wtorek, 15 stycznia 2019

Tydzień z rekinami 1/7: "Atomic Shark"

(źródło)

Miałam napisać coś mądrego. W sensie, na przykład notkę o ostatnio przeczytanej zachwycającej książce Neila deGrasse Tysona. Ale jakoś tak się złożyło, że notka na temat książki wciąż układa mi się w głowie, a w międzyczasie pomyślałam: tydzień z rekinami! No bo co może pójść źle? Myślę, że każdy, kto mnie tyle o ile zna, zna również moją słabość do Sharknado. Ale mój sentyment do rekinów sięga głębiej i postanowiłam go w tym roku pielęgnować ze szczególną pieczołowitością (hej, każdy ma postanowienia noworoczne na miarę swoich możliwości!).
Rekiny mają w sobie to coś. Może to te okrągłe, nieprzeniknione oczka, a może ogólna sylwetka rakiety, a może te zęby… w każdym razie rekin aż się prosi, żeby pokazać go jako totalnego badassa, machinę do zabijania i niemal niepowstrzymane nemezis. Kino (w szczególności jedno studio) w piękny sposób to wykorzystuje, wsadzając rekiny w każdą możliwą scenerię: mamy więc rekinowe tornado, rekiny w kosmosach, toksyczne rekiny, nuklearne rekiny, ludzi-rekiny, wielkie prehistoryczne rekiny, mechaniczne rekiny… ogranicza nas tylko wyobraźnia. Z rekinem wszystko się sprzeda.
I ja to naprawdę doceniam. Nie wszystkie te produkcje wychodzą, oczywiście. Na ten przykład Hammerhead był stosunkowo nudny i mało tam miałam rekina w rekinie.

Stąd, oczywiście, pełna obaw zasiadłam do Atomic Shark, produkcji z 2016, co do której wciąż nie mam pewności, co ja tak naprawdę obejrzałam. To znaczy jest tak: IMDB mówi, że są dwa filmy o takim tytule z tego roku. Jeden to thriller w reżyserii Lisy Palenica, drugi – komedia A.B. Stone’a. Wydaje mi się, że to, co z Ulvem obejrzeliśmy, to ta drugi rzecz. IMDB jest tu o tyle kłopotliwe, że przy obu filmach pojawiają się zdjęcia z tego, co obejrzeliśmy. Ale jednak po stężeniu humoru podczas naszego seansu obstawiam tę komedię (Atomic Shark Lisy Palenica to ponoć thriller).
Tak czy owak: jestem bardzo pozytywnie zaskoczona. Naprawdę. Nie ukrywam, że spodziewałam się, iż z całego filmu najlepszy będzie tytuł, a całość raczej mnie znudzi. Tymczasem nic z tych rzeczy. Nie wiem, czy humor był zamierzony, czy to wszystko wyszło przypadkiem: w każdym razie naprawdę świetnie się bawiłam. Przemieszanie podniosłych scen i epickiej muzyki z równie epickimi failami i ogólną głupkowatością wyszło nadspodziewanie fajnie. Film jest stosunkowo świeży, więc nieźle nadąża za trendami i technologicznymi nowinkami, po czym dość udatnie je wyśmiewa – mamy drony, cykanie sobie słit foci czy pogoń za lajkami, a to wszystko pokazane z jakąś taką lekkością i dystansem, bez zbędnego moralizatorstwa. Nie jest to subtelne, co to to nie – ale też nie razi. Po prostu bawi.

(źródło)
Żeby nie było nieporozumień: ten film w ogóle jest pozbawiony subtelności. Kaman, mamy atomowego rekina, świecącego i dymiącego, który jara wszystko wokół. Podpala nawet plażowe parasole, kiedy przypadkiem wyskoczy na brzeg. Serio, to nie brzmi jak fabuła, która domagałaby się subtelności. Naszymi bohaterami będą młodzi i piękni, no bo konwencja zobowiązuje. Wśród nich znajdzie się nawet Fletcher, czyli David Faustino, czyli stary, dobry Bud Bundy! No dobra, tak naprawdę jego obecność w filmie była jednym z najjaśniejszych punktów. Prawdę mówiąc, to nie pamiętam w ogóle imion pozostałych bohaterów. Funkcjonowali raczej jako „ten z cyckami”, „ta od fotek” i tak dalej…
Tyle tylko, że tym razem akurat bohaterowie nie mają najmniejszego znaczenia. Szczytem pogłębienia psychologicznego postaci jest Rottger (Jeff Fahey), no bo mamy całe dwa zdania, kiedy pojawia się wątek, że jest ojcem i cośtam cośtam. Łotewer. Przecież nie ogląda się tego filmu dla relacji rodzinnych. Choć szacun, że mimo wszystko twórcy nie pominęli obowiązkowego motywu pojawiającego się w tytułach o bohaterach ratujących ludzkość, czyli „rozbita rodzina godzi się w obliczu straszliwego zagrożenia”.

Jest świecący rekin. Jest humor – czasem trochę przaśny, czasem głupawy, czasem taki, że zastanawiałam się, czy oni to zrobili celowo, czy ten żart wyszedł im przypadkiem.
Jest też, ma się rozumieć, masa głupot i luk. Przede wszystkim: dlaczego w ogóle założono, że ten rekin będzie jakiś niezniszczalny? Był napromieniowany – ot, tyle. Czy ludzie, którzy byli zbyt długo wystawieni na promieniowanie podczas ogarniania syfu po Czernobylu stali się niezniszczalni? No jakoś mi się nie wydaje. Dlaczego więc ten rekin został jakimś rozpierdalatorem, kiedy tak naprawdę powinien co najwyżej zapaść na chorobę popromienną? Dlaczego nie można go było zabić normalnym harpunem czy czymś w ten deseń? Całe to założenie nie trzyma się kupy, no ale czy komukolwiek to przeszkadza? No raczej nie, przecież to atomowy rekin!
Mimo że naprawdę starałam się oglądać film uważnie (parę razy nawet cofałam w obawie, że coś mogłam przegapić), mam wrażenie, że coś z fabuły mi umknęło. Jakieś plany, jakieś koncepcje, które pewnie spinały intrygę. Nie to, żeby mi to przeszkadzało. To film, w którym raczej nic nie przeszkadza. Lekki, niezobowiązujący, z napromieniowanym rekinem i krzyczącymi plażowiczami. Nic mniej i nic więcej, czego można by się spodziewać po tego typu produkcji. Owszem, niczego nie urywa. Ale zapewnia po prostu przyjemnie spędzone półtorej godziny, pozwala się pośmiać i wyluzować.
Jeśli ktoś lubi tego typu produkcje – na pewno nie pożałuje. Jeśli nie lubi – nie ma czego szukać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...