(źródło) |
Film wcale niezły.
I nie było sceny po napisach. Nie. Było. Sceny. Po. Napisach. Tak, czuję się
zdradzona i rozczarowana. Nie tylko mnie Marvel zrobił w ciula, bo prawie
wszyscy w kinie czekali przez całe te cholerne napisy. Nawet pan, co wszedł
pozbierać popcorn po seansie, wspomniał, że za pierwszym razem on też dał się
wkręcić. Jestem oficjalnie zdruzgotana. Tyle dobrego, że dowiedziałam się, ile
osób znalazło pracę dzięki tworzeniu tego filmu. Naprawdę, budujące. Dzięki za
info, Marvel.
No, właściwie to
koniec opowieści o zdradzie, gniewie i rozczarowaniu…
To znaczy nie: z
tego wszystkiego co jak co, ale faktycznie wątek gniewu można przełożyć i na
sam film, wyreżyserowany przez Jamesa Mangolda – twórcę takich tytułów jak Spacer po linie i Przerwana lekcja muzyki.
No, bo wkurwu
bohaterów było sporo. I to zarówno tytułowego Logana (oczywiście zwyczajowo
Hugh Jackman), jak i Laury (zaskakująco
dobra Dafne Keen) czy X-24 (też Hugh
Jackman). Nawet profesor Xavier (Jean
Luc Picard Patrick Stewart) momentami tracił gdzieś ten swój odwieczny
spokój i pogodę ducha.
W ogóle bohaterowie
to, przyznaję, mocna strona Logana.
Choć nie do końca rozumiałam przyczyny, dla których Wolverine jest tak
sponiewierany, podobała mi się ta wizja: odpowiedź na niewygodne pytanie: „Co
się dzieje po ‘żyli długo i szczęśliwie’?” – bo przecież prawdziwi bohaterowie zawsze
są młodzi, piękni i optymistycznie patrzą w przyszłość. A co się dzieje, kiedy
przestają tacy być? To dla mnie niezmiernie ciekawy temat, więc Logan już na starcie miał u mnie spory
plus. Kiedy człowiek porównywał sobie początki X-Menów i świetnie prosperującą
szkołę Xaviera, takie oglądanie niedobitków tamtych bohaterów nawet trochę
szokowało, a na pewno wzbudzało pewien smutek. Nikły i do przełknięcia, bo dla
mnie ogólnie filmy Marvela są emocjonalnie dość płaskie, niemniej coś w tym wszystkim
było. Fabuła wpasowywała się w te opowieści, które ja zazwyczaj całym sercem
odrzucam, bo nazbyt mnie przybijają: Robin
and Marian (Powrót Robin Hooda,
czyli tak naprawdę Robin dwadzieścia lat później), Trzej Muszkieterowie dwadzieścia lat później – nie cierpię tych historii.
Przypominają, że szczęśliwe zakończenie tak naprawdę zamyka tylko jakąś jedną
przygodę, a potem jest jeszcze całe życie, usiane małymi i dużymi problemami, wyzute
z epickości. Jednocześnie to wszystko lubię i nie cierpię: uświadamianie, że
nawet superherosów dopada szara rzeczywistość.
Jak wspomniałam: to
Marvel, więc aż tak tego nie przeżywałam. Emocje towarzyszące filmom Marvela są
u mnie zawsze bardzo krótkotrwałe i powierzchowne – stąd zresztą być może
bardzo szybko zapominam, o czym były poszczególne tytuły. Nie zagnieżdżają mi
się w pamięci jakoś mocniej, bo nie ma solidniejszych emocji.
Ale to wszystko już
dygresje na boku.
Podobała mi się wizja
starego Logana. Przerażała – na ten miałki, Marvelowy sposób – koncepcja profesora,
który nieomal stracił rozum i był już tylko dogorywającą skorupą starca. No i
Laura: Laura wzbudziła sympatię, choć przecież to dziecko. Wielki szacun dla
młodej aktorki, bo jedenastoletnia mutantka naprawdę bez problemu udźwignęła
film.
Gdybym miała
jeszcze wymieniać, to zdecydowanie fajny był Caliban (Stephen Merchant, czyli właściciel łabędzia z Hot Fuzz) – acz nie jestem pewna, czy o
mojej sympatii nie zadecydował tu jego wspaniały brytyjski akcent, mocno
wyróżniający się na tle amerykańskich bohaterów.
nigdy nie zadzieraj z jedenastolatką (źródło) |
Jak wspomniałam,
nie do końca ogarnęłam, co takiego stało się rok wcześniej i dlaczego
bohaterowie znaleźli się tu gdzie się znaleźli. To nieco mnie irytowało, acz domyślam
się, że mój problem wynika z tego, o czym wspomniałam wcześniej: słabo zapamiętuję
filmy Marvela. Pewnie w którychś X-Menach coś było, jakieś znaczące
zakończenie, pewnie Xavier coś wywinął, ale ja nic nie pamiętam. No trudno. Z
drugiej strony, gdybym nie miała tak postępującej sklerozy w stosunku do filmów
Marvela, pewnie te półsłówka, które padały w temacie, byłyby dla mnie zupełnie
wystarczające. Bo przecież nadmierna ekspozycja by mnie wtedy pewnie strasznie
wkurzała. Więc w pełni godzę się na tę niewiedzę – po prostu odświeżę sobie
niektóre filmy z cyklu i zobaczę, czy mogę z tego coś poskładać. Jeśli nawet
nie, to nadal wolę trochę niedopowiedzenia niż zbyt nachalny wykład. Nie
czepiam się więc. Choć temat mnie nurtuje.
Co wspominam
najlepiej, to chyba sceny siekania. Nie chodzi o to, że były brutalne czy coś.
Były, to prawda. Ale do tego kino mnie już przyzwyczaiło. Po prostu bardzo mi
się podobało, jak Logan i Laura razem ciachali przeciwników – niesamowicie dynamicznie
i zgodnie. Rzeczywiście sprawiali wrażenie przypartych do muru bestii, które
wpadają w szał i kroją na plasterki wszystko, co się nawinie pod pazury, byle
tylko przeżyć. Mimo że to takie trochę bestie po taniości, bo jedna
podstarzała, druga zaś – szczenię. Ale to właśnie w tych scenach najbardziej
było widać, że oni się świetnie rozumieją i że są do siebie bardzo podobni. Ba,
te sceny lepiej budowały relacje między bohaterami niż całe długie pogadanki i
pokazywanie palcem „patrz, Logan, Laura jest jak ty”. Ot, magia reguły „show,
don’t tell”.
Jakbym miała
oceniać, to powiedziałabym, że Logan
jest najlepszym z Wolverinowych filmów. Świetne sceny walk, intrygujące i nieco
smutne rozwinięcie bohaterów, fajna muzyka – to wszystko po prostu gra. Nie
uderza w widza jakoś dogłębnie i aż do trzewi, ale człowiek się nie nudzi
podczas seansu. Nawet jeśli całość jest dość przewidywalna: zarówno jeśli
chodzi o relacje Logana i Laury, jak i przyszłość Xaviera, X-24 czy choćby
rodziny farmerów spotkanej po drodze. Film chyba ani razu nie wyłamuje się ze
schematów – ale obrabia je na tyle zgrabnie, że one nie rażą.
No dobra, dobra,
muszę jednak zapytać o jedną rzecz: jeśli dzieciaki z ośrodka, w którym
przyszła na świat i wychowała się Laura, były pod taką ścisłą kontrolą, chowano
je, by były maszynami do zabijania i tak dalej – jak to się stało, że czarnemu
od elektryczności udało się tak roztyć…? Pielęgniarki potajemnie wpychały w
niego cukierki…? Nie, serio – nie przeszkadza mi to, że jest mały grubasek
między nimi. Tylko po prostu myślę, że w tych realiach jego istnienie jest
mocno wątpliwe.
Ale i tak
największą dramą filmu jest brak sceny po napisach. Wciąż dochodzę po tym do
siebie. Tak się nie robi, Marvel. To nie było miłe.
– Fuck off, Logan.
– See, you know who
I am.
– I always know who
you are, I just sometimes don't recognize you.
Ten mały pulpet miał po prostu grube kości, a Ty się go czepiasz! Ze swojej strony dodam, że odbiór filmu psuje chyba cała franczyza związana z tym uniwersum. Mamy starych i nowych X-manów, wątki się między nimi przeplatają, linie czasowe też i ja już w końcu nie wiem do czego się co odnosi. Jako samodzielny film jednak niezrozumiały i chciałbym ciut ekspozycji, żebym wiedział dlaczego Xawier ma traumy, skąd taki upadek itd., ale masz rację, fanów by to pewnie strasznie nudziło, bo oni przecież to doskonale wiedzą.
OdpowiedzUsuńWiem, jestem złym człowiekiem :(
UsuńNom, dwie linie czasowe (dwie? Chyba dwie, czy może więcej?) wprowadziły nieco zamieszania. Zwłaszcza że w którymś momencie chyba one leciały równolegle, więc mi się obraz zaciemnia zupełnie. Musimy wierzyć bohaterom na słowo, że COŚ się stało i że to COŚ było niefajne.
lini czasowych to tam ze trzy są jak nie 4 choć to wina foxa bo ten cykl do marvela się nie zalicza może jakby filmy same straty przyniosły to by odsprzedali je z powrotem marvelowi xD ale z drugiej strony lepiej że nie bo dostalibyśmy pierdyliardowy restart i kolejny origin ;p
Usuń