(źródło) |
Autor: praca
zbiorowa
Tytuł:
Ostatni dzień pary II
Miejsce i rok wydania:
Kraków 2017
Wydawca:
Fundacja „Historia Vita”
Myślę, że złaknieni
świeżej literackiej krwi fani fantastyki nie mają ostatnio wielu powodów do
narzekania. W obliczu rosnącej popularności ebooków stało się możliwe coś wcale
fajnego: całkiem profesjonalne wydawanie opasłych antologii opowiadań z
mnóstwem debiutantów i mniej lub bardziej znanych autorów. Oczywiście, w pełni
rozumiem, że to wciąż wymaga ogromnego nakładu sił i środków, niemniej
przynajmniej odpadają koszty druku i dystrybucji, a myślę, że to trudno
przecenić. Staram się nadążać za owocami tego postępu, tak więc swego czasu
sięgnęłam po Geniuszy fantastyki od
Genius Creations, teraz zaś – zaprzyjaźniłam się z pokonkursową antologią Ostatni dzień pary II, czyli pozycją, która
podejmuje ideę pokazaną światu w 2014 r.
Od razu napomknę,
że pierwszej edycji Ostatniego dnia pary nie czytałam, siłą rzeczy więc nie
będzie żadnego porównania.
Przede wszystkim,
bardzo podoba mi się zamysł ukryty za tytułem: a więc skupienie na steampunku i
postapokalipsie. Oraz mieszance tych dwóch. Oba te nurty ogromnie lubię, choć
może zaczęłam odczuwać pewne zmęczenie nimi, jako że kojarzą się z dość
wtórnymi realizacjami, które na dłuższą metę mogą nużyć: jak steampunk – to
sterowce i gogle, a jak postapo – pustynia, walka o przetrwanie i stalkerzy
(bądź bohaterowie stalkeropodobni). Autorzy zakwalifikowani do Ostatniego dnia pary II mogli więc
dokonać czegoś dużego: odświeżyć oba te gatunki.
Nie mogę
powiedzieć, żeby w pełni się udało. Po przeczytaniu ponad siedmiuset stron tej
antologii miałam jakieś takie niejasne przeczucie, że jeśli jeszcze raz
przeczytam coś o sterowcu, to zacznę skakać po kindlu. Ale przy takiej mnogości
autorów, na szczęście bez większego trudu dało się znaleźć perełki.
Co mi się ogromnie
spodobało, to że w gruncie rzeczy gdyby nie nazwiska i notki biograficzne, na
podstawie samych tekstów absolutnie nie byłabym w stanie wskazać, które
opowiadanie pochodzi od doświadczonego pisarza, które zaś od debiutanta. W
jednej i drugiej grupie jest ogromne zróżnicowanie.
Dodatkowo muszę
powiedzieć, że całkiem nieźle antologia prezentuje się pod względem
redakcyjno-korektorskim. Widać, że rzeczywiście pracowano nad tymi
opowiadaniami. Nie zawsze jest perfekcyjnie, ale dopiero pod koniec odniosłam
wrażenie, że korekta chyba już się nieco zmęczyła, bo zaczęły się pojawiać
rozmaite zabawne orty. W tym, oczywiście, moja ulubiona „stróżka (znaczy
niewielka struga), „rządza”, „ukaże” (od „ukarać”), „nieopacznie”, „wywieść”
(skądś jakimś pojazdem, oczywiście). Pojawiło się też nieco literówek i
mniejszych niezgrabności. Ale, jeśli mam być szczera, absolutnie nie winię za
to Katarzyny Koćmy ani Agnieszki Grzywacz. To naprawdę dużo tekstów do
ogarnięcia za wpis do CV i ku chwale ojczyzny. Podziw, że w ogóle im się
chciało.
Każdemu opowiadaniu
towarzyszy ilustracja. Tu znów jest spory rozrzut, nie mogę powiedzieć, żeby
wszystkie mnie urzekły, ale w ogólnym rozrachunku jest zdecydowanie na plus.
Szczególnie przemówiły do mnie grafiki A.A. „Triopse” Turkiewicza, których – ku
mojej radości – jest w antologii całkiem sporo.
Zawsze mam pewien
kłopot z antologiami, szczególnie jeśli mam do czynienia z tak obszerną
publikacją: jak ugryźć kwestię samych opowiadań? Lecieć z każdym tekstem po
kolei, czy tylko pakiet ogólnych wniosków?
No więc spróbuję to
jakoś wypośrodkować.
Antologię otwiera
opowiadanie Marcina Podlewskiego Księżniczka
Nakręcana. I muszę przyznać, że to naprawdę ładne otwarcie. Tekst ma bardzo
przyjemny, baśniowy klimat i gdzieś w tyle mózgu kołatała mi się podczas
lektury myśl, że można by z tego zrobić fajny film krótkometrażowy. Za kamerą widziałabym
Gaimana albo Burtona (Burtona bardziej z Edwarda
Nożycorękiego niż z Alicji w Krainie
Czarów).
Po tym wstępie dość
źle zniosłam czytanie Modlitwy o koniec
świata Martyny Walerowicz. Fabuła nie dała rady wciągnąć, a zakończenie
wywołało wzruszenie ramion. Przy czym nie umiem powiedzieć, czy to rzeczywiście
słabość tekstu, czy niefortunne zderzenie z poprzedzającą opowieścią.
Najwięcej jednak
nie jest tekstów złych bądź świetnych, a takich z serii „udzie” – czytało się
niby fajnie, ale teraz patrzę na tytuł i nie mam pojęcia, o czym to w ogóle
było. Pewnym wyjątkiem jest Ostatni wśród
golemów Sebastiana Uznańskiego, gdzie owszem: pamiętam. Całkiem udany,
fajnie pokazany świat i ciekawe zakończenie, choć może nie aż tak nieprzewidywalne.
Do podobnej grupy,
co Sebastiana Uznańskiego, zaliczam opowiadanie Stara kobieta i smok Marcina Sergiusza Przybyłka: całkiem fajne,
nawet zostało gdzieś w głowie, ale nie porwało. No i zakończenie mocno mnie
rozczarowało.
Podniebny Kuryer
Juliana Podgórskiego pamiętam chyba tylko dlatego, że był tak sztampowym
steampunkiem, że aż trudno uwierzyć – choć opowiadanie samo w sobie… no, ujdzie.
Jakoś jeszcze
pamiętam Adorację Justyny Lech –
chyba głównie dlatego, że skojarzyło mi się z – skądinąd genialnym – Miastem i gwiazdami Arthura C. Clarke’a,
acz nie chcę spoinować, w czym konkretnie dostrzegłam podobieństwo.
Ale, jak wspomniałam,
są i opowiadania świetne. Oprócz Księżniczki
Nakręcanej mamy jeszcze chociażby Sekretny
gaz Kornela Mikołajczyka – opowiadanie, które kojarzy się z dziewiętnastym
wiekiem nie tylko przez obecność alchemicznych cudactw, ale bardziej przez
nastrój i intrygę, które w jakiś sposób kojarzyły mi się z klasykami powieści
detektywistycznej: Arthurem Conan Doylem czy Aleksandrem Ławrowem.
Zupełnie inne, ale
równie przyjemne skojarzenia budzi Bij,
ile sił Radosława Dąbrowskiego – tekst kupił mnie w momencie, w którym „maszyna
gwizdała śrubaszne melodie”. Do tego jeszcze bohaterowie nazywają się Akapit i
Szpargał. Całość zrobiła na mnie jakieś takie lemowskie, bardzo fajne wrażenie.
Jedną z lepszych w
moim odczuciu jest też opowieść Michała Cholewy Dziedzictwo Covenów, choć musiałam się do niej przez pewien czas
przekonywać po tym, jak w pierwszym akapicie zorientowałam się, że to tekst
osadzony w świecie Wolsunga. Jakoś nie szykowałam się na czytanie fanfika w tej
antologii. Prędko jednak okazało się, że ta wolsungowatość w niczym nie
przeszkadza, sama historia jest wciągająca, a do bohaterów łatwo się przywiązać.
Moim ulubionym
tekstem jest Żywy Bartłomieja
Tomaszewskiego, co właściwie nie było dla mnie zaskoczeniem, bo – co tu kryć –
czytałam to opowiadanie już wcześniej i od samego początku szalenie mi się
podobało. Nawet czytając Żywego któryś
raz z rzędu, humor wciąż mnie bawi (a w ogóle w zbiorku nie ma wielu akcentów
humorystycznych, tym bardziej Żywy
się wyróżnia), zakończenie po trosze wzrusza, a po trosze wywołuje uśmiech, sam
świat zaś budzi ciekawość i każe żałować, że limity objętościowe w konkursie
nie pozwoliły na szersze odmalowanie tła. Opowieść mocno wyróżnia się na
parowo-postapokaliptycznym tle, choć przecież ma oba te elementy.
Zresztą, to właśnie
do Żywego Triopse stworzył – moim zdaniem
– najlepszą ilustrację.
Zupełnie za to nie
trafiły do mnie teksty, których autorzy próbowali przenieść powszechnie znane
historie w realia steampunku. Myślę tu głównie o Podwójnym życiu Marcina Rusnaka (napisane zgrabnie i budzi uśmiech,
ale po wszystkim miałam wrażenie „…no i?”) oraz Wyspie Doktora Wilczura Adama Podlewskiego (podobnie: niby
przeczytałam bez bólu, ale po lekturze ta drażniąca myśl: „…no i co z tego?”).
Pryzmat Józefa Sanackiego i co przezeń ujrzałem Konrada Knapka ma fajny pomysł, ale po trzecim kolorze
byłam już zwyczajnie zmęczona i odliczałam do ostatniego – zbyt wiele razy
powtórzyła się ta sama konstrukcja.
…i jeszcze będzie Polska Henryka Tura muszę, niestety, umieścić obok Modlitwy o koniec świata w szufladce „zdecydowanie
nieulubione”. Wojna jest zła i brutalna, zmusza ludzi do nieludzkich działań i
tak dalej – tak, tak, ale ja nie lubię tak nachalnego szuflowania przesłania do
mózgu.
Antologię zamyka
opowiadanie Carpe D Simona Zacka –
trochę się tego obawiałam, bo mam ambiwalentny stosunek do twórczości tego
autora, niemniej było zaskakująco fajnie, w dodatku to ogólnie bardzo ładne
zakończenie, szczególnie w kontekście dedykacji.
Podkreślę: to
bardzo obszerna antologia. Bardzo zróżnicowana, choć konsekwentnie trzyma się w
steampunkowo-postapokaliptycznych ramach. Nie liczyłam na to, że wszystkie
opowiadania mnie porwą. Kilku się udało i myślę że to bardzo dobry wynik. Są
tam teksty, co do których wierzę, że swobodnie mogą porwać kogoś innego, a po prostu
nie trafiają do końca w mój gust. Na pewno warto się z tą pozycją zaznajomić.
Jest starannie przygotowana i ma tak naprawdę zaskakująco niewiele opowiadań, o
których odważam się powiedzieć, że są po prostu słabe. Choć obecnie nie jestem
przekonana, czy czytanie całej antologii cięgiem to najlepszy pomysł – jak wspomniałam
na początku: pewne powtarzające się elementy zaczęły mnie nużyć.
Tak czy owak –
warto było.
Oczywiście za smokiem wyruszył kwiat rycerstwa i równie
oczywiście bohatersko poległ. Zniecierpliwiony król już miał machnąć ręką na
jedyną córkę (miał wszak trzech synów), kiedy niespodziewanie pojawił się młody
Technokrata i obiecał księżniczkę sprowadzić za dni równo czterdzieści siedem.
[Bartłomiej
Tomaszewski, Żywy]
Dziękuję za pikną laurkę :) I zgadzam się, Żywy dostał chyba najlepszą ilustrację :)
OdpowiedzUsuńA proszę, laurka ze wszech miar szczera - gdybym po przeczytaniu nie miała ochoty chwalić, po prostu ta notka by się pewnie nie pojawiła :) Ce wincyj! :D c[_]!
UsuńSie byndzie robić! :D
Usuń