Dziś kolejna porcja
głupot. Tym razem jest za nie odpowiedzialny bezpośrednio Ulv, który zarzucił „zróbmy
RoboKrowę!” i zaprezentował projekt. Ten zaś z miejsca mnie zauroczył i tak
decyzja właściwie podjęła się sama. Problem polegał na tym, że od samego
początku mieliśmy – na podstawie wspomnianego projektu – zupełnie różne
koncepcje. Ja zrozumiałam, że nasze dzieło ma być normalną, trójwymiarową
krową. Dopiero później się dowiedziałam, że została pomyślana raczej jako coś w
rodzaju ilustracji czy też płaskorzeźby. Ale było już trochę za późno: blachy i
drut kupione, nitownica takoż. W dodatku wpadłam na funkcjonalność, z którą
byłby kłopot w przypadku płaskiej Krowy. Teraz myślę, że pewnie – niezależnie od
funkcjonalności – przy czasie, który miałam mocno ograniczony, RoboKrowa w
dwóch wymiarach mogła być jednak bardziej dopracowana i w efekcie – po prostu
lepsza.
No tak, bo poza
tym, że zrobiłam zakupy i jarałam się myślą o RoboKrowie, to tak naprawdę nie
miałam bladego pojęcia, od czego w ogóle zacząć. Kiedy dokonałam ostatniego
niezbędnego zakupu, zostały nam w sumie dwa dni na zrobienie zwierzaka – a to
zdecydowanie za mało, szczególnie jeśli robota jest jedną wielką improwizacją.
Ale postawiłam sobie za cel, że będzie gotowa na dziesiątego marca i już (rzecz
czyniona na prezent, stąd deadline).
Teraz, kiedy już
wiem, gdzie popełniliśmy błędy, RoboKrowa 2.0 (czy też RoboCośinnego 2.0) z
całą pewnością będzie bez porównania lepsza. Bo, wiecie, na tej jednej na pewno
się nie skończy: za bardzo mi się to spodobało. Zresztą, odpowiada mi jej
finałowy, siermiężny styl. Raczej tego bym nie zmieniała. Chodzi bardziej o
bajery, na które pomysły zaczęły się rodzić jakiś dzień po wręczeniu prezentu.
No ale do rzeczy.
Projekt. Autor: Ulv |
Użyte materiały:
blacha nowosrebrna z alpaki 0,3 mm, blacha z brązu 0,2 mm, drut chromoniklowy
0,8 mm, drut miedziany 1,0 mm, nożyce proste do metalu, no i nity aluminiowe,
które przyszły w gratisie z nitownicą ręczną. Oraz farby – acz te już miałam:
fosforyzująca, która została mi po spaczeniu, no i zwykłe akryle: czarny,
biały, miedziany. Przydały się kombinerki, młotek, a ostatecznie także papier,
z którego robiłam wykroje. Ulv użyczył dodatkowo wiertarki, siły i godności
osobistej (bo ja się wiertarek boję, więc dziury w blachach prędzej bym
próbowała wygryźć, niż użyć samodzielnie tego narzędzia szatana).
Jedną blachę (o
wymiarach 10x20 cm) po prostu zwinęłam w rulon i znitowałam – w ten sposób powstał
korpus. Jarałam się, bo to było moje pierwsze w życiu nitowanie (serio, kiedy
rozpakowałam nitownicę, odpaliłam jutuba, żeby zobaczyć, jak tego się w ogóle
używa i którą stroną się wsadza nit w dziurę – to TAKI level I have no idea what I’m doing).
Najgorzej
generalnie było z głową. Zaczęłam robić tak, jak mi się zdawało. Doczepiłam
żuchwę i uznałam, że całość wygląda jak upośledzony Smok Wawelski. No ale
jeszcze próbowałam walczyć. Myślałam, że z uszami zacznie wyglądać bardziej jak
krowa. No więc nie – wyglądało jak Smok Wawelski ze świńskimi uszami. No i po
przyłożeniu do korpusu okazało się, że głowa jest jednak sporo za duża. A w
ogóle, to po pewnym czasie żuchwa zaczęła opadać. I to był moment, w którym
stwierdziłam, że no trudno: wzięłam na siebie za wiele, jednak nie dam rady
zrobić tej krowy. Może kiedyś, ale na pewno nie w tym miesiącu. Odłożyłam
wszystko i poszłam spać.
Dzień drugi. Fraa tonie, ale się nie poddaje. |
Następnego dnia
wstałam i jakoś tak siadłam do tego biurka, a tam rozbebeszone blachy, drut się
wije po całym blacie, w to wszystko wplątane kombinerki i nitownica… Zaczęłam
sobie ciąć coś od niechcenia. Zrobiłam druciany ogon z drucianym chwostem.
Dupkę chciałam
zrobić po prostu z wyciętego blaszanego kółka, ale Ulv zapytał ze zdziwieniem: „nie
będzie wypukła?” – no więc nie pozostało mi wiele więcej, jak zrobić wypukłą
dupkę. Co w sumie nie było bardzo trudne. Podobnie przecież robi się z papieru
zabawki choinkowe: nacinamy kółko dookoła i zaginamy te ponacinane kawałki do
środka. Gwoździem powybijałam dziury na wsunięcie drucianego ogona i
przeciągnięcie drutu, który miał mocować dupkę do korpusu i w sumie włala.
Potem dopiero się pokumałam, że to było głupie – bo trzeba było dupkę doczepiać
na końcu – miałabym łatwiejszy dostęp do wnętrza krowiego brzucha, kiedy
usiłowałam zamocować tylne nogi. A tak to się musiałam napocić. No ale to znowu
kwestia tego, że prace były ostro improwizowane i wykonując jedną czynność, ja
zwyczajnie nie myślałam o tym, co będzie później.
Kiedy tak sobie –
za przeproszeniem – dłubałam w zadku RoboKrowy, przyszło mi do głowy, że tę
głowę to trzeba jakoś zupełnie, zupełnie inaczej zrobić. I wykonałam profesjonalny
research, to znaczy poszukałam obrazków papierowych krów z zamiarem przełożenia
tego na metal. No i znalazłam. Konstrukcja zadziwiająco prosta i efektowna.
Oczywiście, po tym, jak dorobiłam naszej krowie żuchwę (bo wszak zęby były
jednym z istotniejszych elementów!), zaczęła wyglądać jak krokodyl, ale muszę
przyznać, że sporo poprawiło doklejenie nosa z brązowej blaszki. Dalej uszy,
rogi i byłam naprawdę dość zadowolona. Zresztą, tym razem była mądrzejsza i
zanim poskładałam wszystko do kupy, na płaskiej blasze pozaznaczałam miejsca na
otworki i Ulv mógł powiercić je zawczasu. Taki tam przebłysk.
Głowa trzyma się
korpusu na druty. Koniec końców okazało się, że w sumie nie potrzeba tu żadnych
blaszanych obręczy, które by robiły za szyję. Gołe ścięgna są równie dobre.
RISERCZ! |
Zanim, oczywiście,
zamocowałam głowę, wmontowałam w trzewia RoboKrowy rolkę papieru na drucie, a
także doczepiłam nogi i – co nader istotne! – wymiona. Z wymionami długo się
zastanawiałam, jak je przytwierdzić do brzucha, przez moment chciałam nawet
przykleić, ale w końcu sięgnęłam po prostsze rozwiązanie: przywiązałam je
drutem. W końcu jak się bawić w siermiężną kukłę, to na całego! Jaki tam klej!
W ogóle gdybym pomyślała wcześniej, to pewnie nogi (wycięcie nóg było dość
proste – przecież wiem, jak wyglądają wykroje na rękawy) też byłyby
przynitowane, ale że jakiekolwiek otwory na mocowanie zaczęliśmy robić, kiedy
tułów już dawno był zwinięty i z zamocowaną dupką, no to wiercenie dziur pod
nity raczej odpadało. Z drugiej strony, przywiązanie nóg drutem nawet mi się
podoba.
A potem zostało
tylko pomalować (w tym także: zrobić fosforyzujące oczy i wymiona) i oto jest. RoboKrowa. Zawsze lepiej mieć w domu RoboKrowę niż
jej nie mieć.
Nie twierdzę,
oczywiście, że to dzieło mojego życia. Po prostu na tamten moment i na moje
ówczesne umiejętności to był rzeczywiście szczyt moich możliwości. W czasie
prac nad RoboKrową bardzo dużo się nauczyłam. Wiem, że teraz robiłabym to
inaczej. Planowałabym. Potrzeba mi już tylko jakiegoś dobrego pretekstu i
przystąpię do pracy. Bo, wiecie, w myślach to ja teraz latam po całym
mieszkaniu i nituję co się da i co się nie da. Strasznie fajna zabawa takie
nitowanie.
Mam nadzieję, że
obdarowana będzie miała z RoboKrowy pożytek. W metalowych trzewiach jest chyba
około sześćdziesięciu pisarskich wyzwań/inspiracji. Pewnie nie wszystkie są
fajne, ale może choć niektóre zapewnią pozytywnego kopa do pisania.
Spóźnionego wszystkiego
najlepszego, Krffo. :)
Na początku wyglądało niewinnie: blachy, nożyce, nitownica i drut. |
Moja pierwsza radość i duma: tułów! |
A tu już trwają prace nad wymionami. Jestem z nich całkiem zadowolona. |
...w przeciwieństwie do głowy. Z głową od początku coś było nie halo i to ona sprawiła, że przez jakiś czas uważałam się za pokonaną w temacie. |
Następnego dnia jednak okazało się, że możemy walczyć dalej. Tym razem był risercz, wykroje, planowanie. Na zdjęciu: krowi łeb gotów do wiercenia. |
A tutaj składniki głowy praktycznie gotowe, teraz na wiercenie czekają nogi. |
Nitowanie krowiej żuchwy. |
Zaczynam mocować nogi. |
W tym miejscu zaczynam rozumieć, że o ile przednie nogi było łatwo przywiązać, o tyle z tylnymi będzie nieco gorzej - ze względu na przedwcześnie zamocowaną dupkę. |
Niemniej jakoś się udało. Teraz trzeba przykleić nos innego koloru - no i wymiona! |
Posklejane paski papieru z hasłami do pisania utworzyły taśmę, którą założyłam na drut, a ten następnie przeciągnęłam na wylot przez boki krowy i zawiązałam na dole. |
Napisami do dołu, żeby nie spoilować. Ta krew przy krowim oku to moja. Ogólnie sporządzenie RoboKrowy kosztowała mnie całkiem dużo krwi: okazuje się, że ostre krawędzie blach są ostre. |
Wreszcie nadszedł moment na umocowanie głowy. |
Trzyma się! |
Z wymion serio jestem całkiem dumna. |
Po pierwszym chlaśnięciu farbą. |
No i wersja finalna: jeśli chodzi o jej poziom złomowatości, to myślę, że jest zupełnie odpowiedni. |
<3 <3 Piękna! Jesteście takie artysty <3 <3
OdpowiedzUsuń*stopit* :3
Usuń