Kowboje i Obcy - plakat |
Myślę, że moje zamiłowanie do westernów
nie jest jakąś straszliwą tajemnicą. Przypuszczam też, zamiłowanie do szeroko
pojętej fantastyki – też nie. Ba! W swym straszliwym samouwielbieniu ośmielę
się nawet posunąć do stwierdzenia, że większość z Państwa doskonale wie, że
darzę sentymentem kino na wskroś horyzontalne i nieposzukujące, cokolwiek by
oznaczały, u licha, te terminy.
Nic więc dziwnego, że na film z 2011 w
reżyserii Jona Favreau, Kowboje i Obcy, napaliłam się jak
szczerbaty na suchary. Bo niech ludzie mówią co chcą, ale i tak moim zdaniem to
połączenie, sama idea tej produkcji, są genialne. Co prawda nie aż tak jak
naziści z Księżyca, niemniej jednak pomysł ma niesamowitą moc.
I choć nie byłam na tym w kinie, nigdy nie
zrezygnowałam z obejrzenia tego filmu.
Zacznę więc od fabuły.
Jakiej fabuły?!
Nie no, oczywiście przesadzam. W filmie
o coś chodzi. Choć oglądając miałam nieustanne wrażenie, że to coś
to tylko pretekst, żeby pokazać… no… kowbojów i obcych. Ale oto, jak się
pokrótce mają sprawy: jest sobie miasteczko – bardzo typowe miasteczko na
Dzikim Zachodzie, z do bólu typowymi bohaterami, ma się rozumieć. A więc mamy
zastraszonego barmana, Doca (Sam Rockwell, ostatnio przeze mnie widziany
zresztą w Iron Manie 2), starego, ale poczciwego szeryfa Johna
Taggarta (Keith Carradine), młodego Indianina Nata Colorado (Adam
Beach) o złotym serduszku i lwiej odwadze, złego, bogatego ranczera
Woodrowa Dollarhyde’a (Harrison Ford), który jest zły głównie dlatego, że jest
bogaty, a także tajemniczego przybysza znikąd, twardziela Jake’a Lonergana
(Daniel Craig, w kawiarczanym uniwersum zwany DumBondem - nic osobistego, ale jak ktoś podpadł, to każdy pretekst do nabijania się jest dobry...). Jest też masa innych
postaci, które wszystkimi czterema łapkami wczepiają się z całych sił w
konwencję, ale za długo by ich wymieniać. Dodam jeszcze tylko, że
konwencjonalna Piękna Nieznajoma, czyli Ella, napsuła mi niebywale dużo
krwi, jako że zagrała ją Olivia Wilde, której absolutnie i żaden sposób nie odróżniam
od (wiem, w tym momencie narażam się wszystkim nerdom świata całego) Summer
Glau. I można mnie szatkować w plasterki, a ja zamiast koncentrować się na
filmie i postaci, siedzę i rozważam: laska z Firefly czy „Trzynastka”…?
Te kobiety to żeński odpowiednik Kurta Russela i Vala Kilmera (tak, tych panów
też nie odróżniam…).
A więc wrzucamy tych wszystkich nudnych,
typowych bohaterów do miasteczka, wstrząsamy, mieszamy i wysypujemy na ziemię.
A zerknąwszy na konfigurację (niezbyt odkrywczą, bo rozpuszczony synalek
ranczera poniewiera barmana, broni go Tajemniczy Nieznajomy, a Piękna
Nieznajoma na to wszystko patrzy, czyli scena jakich miliony w świecie
westernu) zrzucamy na to wszystko kosmitów. Reszta filmu to błyskawiczne
pojednanie wszystkich bohaterów, którzy w obliczu wspólnego wroga jednoczą
siły, po czym lecą walczyć z pozaziemskim złem i występkiem.
Tyle jałowych faktów.
Teraz uzasadnię pokrótce, dlaczego ten
film mnie zawiódł i za bardzo mi się nie spodobał, mimo że byłam tak pozytywnie
do niego nastawiona (i spróbuję tu abstrahować od tego, że nie lubię DumBonda):
Kadr z filmu Kowboje i Obcy |
2.
Obcy – przepraszam, ale kosmici byli fatalnie głupi i bezsensowni. Super rozwinięta
cywilizacja, latają za paliwem (tak myślę) w najdalsze zakątki kosmosu, a kiedy przychodzi
co do czego, to walczą zębami i pazurami? A jakąś większą giwerę mają tylko
niektórzy, nie wiem – oficerowie chyba? That’s so lame. Co więcej: nie
mam bladego pojęcia, jak strasznie nawalona była ewolucja, kiedy tworzyła tych
kosmitów. Ich super tajemnym atakiem było totalne odsłonięcie najważniejszych
bebechów, wywalenie na sam wierzch serca (czy co to tam było, w każdym razie
wyglądało na coś raczej istotnego), tylko po to, żeby posmyrać przeciwnika
jakimiś niemrawymi łapkami, które nawet pazurków nie miały? This is so
fucking lame! Bo już magicznego faktu, że wystarczy zabić jednego obcego,
żeby nagle pozostałych kilkanaście gdzieś się rozmyło w krzaczorach, nie chce
mi się komentować. To akurat dość częsta filmowa przypadłość, że siły zła
atakują tylko wtedy, kiedy siłom dobra to na rękę.
Kadr z filmu Kowboje i Obcy Jak widać, starszy o 26 lat Harrison Ford wyprzedza Daniela Craiga. Wniosek jest jeden: uszy potrafią stawiać niebywały opór powietrza. |
4. Drobiazgi –
czyli na przykład: Obcy atakują miasteczko, wokół eksplozje, płomienie i w
ogóle. A po wszystkim okazuje się, że w sumie spłonęło kilka desek, a wszystkie
zabudowania – na bogów, przecież drewniane! – stoją sobie, jakby nigdy nic.
WuTeeF?
5. Nachalne
moralizatorstwo na koniec – nie pierwszy i nie ostatni raz zapewne na to
narzekam, ale dość już mam wciskania mi na siłę przekazu „kochajcie dzieci
swoje”, dość mam pokazywania mi naiwnej przyjaźni/miłości ponad podziałami w
jej najbanalniejszej odmianie, wreszcie po dziurki w nosie mam już zdartej na
wylot konwencji, że oto wystarczy jedna katastrofa czy śmiertelne zagrożenie,
by świat stał się bardziej różowy i puchaty, bo przecież w międzyczasie wszyscy
zaczną się loffciać. Świat się nie staje różowy ani puchaty, niezależnie od
tego, co wybuchnie, wycieknie, kto umrze ani kto zaatakuje. Ludzie wciąż
pozostają ludźmi.
Kadr z filmu Kowboje i Obcy Indiańce. Bez Indiańców nie ma westernu. |
Kowboje i Obcy to nie jest zupełnie fatalny film. Ma
przyzwoite efekty, gra aktorska jest na tyle satysfakcjonująca, na ile w ogóle
to możliwe w przypadku bohaterów słabych z samego założenia, no i sporo się
dzieje, więc właściwie na nudę nie ma co narzekać. Niektóre momenty są fajne. O
dziwo, główny bohater, odgrywany przez Craiga, miał parę naprawdę świetnych
scen, w których prawie-prawie go polubiłam, a to wiele znaczy. Mimo wszystko
żałuję, że o ile podziałała pobożna prośba „niech jeszcze kosmici porwą tego
synalka, strasznie mnie wkurza” (kosmici porwali wspomnianego chłopaczka parę
sekund później), o tyle już, niestety, nie poskutkowało „niech porwą DumBonda i
zamiast niego ześlą Eastwooda”. No ale nie można mieć wszystkiego. Tak samo
Kowboje i Obcy nie dostaną wszystkiego, a – powiedzmy – 4/10. Ot, przyzwoity film na nudny wieczór. Szkoda tylko, że
zmarnowany potencjał.
– I've been shot.
– Only two kinds of men get shot: criminals and
victims. Which one are you?
– I don't know.
– You got a name, friend?
– I don't know that either.
– Just what do you know?
– English.
Buuu! Szkoda, bo planowałam obejrzeć sobie ten film w ramach napalania się na tegoroczne NaNo (w planach jest space western, a poza tym - no ej, tam jest Harrison!), ale wobec takiego steku bzdur chyba sobie jednak odpuszczę i pozostanę przy klasykach oraz "Kowboju Beebopie" :/ Durnotę toleruję, ale w konwencji, więc po co się męczyć.
OdpowiedzUsuńLepiej zrobisz, urządzając sobie maraton "Firefly". ;) Jakkolwiek do tego serialu też mam parę uwag (może kiedyś napiszę coś o tym...?), to mimo wszystko dużo przyjemniej się to ogląda. :D
UsuńOho, dzięki za wskazówkę :) Skończę z "Kowbojem..." i obejrzę. Bo czyż są rzeczy, do których nie ma uwag? ;)
OdpowiedzUsuńO... A ja byłam pewna, że skoro łapiesz się za space western, to Fajerflaja masz wykutego na pamięć. ^^ Dużo tego nie ma, bo przerwali produkcję po bodaj 15 odcinkach. ;)
UsuńW tym konkretnym przypadku pozwoliłam sobie uwierzyć w siłę ignorancji XD
Usuń@recenzja
OdpowiedzUsuńTAK! TAK! TAK! 3 razy TAK. Wszystko, Fraa, co napisałaś w tej recenzji, to ja też myślę o tym filmie. W swoim czasie to było Przeogromne rozczarowanie. Oczekiwałem rewelacji, bo a)western, b)kosmici, c) Daniel Graig a tutaj taki odgrzewany kotlet. Naprawdę wolałbym, żeby ten film w ogóle nie powstał, to może kiedyś ktoś zrobił to lepiej.
@nano
Kruff-> space opera to brzmi ciekawie. Ja też się przymierzam do NANO, ale w planach mam pisanie ciągu dalszego, tego co napisałem rok temu. Czyli mojego horroru. Właśnie od tygodnia powolutku poprawiam to co już jest.
Space opery już próbowałam, ale space opera zawsze brzmi ciekawie ;) Space western to prawdopodobnie wyższy stopień absurdu, zwłaszcza że nie wiem o nim niczego.
UsuńW takim razie trzymam kciuki za horror, może zechcesz się kiedyś podzielić efektem :)
Dla mnie najgorszą wadą tego filmu jest to, ze wyszłam z seansu kinowego bez żadnych uczuć, a teraz mam problemy z przypomnieniem sobie akcji filmu. Np. Ellę wypchnęłam całkiem z głowy.
OdpowiedzUsuńOj, jestem ciekaw co tez myślisz o Firefly. No i jakoś nie widać Cię na pewnym forum o wojnie secesyjnej.
OdpowiedzUsuńO Firefly sama jeszcze nie wiem, co myślę, bo bardzo dawno to widziałam. Odświeżę sobie, bom ciekawa. ^^ A nie widać, bo jakoś się inne sprawy sypły i mam przelotny odwyk. ;) Ale pamiętam, nie kasujcie mnie tam. :D
UsuńSpoko, 14. z Luizjany to fajni ludzie i nikogo nie kasują (nawet Jankesów) :)
UsuńCo jak co, ale Ford i Craig powinni się wstydzić występu w takim filmie. Zresztą, cóż oni. Najbardziej smucił mnie występ w takim gniocie Sama Rockwella, który wyrasta mi powoli na jednego z ciekawszy aktorów. Cóż tu dużo pisać - generalnie dno, którego nawet nie dałem rady obejrzeć do końca. Favreu niech się lepiej skupi na produkcji, bo jako reżyserowi wyszedł mu jeden Iron Man i to wszystko, a reszta jego filmów to badziewia.
OdpowiedzUsuńTak więc zgadzam się z wadami, które wymieniłaś. Nie zgadzam się tylko z nazwaniem filmu "przyzwoitym":)
Pozdrawiam
Jak dla mnie sprawdził się jako odmóżdżacz na wieczór, do obejrzenia raz. Moment, w którym główny bohater przywalił w celi temu synkowi był naprawdę urokliwy. ^^ Widywałam gorsze rzeczy, a to obejrzałam... cóż: bez zgrzytania zębami. ;)
Usuń