poniedziałek, 21 stycznia 2019

Tydzień z rekinami 7/7: "The Last Sharknado: It’s About Time"

(źródło)

Nareszcie! Nareszcie obejrzałam długo wyczekiwany, wytęskniony film! Zostawiłam go jako finał „Tygodnia z rekinami” i nie żałuję! Och, jak bardzo nie żałuję!

Wydaje mi się, że nigdy o tym nie pisałam na blogu, niemniej seria Sharknado to była moja miłość od pierwszego wejrzenia. Nie powiem, że bez wybojów, bo czwarta część mnie aż tak mocno nie porwała. Potem jednak olśniło mnie Shaknado 5: Global Swarming i po finale tamtego filmu naprawdę nie mogłam się doczekać części kolejnej.
No i w końcu The Last Sharknado za nami. Och, och… Jak bardzo mi się podobało! Jakże piękne zwieńczenie serii! Jak oni potrafią w wielką, finałową rozwałkę! Coś, co zaczynało się jako głupawy, niskobudżetowy filmik o tornadzie z rekinami, przeobraziło się w totalną jazdę bez trzymanki, gdzie bohaterowie latają na pterodaktylach, spotykają Merlina – a Merlina gra Neil deGrasse Tyson! NEIL DEGRASSE TYSON!! O EM GIE!!! PIIIIISK!!!! – a także walczą z roborekinami w odległej przyszłości. Jasne, dalej nie jest to imponujący budżet, a CGI jest przekomicznie słabe. Ordynarnie widać green screen, a gra aktorska… cóż, okej. Prawdę mówiąc, gra aktorska akurat nie wzbudziła moich zastrzeżeń. Albo było całkiem nieźle, albo ostatnie sześć seansów skutecznie mnie znieczuliło.

Generalnie to był film znajdujący się na zupełnie innej półce niż te produkcje, które obejrzeliśmy w ostatnich dniach. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale Sharknado jest inne. Lepsze. Wydaje mi się, że po prostu nieźle zna oczekiwania widowni i potrafi w nie wcelować.
Ach, no właśnie: bo tym razem dostaliśmy CZASONADO. Naprawdę. Lektor bez zająknięcia powiedział to słowo. Ma mój najszczerszy podziw, bo ja bym się osmarkała.

(źródło)
Ogólnie nie chcę spoilować, bo to film, który zasługuje na obejrzenie i na szereg pięknych niespodzianek. Rajd przez historię świata umożliwił bohaterom zahaczenie o dowolnie wybrane settingi: między innymi prehistorię, western czy postapo – wśród nich zabrakło mi może jednego, ale w sumie może to i lepiej, bo po co wchodzić w konflikt interesów z Iron Sky.
W przeciwieństwie do innych omówionych w tym cyklu filmów, tutaj dla odmiany widz sympatyzuje z bohaterami, bo najzwyczajniej w świecie zdążył się już z nimi zakuplować przez poprzednie odsłony serii. Zresztą, oni od samego początku byli po prostu fajni – prości, ale fajni. A Fin z piłą może śmiało konkurować pod względem kozackości z Ashem i całym jego martwym złem.
Co mi przywodzi na myśl Excalibura z Sharknado i znowu ogarnia mnie jakaś taka radość przeogromna.

Mam wrażenie, że wszelkie niedoskonałości tego filmu są dogłębnie przemyślane i świadome. Co więcej, znajdujemy w tym tytule nawet jakieś nieśmiałe próby pogłębienia postaci – i co więcej, to wszystko jakoś fajnie gra! Głównie mam tu na myśli Novę (Cassandra Scerbo), w przypadku której pociągnięto nieco wątek jej dziadka, łącząc to zgrabnie z tematem podróży w czasie. Człowiek łapie się na tym, że naprawdę zaczyna reagować na problemy bohaterów emocjonalnie, zupełnie jakby tam cokolwiek faktycznie miało znaczenie.
W ogóle to nie mogę pominąć milczeniem obsady, która mnie totalnie urzekła. Wspomniałąm już, że Merlina gra sam Neil deGrasse Tyson. Żeby tego było mało, mamy też Marinę Sirtis (czyli najbardziej bezużyteczną doradcę Troi ever!) w roli Winter, a także – ekhem – jako Morganę zobaczymy Alaskę Thunderfuck. Ogólnie jestem przekonana, że zaangażowali ją do filmu tylko po to, żeby na lisćie płac móc napisać „Alaska Thunderfuck”. Choć to dość głupie, bo kiedy przyszło co do czego, w napisach aktorka figuruje po prostu jako „Alaska” – zmarnowana okazja.

(źródło)
Rozhuśtał nam się także wątek April (Tara Reid), czyli żony Fina (Ian Ziering), która raz jest głową robota, raz całym robotem, innym znów razem żywą kobietą i uważam, że Fin naprawdę powinien mieć niezły mętlik w głowie. Nie kupuję tylko tego dziwnego wyrzutu, którym April strzela, kiedy dowiaduje się, że Fin podróżuje z jej robotyczną głową w torbie. I nie rozumiem, dlaczego Fin przeprasza. Po prostu nijak nie widzę jego winy.

Cóż mogę więcej powiedzieć? Ten film to absolutny must see. Świetny finał serii, świetny film o rekinach, świetny film o czymkolwiek tak naprawdę, bo przecież oprócz rekinów mamy dinozaury, magię, sci-fi, roboty i Jeżuś wie co jeszcze. I przyznam, że przy zakończeniu odczułam nawet pewien żal, że to już koniec – że to chyba rzeczywiście The Last Sharknado. Bo ja bym chciała jeszcze, choćby i kolejną szóstkę, bo to naprawdę dobra, mocna rzecz, która zdecydowanie przetrwała próbę czasu i wręcz z roku na rok zyskiwała na atrakcyjności. Oby więcej takich filmów w rekiniej branży.



– A-And by the way, Fin, I know you've been eaten by a lot of sharks and you've survived, but I've actually been eaten and pooped out by a lot of dinosaurs, 'cause they couldn't digest me. It's - It's been rough.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...