Antologia Return to Mysterious Island (pudełko) |
Do
napisania kilku słów na temat drugiej części całkiem poprawnego produktu studia
Kheops przymierzałam się ładnych parę dni, choć treść tego wpisu miałam
zaplanowaną właściwie zanim jeszcze ukończyłam Return to Mysterious Island 2.
Ma to właściwie dwie przyczyny: po pierwsze, nie chciałam pisać „na gorąco”, bo
tego typu opinie bywają krzywdzące. Po drugie, właściwie to chciałam się na
trochę oderwać wreszcie od tego cholerstwa, bo nie miałam ochoty ani na to
patrzeć, ani o tym myśleć.
Teraz
chyba jestem gotowa, by – nomen omen –
wrócić na Tajemniczą Wyspę. Po raz drugi.
Sprawę
należy postawić jasno: ta gra jest po prostu zła.
Nie
chodzi tu o to, że jest gorsza od Syberii,
bo to było do samego początku jasne, dotyczyło pierwszej części, więc drugiej
tym bardziej. Nie ma o czym mówić. Nie wszystko może być Syberią i trzeba się z tym pogodzić. Ona jest zła w zupełnym
oderwaniu od wszelkich porównań, tak jak Prometeusz.
Zacznę
od samej idei „dwójki”: już na starcie widać, że to jest dokręcone bardzo,
bardzo na siłę. Tak się niefortunnie złożyło, że pierwsza część stanowi całkiem
zgrabną całostkę, z wyraźnym zamknięciem całej tej historii, bo oto Mina
odkryła tajemnicę wyspy, po czym uciekła. No i super, basta. Tymczasem druga
część każe nam kupić bardzo grubymi nićmi doszyty ciąg dalszy, w którym Mina
już-już uciekała, ale wulkan przygrzmocił bambulcem w helikopter i nasz rozbitek
na powrót ląduje na brzegu, w dodatku wygląda na to, że wyspa lada moment
wybuchnie. Po prostu nie łykam tej historyjki. To doszukiwanie się na siłę
furtki tam, gdzie jej wcale nie było. Już wolałabym, żeby przy okazji części
pierwszej autorzy po prostu zasugerowali w jakiś sposób możliwość kontynuacji.
Ale
nawet nie to było najgorsze. Najgorsze przyszło dużo później, kiedy okazało
się, że zamiast klimatu Verne’a, lekkiej nutki steampunku i tajemnicy, twórcy
gry zaserwowali nam coś w stylu Indiana
Jones i Królestwo Kryształowej Czaszki, czyli radosne pogonienie w piętkę z
jakimiś piramidalnymi bzdurami. Ani toto nastrojowe, ani specjalnie
interesujące, raczej głównie durne.
Screen z gry Return to Mysterious Island 2 (no dobrze, to akurat było fajne) |
Jakby
tego było mało, kretynizm fabularny to tylko część problemów, jakie ma ze sobą Return to Mysterious Island 2. Drugą
sprawą bowiem jest sama rozgrywka.
Wiem,
wiem, przy „jedynce” narzekałam, że było trochę za łatwo. No tom się doprosiła.
Tym razem jest trudno, czasem wręcz irytująco trudno. Szkoda tylko, że ta
trudność nie wynika z moich kłopotów z logicznym myśleniem, tylko raczej z
nieco innych oczekiwań wobec gry należącej do kategorii przygodówki point &
click. Otóż spodziewałam się łączenia delikatnych sugestii w konkretny ciąg
zdarzeń, obmyślania, jak by tu połączyć przedmioty, żeby zbudować czołg ze spinacza
do papieru, gumy do żucia i kawałka sznurówki. Przeczesywania wyspy w
poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mi się przydać w dalszej eksploracji. Gdybym
chciała zręcznościówki, zagrałabym w Pac-Mana, goddammit! Bardzo doceniam obfitość mini-gierek, które trzeba
rozegrać, żeby zdobyć to i owo, ale niechże to będzie coś do kombinowania, a
nie test zręczności. W takiej formie, w jakiej wystąpiły „utrudnienia” w Return to Mysterious Island 2, to było
tylko irytujące.
Podobnie
jak upychanie na siłę animowanych cutscenek, których nijak nie dało się
przeskoczyć. Nie mówię tu o postępach fabularnych, które w drugiej części były
przedstawione podobnie jak w pierwszej, w formie serii rysunków – to akurat mi
się podobało, choć moim zdaniem, rysunki niepotrzebnie były kolorowane.
Problemem natomiast były jakieś takie niby-filmiki, które wielekroć się
powtarzały: ot, na przykład Jep wskakujący Minie na ramię. Otóż w „dwójce” nie
używamy Jepa jak elementu ekwipunku, tylko stanowimy z nim swego rodzaju
drużynę. Zazwyczaj Mina i małpka trzymają się razem, ale są czynności, do
wykonania których brunetka w chusteczce musi puścić Jepa samopas. I o ile
rozstanie odbywa się automatycznie, po prostu Jep siedzi na ramieniu – Jep nie
siedzi na ramieniu, o tyle już jego powrót do Miny musiał być poprzedzony
małpką rozkładającą łapki i Miną kucającą przed nim. Okej, za pierwszym razem
to było nawet urocze. Za drugim jeszcze też. Za trzecim troszkę zirytowało, no
bo ileż można. Przy każdym kolejnym razie miałam ochotę rzucić w Jepa czymś
ciężkim i maksymalnie naostrzonym. I tłukłam głową w klawiaturę za każdym
razem, kiedy musiałam zeskoczyć małpką z Miny, bo wiedziałam, że za moment
nastąpi powrót.
Znaczy
to bardzo fajnie, jak gra trochę trwa, ale chyba nie w ten sposób powinna być
rozciągana. Jedyną pociechą w tym wszystkim był wcale szeroki wachlarz
możliwości uśmiercenia Jepa. Jeśli dobrze pamiętam, udało mi się go zakłuć
przez pszczoły, zrzucić z urwiska, utopić w bagnie, rozszarpać jaguarem i
rozbić o skałę.
Screen z gry Return to Mysterious Island 2 (scena wiele, wiele razy widziana...) |
Kolejnym
wkurzającym elementem była… sama Mina. W pierwszej części zdawała mi się
normalna, nawet jakoś tam z nią sympatyzowałam, ale tutaj zrobili z niej strasznie
wkurzającą bździągwę, której na serio nie rozumiem. Laska rozbiła się na
bezludnej wyspie. Przez całą pierwszą część wsuwała jajka i biegała bez
problemów. Tutaj tymczasem najpierw Mina zostaje świętą krową, która sama nie
potrafi umyć sobie szmatki na bandaż, mimo że przecież zaraz będzie dziarsko
biegać, więc zasadniczo chyba doczołgać się do wody też by mogła (tym bardziej,
że siedzi na samym brzegu). Co więcej, ta ciężko ranna (taak, jasne…)
dziewucha, osłabiona i opuszczona, wymaga od czasu do czasu karmienia. I cóż się
okazało? Że kiedy próbowałam wcisnąć jej drugi raz takie same jagódki, ta durna
pinda miała czelność stwierdzić, że ona już to jadła i miałaby ochotę na coś
innego! Czaicie to Państwo?! Powtórzę: laska jest rozbitkiem na bezludnej
wyspie – i wybrzydza, że ona dwa razy nie zje tego samego! Każde karmienie musi
być czymś innym! Na litość bogów, co za paranoja!
I w
ogóle jest jakaś taka głupia. Potrafi rozpoznać i zastosować w celach
leczniczych tymianek, a nie wie, co to jest bomba wulkaniczna? Serio?
Nie
chodzi mi tu nawet o to, czy gra przez to była trudniejsza czy nie. Właściwie
jakiś wielki problem to nie był, bo jedzenia na wyspie można znaleźć naprawdę sporo.
Chodzi o to, że Mina przestała być tą zaradną dziewuszką z pierwszej części, a
stała się jakąś rozpuszczoną, niezbyt błyskotliwą księżniczką, która zdaje się
nie rozumieć, że jest na bezludnej, wybuchającej wyspie i ma żreć co jej się daje,
a nie marudzić.
Ale
tak poza tym, reszta elementów jest dość fajna, tak jak i przedtem. Ładne
grafiki udające 3D, wspomniane już komiksowe wstawki, niezła muzyka. Za pewien
plus można by uznać dwa zakończenia. Jeśli jeszcze ktoś mi wyjaśni, o co
chodziło z tym żółwiem, co to pełzł od plaży, to postawię piwo. Bo niby Jep
mógł coś z gadziną zrobić, ale nie bardzo umiał wykoncypować, co.
Generalnie
grę skończyłam, ale wyłącznie z poczucia obowiązku. Nie dało mi to najmniejszej
satysfakcji – ta, jeśli nawet w śladowych ilościach towarzyszyła rozgrywce
gdzieś na początku, to przy fabularnym WTFZOMGLOL związanym z niejakim „X”
znikła jak ręką odjął i losy Miny, a także wyspy, stały mi się mocno obojętne.
Gra jest
bardzo zła, a w porównaniu z pierwszą częścią – jeszcze gorsza, bo pojawia się
żal za zarzynanie tak fajnego settingu. Dla mnie, niestety, 1/10. Wyprodukowanie tej gry było
błędem ze strony studia. Granie w nią – jest karkołomną decyzją ze strony
przeciętnego śmiertelnika. Chociaż, z jakiegoś cudacznego powodu, Return to Mysterious Island 2 zdobywa
dość dobre recenzje. A mi chyba jednak pisanie po ochłonięciu trochę nie
wyszło. No i trudno.
Oh, delectable languor of the encroaching eve! Nostalgia has me in its grip, but nothing in the world would push me to refuse this sorrow rich in visions of beauty. At dusk, slowly, the mist erases the marsh, while the suns succomb in an aching explosion of purples and blues. My soul is tinted the hue of the floating petals that a faint zephyr sweeps towards the setting suns. Never again, my beloved, never again will we nibble the strident insects on the uncertain shores of the great gray marsh.
Nie wiem czy nie za ostro, ja bym jednak te 2-3 dał. Chociaż strasznie mnie ta gra zirytowała. Nie skończyłem jej i chyba już nie skończę.
OdpowiedzUsuńMina z zaradnej dziouchy stała się straszną idiotką. Zagadki z fajnych zmieniły się w idiotyczne. To co było proste, niepotrzebnie utrudniono. Przykłady:
- co jakiś czas trzeba grać na okarynie, ani to fajne, ani to zabawne, bo są dane tylko cztery otworki, które małpa (TAK! małpa) trzyma zatkane i otwiera paluchem ino jeden. Słyszymy jak inna małpa gwiżdże i musimy powtórzyć melodyjkę, bo wtedy małpa nas bardziej polubi. Zysk - mizerny, frustracja - rośnie. Raz by to bawiło, może dwa razy. Ale okaryna to zdaje się być powodem do dumy twórców gry, bo używamy jej w kontaktach z każdym i w każdym miejscu!
- małpy. Nie lubię małp, może przez to jestem uprzedzony, ale: jedna małpa mnie ciągle okrada z przedmiotów, które mam w ekwipunku. Nie szkodzi, jest przecież urocza. I dlatego też, kiedy moja bohaterka, najedzona już wszystkimi rodzajami pożywienia, jakie znalazła na wyspie (co powinna mieć teraz bohaterka? Sraczkę.), spotyka te małpę twarzą w twarz, to musi ją polubić. Bo przywalić jej w łeb siekierą i odebrać skradzionych rzeczy nie można. Trzeba kombinować jak koń pod górę, bo nie wolno nam jej skrzywdzić, musi nas pokochać. Co z tego, że nie chce? Musi! Jest też element, gdzie małpy obrzucają nas czymś ziemistego koloru. Jest i taki, gdzie małpy nie pozwalają nam czegoś z ziemi podnieść. Generalnie małp jest w pip. Jedyne co można z nimi zrobić, to pokochać. Bo przestraszyć je można tylko raz, a i tak w ostatecznym rozrachunku będziemy potrzebowali ich małej rozkosznej miłości, bo tak.
- scenki i animacje. O ile jeden raz można wziąć Jepa na ręce i fajnie to wygląda, o tyle każdy kolejny raz to narastająca frustracja, bo tych elementów nie można pominąć. A jest ich więcej. Jep trzyma coś w ręku i chce dostać się na ramię? o nie, nie, nie! Najpierw musi dać, to co trzyma w łapkach Minie. Jest nawet specjalna ikonka z prezentem, która wtedy robi się aktywna. Można by pewnie zrobić tak, żeby proces wskakiwania na ramię był automatyczny, ale wtedy stracimy okazję do posłuchania i oglądania kolejnej animacji! Tak Jep wręczający prezent Minie! Tak, nie można tego przeskoczyć! Tak, dopiero potem musimy kliknąć, że chce jej wskoczyć na ramię. I TAK! KOLEJNY RAZ OGLĄDAMY ANIMACJĘ!
- zagadki. O ile te w pierwszej części miały znamiona sensu i bawiły. O tyle te w drugiej zaczynają mocno słabować w tym aspekcie. Zaczyna się nieźle, ale potem leci na łeb na szyję do poziomu, kiedy trzeba klikać na lewo i prawo wszystkim i na wszystkim, bo inaczej w życiu się nie wpadnie na to, że to może akurat tak być użyte. Plus Mina zaczyna strasznie marudzić. W pierwszej części do zrobienia wędki były potrzebne: kijek, sznurek i haczyk. Tutaj – kijek, sznurek, korek (jako spławik) i haczyk. Kiedy to mamy, Mina zaczyna marudzić, że musi pomalować korek na jaskrawoczerwony kolor, bo inaczej go nie zobaczy. Niby ok., sensowne, ale potem jak łowi te ryby, to spławik jest trzy kroki od niej. Musiałaby być kompletnie ślepa, żeby go nie widzieć.
Może to świeżość pomysłu, może sentyment do książki, ale pierwsza część to było odkrywanie każdej planszy. Wszędzie było coś ciekawego, co chciało się obejrzeć dla samego obejrzenia. Bo ciekawe i ładne. Druga część to gównie małpy, okaryna i kosmici. Nuda.
Przez pewien czas wahałam się nad daniem dwóch punkcików. Tu jednak doszło do głosu porównywanie - zarówno do pierwszej części, jak i, niestety, do tekstu Verne'a. No i gra nie miała szans. :) Gdyby po prostu to było złe, to jeszcze pół biedy. Ale to spadło na poziom czegoś fatalnego z poziomu naprawdę wysokiego. Taki upadek musiał boleć. ;)
UsuńW sumie jak tak teraz Cię czytam, to faktycznie tam ciągle te małpy były. ;/ Jedna uratowana małpka jest spoko, urocza, ale tam w sumie wyłącznie małpy się spotyka, człowiek się czuje jak w filmie Schaffnera. ;|
Tak czy owak: "małpy, okaryna i kosmici" - w sumie nadzwyczaj udatnie to ująłeś. :)
Znowu mnie rozśmieszyłaś :-) tym razem akapitem o wybrzydzaniu i jedzeniu. Próbowałem grać w jedynkę, ale wymiękłem na strzelaniu do małp i dałem sobie spokój. :-)
OdpowiedzUsuńPolecam się na przyszłość. :P
UsuńJedynkę warto przejść dla fabuły. :) A jeśli idzie o małpy, to tylko podpowiem, że możesz je zupełnie ominąć, a potem zajść od tylca. Nie ma wtedy potrzeby strzelania (cóż, też mi to nieco krwi napsuło ;] ).