo niedużo, choć tu i ówdzie się pojawiał. Na tyle jednak rzadko,
że stanowił fajne urozmaicenie, a nie irytował.
Graficznie gra nie przedstawia, oczywiście
cudów, niemniej nie drażni oka. Z początku trochę irytowało mnie sterowanie, bo
po pierwsze: operujemy wyłącznie klawiaturą a myszkę można se odłączyć i
wrzucić do szuflady – jestem do tego nieprzyzwyczajona i trochę to niewygodne;
po drugie: kamera obraca się bez naszego udziału, co przyprawiało mi nerwa,
kiedy chodziłam po wąskich półkach skalnych i trafiałam na zakręt – bo nagle
moje lewo stawało się kierunkiem na wprost i w takich momentach miałam
wrażenie, że zaraz dzielny Adam, przed którym niebezpieczeństwo ucieka w
popłochu, spadnie w bezdenną przepaść i tyle go będzie…
Screen z gry (źródło) |
A skoro już wspominam o technicznych
drobnostkach, które mi przeszkadzały, to wymienię jeszcze autozapis: generalnie
punkty zapisu były dość częste, ale czasami brakowało mi możliwości ręcznego
zapisywania stanu gry. Głównie w momentach, kiedy rozwiązywałam jakąś dłuższą,
zazwyczaj kilkuetapową łamigłówkę – parę razy stanęłam przed wyborem: siedzieć
do nocy i dobić do kolejnego punktu kontrolnego, czy wyłączyć komputer, a
nazajutrz zaczynać wszystko od zera.
Niby nic, ale sprawiało pewien dyskomfort. Ale ja w ogóle jestem
sceptycznie nastawiona do gier, których stanu nie mogę zapisywać w dowolnym
momencie.
Jeśli komuś jeszcze potrzebne
bardziej ogólne podsumowanie, to ujmę to tak: gra jest zabawna, lekka,
wymagająca myślenia, ale na tyle prosta, że nie powoduje frustracji. Przechodzi
się ją dość szybko, ale można powtórzyć obrządek dla zdobycia wszystkich
osiągnięć. W chwili obecnej, kiedy na Steamie całość kosztuje 10,99 euro,
pewnie bym ją ominęła. Cieszę się jednak niezmiernie, że udało się ją dopaść za
2 euro – niecałą dyszkę za ładnych kilka godzin świetnej, odprężającej zabawy?
Chętnie. Piszę się na kolejne epizody, jeśli takowe powstaną. Ode mnie 8/10 – co prawda są zastrzeżenia (choć obecnie wysuwa się na pierwszy plan głównie jedno: gra jest za krótka!), ale
to naprawdę bardzo fajna gierka dla takich komputerowych lam jak ja, które w Amnezji nie przeszły nawet samouczka, bo
się bały…
– Lumen! Light! The enlightened ones!
– Ooh! Ooh! Mushroom! Antilope! The young ones! ... How do I win
this game?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz