środa, 1 sierpnia 2012

ZaFraapowana filmami (63) - "Prometeusz"

Prometeusz - plakat
Ridleya Scotta darzę ogromną sympatią jako reżysera. Mimo pewnych potknięć (arcynudny Robin Hood) trudno zapomnieć o jego wcześniejszych dokonaniach – mam tu na myśli przede wszystkim doskonałego Łowcę androidów oraz Obcego: 8. pasażera Nostromo. Z jakiegoś jednak powodu Scott najwyraźniej uznał, że spróbuje wytarzać własną legendę w… no, powiedzmy, że błocie.
Jasna sprawa, że dorównanie pierwszej części Obcego byłoby jakimś cudem i na to raczej nie liczyłam. W obliczu jakichkolwiek porównań Prometeusz wypadał tu od razu na straconej pozycji. Tylko że to nie jest do końca tak, że najnowszy film Scotta nie dorównał produkcji z 1979 roku. On był zły nawet w zupełnym oderwaniu od całej serii Obcego. To po prostu wybitnie słabiutki film z kilkoma udanymi scenami.

Nie powiem – zdjęcia są ładne. I efekty. Wizualnie całość rzeczywiście robi wrażenie. Szczególnie spodobała mi się otwierająca scena, a także jedna z końcowych, z wizualizacją galaktyk. Na dużym ekranie (i, chwała bogom, w 2D) prezentowało się to imponująco. Być może była dobra muzyka – tu muszę przyznać, że najzwyczajniej w świecie nie wiem, bo jakoś mi umknęła. To znaczy chyba po prostu była dobrze wpasowana w poszczególne sceny, podkreślała nastrój (nawet jeśli rujnowały go inne elementy, ale o tym później), ale jakieś szczególnie epickie kawałki nie utkwiły mi w pamięci.

To, co mi natomiast utkwiło, to piętrzące się sterty bezsensów, głupoty, bolesnej amatorszczyzny i pytań, które pozostały bez odpowiedzi. Postaram się uniknąć spoilerów, ale niczego nie obiecuję.

Po pierwsze: bohaterowie. Bohaterowie są tutaj wzorcami tego, jacy nie powinni być. Z paroma chlubnymi wyjątkami, którzy co prawda są nieźli, ale jeszcze sporo im brakuje. No dobrze – z jednym wyjątkiem i od niego zacznę:
David (Michael Fassbender) miał szansę. Co prawda od pierwszej chwili widać, że jest androidem, co prawda nie jest to Bishop (a zdecydowanie nie jest to Roy Batty!), ale i tak prawie daje radę. Jego problemem, w moim odczuciu, jest pewna niekonsekwencja. To znaczy wiem, że się starał upodobnić do ludzi, więc pewne jego zachowania należy wyjaśnić zwykłym wyuczeniem (swoją drogą, samo pokazanie tego wyuczania było całkiem fajne), ale wydaje mi się, że nie wszystko można pod to podciągnąć. Choćby tego, że ma i cytuje ulubiony film, ale mimo tego na przykład jest mu obce pojęcie „chcieć”. Co dla mnie jest jakąś bzdurą, bo akurat chęć uczynienia czegokolwiek wydaje mi się dużo mniej „ludzkim” odczuciem niż lubienie czegoś. Nie rozumiem też jego niemego zachwytu we wspomnianej już scenie z galaktykami. To znaczy rozumiem, sama też bym się zachwycała, ale przecież on był wtedy sam. Właściwie nie musiał przed nikim grać człowieka, tymczasem robił to, w dodatku bardzo entuzjastycznie, i – jak odniosłam wrażenie – bezwiednie. Oczywiście, może tu wchodzić w grę opcja, że Scott celowo postawił widza przed dylematem, czy David – jako android – czuje czy nie. Byłoby to nawet całkiem ciekawe. Nadałaby się do tego nawet rozmowa Davida z Charliem (Logan Marshall-Green, nota bene postać tak nijaka, że nawet mi się o nim nie chce pisać…) przy stole bilardowym, kiedy pada uwaga (nie zacytuję dokładnie, ale to było coś w tym stylu) „Na szczęście nie znasz uczucia rozczarowania”. Ale jeśli taki w istocie był zamysł, to został zdecydowanie zbyt stłumiony. Powiem tak: David jest za mało „sztuczny” na normalnego androida, za mało ludzki na człowieka, a jednocześnie za mało zaakcentowana jest ta niepewność i rozchwianie, żeby zrobić z niego jeden z tematów, którego konkretniej dotyka film.
kadr z filmu Prometeusz
Niestety, reszta postaci wypada tylko gorzej.
Główna bohaterka, Elizabeth Shaw (Noomi Rapace) jest głównie irytująca. W ogóle nie przekonuje jako najważniejsza „twarda laska”. Widać – tak bardzo wyraźnie widać – że ma być zastępstwem Ripley, ale zupełnie nie daje rady. Jest przegięta tak bardzo, że aż nie tyle ociera się o śmieszność, ile po prostu wpada w nią po czubek nosa. Rambo mógłby jej sznurowadła wiązać, a sama Ripley nie jest godna, żeby jej zszywki z brzucha wyciągać. Plus, oczywiście, wątek wiary i zadawania fundamentalnych pytań wciska niemal w każdym zdaniu, motyw krzyżyka jest nieprzyjemnie ostentacyjny (co tu dużo gadać – pani wanna-be-Ripley to straszna dewotka…), że ogólnie podczas seansu uduchowienie wylewało mi się uszami.
Reszta bohaterów to takie trochę kukiełki, które muszą otaczać Shaw, żeby lepiej było widać jej zajebistość. I jak to kukiełki, są dość proste, każdym elementem wyglądu akcentując charakter. Jest więc naukowiec – biolog – w hipsterskich brylach (Millburn – Rafe Spall), jest dla kontrastu jeden w typie „zwariowanego” (Fifield – Sean Harris), jest wyluzowany Murzyn (o wdzięcznym imieniu Janek – Idris Elba), dwóch zupełnie nijakich kolesi, odpowiedzialnych za Elementy Komiczne… Jest też twarda głównodowodząca ekspedycją, Vickers (Charlize Theron) – jej twardość objawia się głównie tym, że jest uczesana. Cóż, prawdę mówiąc, jest uczesana w każdej scenie inaczej, i ciągle się zastanawiam, że skoro na serio ona nie miała nic lepszego do roboty na „Prometeuszu”, niż tylko sobie wiązać i rozpuszczać włosy co chwilę, to może faktycznie trzeba było nie lecieć? Zresztą, Vickers rozbawiła mnie już na początku, kiedy robiła pompki: w ujęciach, w których była widoczna z przodu, robiła te pompki mega głębokie, że prawie cyckiem smyrała podłogę. Tymczasem w ujęciach z boku – ledwie zginała ręce. Ot, takie zadziwiające zaginanie czasoprzestrzeni.
To mój dzień! Będę jak Ellen Ripley, tylko bardziej! (dr Shaw)
Skoro już przy tym jestem, to przejdę do mniejszych i większych bzdur.
Otóż Prometeusz może i próbuje dotykać poważnych, egzystencjalnych zagadnień, ale robi to kosztem zupełnego zignorowania zdrowego rozsądku i zaniedbania fabuły na tym najbardziej podstawowym poziomie, czyli co i jak robią bohaterowie.
Bohaterowie bowiem robią absolutnie wszystko, żeby w mniej lub bardziej spektakularny sposób się zabić. Zdejmowanie hełmów na totalnie obcej planecie tylko dlatego, że teoretycznie powinni móc tam oddychać? WTF? W ogóle nie bardzo wiem, po co im były całe te kombinezony, skoro później Shaw swobodnie popylała bez rękawic, błyskając sygnetem, i nic jej się z tego powodu nie działo. I dlaczego, u licha, kiedy za kimś toczy się jak po sznurku wielki rogal, ten ktoś ucieka dokładnie po torze, po jakim będzie jechał rogal, zamiast odbić po prostu odrobinę w bok? No i czemu ci przeklęci naukowcy – a myślę sobie, że do tego typu misji wybrano przecież najlepszych – widząc obce formy życia po prostu lecą do nich z łapami jak turyści nad Morskim Okiem do niedźwiedzi? Szkoda, że se fotek nie zaczęli strzelać. I czy szczytem zabezpieczania się przy badaniu kosmity mają być rękawiczki? Serio? Jak już Rusty wspominała (punkt ósmy) - sterylnych komór do pracy z niebezpiecznymi substancjami na „Prometeuszu” nie mają bo nie. No i, żeby zakończyć ten żenujący wątek dodam, że wciąż nie mam pojęcia, po co Vickers wzięła udział w misji. Na serio: jej rola sprowadziła się do… bycia (och, zamknąć się, wielki mi spoiler!).

Oj tam, oj tam, zasady BHP są przereklamowane...!
Oczywiście, ktoś mógłby powiedzieć, że to wszystko ma małe znaczenie, bo przecież w tym filmie chodzi o coś innego. O refleksję, pytanie o pochodzenie człowieka i sens istnienia. No tak. Tylko że w tej warstwie Prometeusz też zasysa. Bo to pytanie jest postawione tak nachalnie, wprost i nieciekawie, że bardziej już się nie da. Przez to ich ciągłe kłapanie dziobami o spotkaniu ze stwórcą ja po prostu przestałam im wierzyć.  Miałam wrażenie, że to takie kłapanie dla kłapania. Dla przekonania siebie i widzów, że ten film w ogóle jest o czymś, a nie że oni tak sobie polecieli i miotają się właściwie bez celu. Podkreślę, że nie zarzucam wtórności pomysłu – mamy XXI wiek, raczej nie wyobrażam sobie całkowitego uniknięcia wtórności – ja zarzucam, że ten pomysł, sam w sobie neutralny, jest fatalnie zrealizowany. Nie czuje się tej podniosłości, film nie skłania do żadnej refleksji. Aha, a mit Prometeusza jest przytoczony akurat jakoś z dupy, bo tytan nie zamierzał zastępować ludźmi bogów, po prostu chciał im pomóc. To tak na marginesie.

Nie będę już chyba trącać kijem tego trupa. Prometeusz jest po prostu bardzo złym filmem, takie 2/10. Ma parę fajnych momentów, jest bardzo ładny wizualnie i niezły muzycznie. Ogląda się nawet przez pewien czas bez bólu zębów i momentami można się naprawdę nieźle uśmiać – tylko że chyba jednak nie o to chodziło.






- There's nothing to learn.
- I understand, Mr. Weyland. Have a safe journey. 

14 komentarzy:

  1. Trochę nie rozumiem czemu Ridley uparł się, żeby rozmieniać się na drobne. Robin Hood poza tym, że był nudny, był też arcydurny. Prometeusz aż tak durny nie był, chociaż...

    SPOILER

    Dwaj kolesie, z których jeden jest geologiem i jest tym, który zajmuje się sporządzaniem mapy(czemu to akurat geolog o.O?), gubią się. Nie pytają jednak nikogo o drogę (przecież mieli kontakt z Prometeuszem), tylko lezą tymi korytarzami przez kawał czasu. Na statku też nikt się nie interesuje dlaczego dwójka z nich nagle lezie w pireneje i oddala się od reszty grupy? Nawet na wycieczce szkolnej jak ktoś lezie sam w krzaki to nauczycielka woła: a dokąd to?! Panowie natykają się na stos martwych kosmitów, wcześniej widzieli hologram, jak ci sami kosmici przed czymś spitalali. Ale mimo tego, jak spotykają coś żywego to prawie się z tym całują. A jakieś wyciąganie wniosków: wszystko martwe, uciekający kosmici, coś żywego, spierdalajmy!


    TERAZ BĘDĄ SPOILERY JAK DIABLI, DO SAMEGO KOŃCA, WŁĄCZAJĄC KLUCZOWE WĄTKI I ZAKOŃCZENIA.

    3

    2

    1


    Pamiętasz tę końcową scenę, jak ten żywy kosmita nie jest chętny do odpowiedzi na pytania? A potem nagle robi rozpiździel wszystkim dokoła okładając ich łapkami? Gdzieś czytałem, że on zaczął być agresywny dopiero po tym, jak na rozkaz starego któreś popychle rypnęło wannabe Ripley w główkę. I nawet pomyślałem, że racja! Ale przecież potem on tę samą wannabe też chciał utłuc. Czyli jednak dupa, nie bronił. Ot widać ludzi nie lubił.

    Po wafla ten stary tam poleciał? Większość filmu byłem pewien, że po nieśmiertelność, jakieś lekarstwo, cy cuś? A tymczasem on tam leciał dokładnie po to, po co reszta. Czyli w sumie nie wiadomo po co.

    Android, miał elementy fajne. Fakt, to nie Bishop, to nie Ash. Ale za diabła nie rozumiem jego motywacji. Skoro android, to chyba nie miał zwykłej ludzkiej ciekawości, a tymczasem praktycznie każda jego czynność była jakby właśnie tą ciekawością powodowana. Jak celowe, to fajnie, jak nie, to kicha ;|

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No ogólnie człowiek miał wrażenie, że na tę uberważną misję wysłali nie zespół ekspertów, tylko bandę jakichś dzieciaków, wziętych metodą łapanki z piaskownicy. o.O Wciąż zachodzę w głowę, jak oni mogli tam zabłądzić. Przecież miał te swoje fizdrygałki fruwające i skanujące całą jaskinię. ;|

      A właśnie, przez moment też tak mi się zdawało, że kosmita tamtych zaczął poniewierać na widok rypnięcia laski. Nawet miało to dla mnie sens: no bo ona urodziła kałamarnicę, to może oni w jakiś sposób teraz... nie wiem... czują więź? Ona też jest jakąś pokręconą kosmitką? A może u nich np. samica była świętością? Ale nie, przecież za moment kosmita zrzucił ze schodów starszą panią. No i zupełnie zwątpiłam, jak się okazało, że kosmicie to wisi i na wannabe też się zasadza. W ogóle nie wiem, po co za nią polazł do kapsuły, skoro wcześniej spektakularnie ją olał i pozwolił jej uciec.
      A to też jest piękne: ani ubersilny kosmita, ani załoga statku - nikt nie potrafi dogonić ciężarnej albo świeżo pokrojonej laski. ;| Matko z córką, banda paralityków...
      Inna sprawa: czemu ona właściwie poleciała dalej do tych Inżynierów? Chyba się już nauczyła, że oni nie bardzo chcą z nią rozmawiać? Ja tam może jestem jakaś głupia, ale skoro raz wyraźnie dano jej do zrozumienia, że nie jest pożądanym towarzystwem, to pchanie się na ich rodzimą planetę - zwłaszcza w pojedynkę - jest, jakby to ująć, nierozsądne? Na co liczyła? Że co prawda tutaj wszystko wskazuje na to, że Inżynierowie chcieli i nadal chcą wytrzebić ludzi co do jednego, ale gdzieś tam na pewno są mili, puchaci i każdy ma kucyponka w ogrodzie?

      Właśnie android obawiam się, że był mocno przypadkowy. ;/ Przynajmniej takie odniosłam wrażenie. Ale w porównaniu do innych i tak wypada korzystnie. xD

      Usuń
    2. O ile Prometeusz też mi się nie podał, to epizod z oszalałym "Inżyrnierem" można w miarę racjonalnie wytłumaczyć. Jak wynika z filmu 2 tys. lat temu kosmici z jakichś powodów (dla nich zapewne ważnych) postanowili zgładzić ludzkość i tym celu rozpoczęli pracę na bronią biologiczną (czarna maź). Coś się stało, broń wyrwała się spod kontroli i wykończyła większość Inżynierów - jeden schował się w komorze hibernacyjnej. Po pewnym czasie zostaje obudzony i co widzi? Dzikusów, których postanowili wykończyć. Zatem potrafią już podróżować w kosmosie i budować zaawansowane maszyny (David), misja ich zniszczenia staje się więc jeszcze bardziej pilna. Inżynier postępuje racjonalnie: rozpędza gromadkę i jak najszybciej zasiada za sterami, żeby wystartować w kierunku Ziemi z ładownią pełną śmiercionośnej mazi. Początkowo pozwala uciec Ripley2, bo ma inne priorytety, ale kiedy ludzie niszczą mu statek, postanawia usunąć potencjalne zagrożenie zanim spróbuje wystartować innym statkiem.

      Usuń
    3. I nawet nie zaświtało mu w głowie, żeby sprawdzić najpierw, co wybiło caluśką załogę statku, czy nadal czai się w okolicy i czemu to ludzie go budzą, a nie jego ziomkowie? O.O

      Usuń
    4. Nie wiem, może załoga została wybita zanim schował się w hibernatorze. Widok ludzi pewnie go zaniepokoił, zwłaszcza, że nie zachowywali się wobec siebie zbyt uprzejmie (stuknięcie Shaw). Pomyślał, że to co Inżyrnierowie mieli zniszczyć tysiące lat temu nadal jest zdegenerowane, a teraz w dodatku zaawansowane technologicznie. Nie miał zbyt wiele czasu, więc postanowił zrobić coś szybko nie przejmując się, że coś jeszcze może czaić się na statku. W zasadzie gdyby już wystartował, byłby na kursie w kierunku Ziemi i mógłby znowu wskoczyć do bezpiecznego hibernatora.

      Zastanawiam się, czy nie próbuję tutaj dopisać jakiegoś racjonalnego wyjaśnienia do fragmentu, gdzie zamiarem scenarzysty mogło być po prostu: "a teraz kosmita zrobi rozwałkę, żeby było straszno", ale już mniejsza z tym.

      Im dłużej myślę o filmie, tym bardziej wydaje mi się, że część zarzutów może być oparta na niewłaściwych założeniach. Np. że w takiej wyprawie powinni brać udział najlepsi eksperci. Misja Prometeusza była tajnym, prywatnym przedsięwzięciem, a rozmowa rekrutacyjna wyglądała pewnie tak: "Lecisz gdzieś w kosmos na cztery lata, nie zadajesz pytań, szczegóły u celu misji, dostajesz milion $ po fakcie, pasuje?". W taki sposób nie zaokrętowaliby noblistów, tylko raczej straceńców, choć i tak pewnie o kompetencjach wyższych niż te jakie pokazali nam twórcy filmu.

      Jestem w stanie zrozumieć dlaczego Shaw na końcu wybiera się na planetę Inżynierów. Jak już tu wspomniano jest taką trochę dewotką, chce spotkać swoich stwórców, dowiedzieć się dlaczego postanowili zniszczyć ludzi, nie kieruje się rozumem, tylko wiarą. Z jej punktu widzenia taka podróż ma sens, choć widz może łapać się za głowę.

      Usuń
  2. I to jest dokładnie to, co ja myślę o tym filmie. Od czasu seansu moja opinia o nim tylko się pogorszyła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, ja poszłam na skróty i wyrobiłam sobie opinię jeszcze zanim wyszłam z kina. xD

      Usuń
  3. DALEJ SPOILERY

    Ale kałamarnica to nie było potomstwo kosmity, tylko tej ich broni do masowej zagłady, która wymknęła im się spod kontroli. Raczej mogło iść o wątek agresji wobec innego człowieka, ale potem on sam robił rozpierdziel, bo... tak.

    Z tym przelotem na ich rodzimą planetę, to byłem pewien, że to po to, żeby zafundować im taką apokalipsę, jaką oni nam chcieli. Plus upewnić się, że nie wyprodukują na innej planecie innego czegoś, co nas unicestwi. Ale jak usłyszałem od wannabe, że to po to, żeby ich zapytać, to ręce mi opadły.

    I wyjaśnij mi jeszcze jedno. Po kiego wafla na każdym obrazku w tych ziemskich kulturach, była mapa prowadząca do planety z alienami?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niby kosmity, ale nie wiem... może byli daleko spokrewnieni - w sensie Inżynierowie z tą swoją bronią biologiczną? xD A może chodziło o ciężarne kobiety (ew. takie tuż po ciąży)? Ale i tak nic z tego, bo wiemy, jak to się dalej potoczyło. ;|

      A w sumie z tymi obrazkami to dobre pytanie. ;|
      Wiem! To podpucha była! :D Przynęta taka^^ Inżynierowie mieli dwa plany: główny zakładał, że ludzie sami przylecą na tę bazę i się zgładzą. Awaryjny zaś - że jak nie przylecą, to trzeba się będzie do nich pofatygować... No dobra, i tak ktoś się musiał pofatygować, żeby pójść tam i te rysunku zrobić. Nie, nie ogarniam, przykro mi. :) Znaczy powiedziałabym, że to zaproszenie jeszcze z czasów, kiedy Inżynierowie nie chcieli zniszczyć ludzi, ale w takim razie nie wiem, czemu zapraszali do magazynu broni masowej zagłady, a nie do domu. xD

      Usuń
    2. Obrazki świadczą o tym, że kosmici nie od początku byli wrogo nastawieni - wizytowali Ziemię od czasu do czasu, kontaktowali się, zostawili swój adres (chociaż pomysł, że na podstawie pięciu kropek można wskazać jednoznacznie jakieś miejsce w galaktyce jest głupi), dopiero potem coś się popsuło w stosunkach (obstawiam, że Ziemianie nauczyli się wytapiać żelazo i pierwszymi gwoździami przekłuli Inżynierom opony w pojazdach). Dlaczego kosmici zostawili adres placówki wojskowej a nie rodzimej planety? Może na początku to nie był zakład produkcji broni amsowego rażenia tylko np. instytut ds. prymitywnych cywilizacji, może nie chcieli, żeby Ziemianie, kiedy nauczą się już podróżować wśród gwiazd, przybywali prosto na ich planetę, tylko do miejsca, gdzie pracują ludzie przyzwyczajeni do obcowania z "dzikusami".

      Za mało danych, żeby to jednoznacznie rozstrzygnąć, ale mam "dobrą" wiadomość - będzie sequel, na szczęście (?) z innym scenarzystą.

      Usuń
    3. Taa, o sequelu też już się dowiedziałam... *facepalm* Cóż, kasa z tego jest, więc nie ma co się dziwić. Zresztą proszę, końcówka to był jeden wielki krzyk, że będzie dalszy ciąg. Tak bezczelnie zostawionej furtki dawno nie widziałam i byłabym szczerze zaskoczona, gdyby nie została wykorzystana. ;)

      Usuń
  4. Filmu chyba ostatecznie nie obejrzę. Na początku, jak się dowiedziałam, że "Prometeusz" będzie miał cokolwiek wspólnego z "Obcym" to chciałam film oczywiście obejrzeć. Później jednak były premiery na całym świecie, a teraz i w Polsce i słyszę tylko same złe rzeczy. Może kiedyś sama się przekonam. W każdym razie szkoda, że z tym filmem nie wyszło...
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. I powiem Ci, Fraa, że ja już nie wiem, co robić. Jedni mi bardzo polecają Prometeusza, inni mówią, bym się nie tykał. Ech...
    Zwłaszcza przejmuje się tymi negatywnymi opiniami, bo tak bardzo liczyłem na ten film, że wreszcie jakieś dobre sf.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobre nie jest. Znaczy... tak uważam i tej wersji będę się trzymać.
      Ale powiem tak: cieszę się, że poszłam. Choćby dla tych paru scen, serio widowiskowych. No i tak po prostu, żeby po pół roku nie pluć sobie w brodę, że miałam pójść i nie poszłam, a może by mi się spodobało. ;) W kinie 2D bilet normalny kosztował 16zł, więc jest to do odżałowania, nawet jak ma być słabe. ;)
      Choć w sumie to pewnie zależy, czego oczekujesz od dobrego sf. Jeśli efektów i siekania - to to na pewno znajdziesz. :D

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...