niedziela, 20 stycznia 2019

Tydzień z rekinami 6/7: "Raging Sharks"

(źródło)

Hum humm… No więc za nami przedostatni film z „Tygodnia z rekinami”. I muszę przyznać, że trochę nie wiem, co o tym myśleć. Spodziewałam się chyba czegoś innego. Czegoś bardziej raging i bardziej z sharks. Mam wrażenie, ze twórcy nie do końca wiedzieli, co chcą osiągnąć, stąd wyszedł film za głupi na produkcję, którą można by było potraktować poważnie, ale jednak ze zbyt małą dawką fantazji, żeby można oglądać jak inne rekinie odmóżdżacze.

No bo z jednej strony, założenia są proste i przypominają chociażby Ice Sharks: mamy grupę bohaterów odizolowanych w stacji badawczej na zadupiu, a potem pojawiają się rekiny i stacja ulega uszkodzeniu. I wszyscy umrą, jeśli się stamtąd jakoś nie wyrwą. Supciowo.
Jednocześnie film próbuje sprzedać nam jakieś – po prawdzie zbędne – pogłębienie bohaterów, rysuje problemy, z jakimi się borykają, dorzuca coś w rodzaju intrygi. A ja pytam: po ciul ta intryga? Nie wystarczyłyby mordercze rekiny? Fabuła i tak była zbyt głupia, by ktokolwiek traktował to na tyle poważnie, żeby wczuwać się w historie postaci.

Ale, żeby oddać honor filmowi, samo otwarcie jest cudne: oto bowiem zderzają się dwa statki kosmiczne, które wyglądają prawie jak te wafelki niszczyciele z Gwiezdnych Wojen (serio, ich kształt zawsze kojarzył mi się z wafelkami…). I coś z tych statków spada na Ziemię i robi, że rekiny są agresywne. Long story short: rekiny zaczynają zeżerać ludzi, bo kosmosy. Toż to najpiękniejszy pretekst do zaistnienia morderczych rekinów ever!
(źródło)
A potem coś się zaczyna psuć. Mamy zdecydowanie za dużo bohaterów, którzy są zdecydowanie zbyt nudni, żeby móc wytrwać z nimi przez półtorej godziny. I zdecydowanie za mało rekinów. One gdzieś tam są, gdzieś sobie pływają, ale w zasadzie stanowią raczej jakieś mętne tło dla właściwej fabuły. Próbowałam jeszcze przynajmniej ratować całość moją teorią, że ludzie wewnątrz podmorskiej pułapki zachowują się jak kutasy, bo działa na nich ta sama kosmiczna substancja, która odmieniła rekiny – nadal byłby to słaby film o rekinach, ale może całkiem spoko tak ogólnie. Przyznam, że nie mam pojęcia, czy moja teoria koniec końców znalazła potwierdzenie w fabule. Niestety, całość była na tyle nużąca, że od któregoś momentu oglądałam mocno piąte przez dziesiąte i z całą pewnością dość duża część intrygi mi umknęła.
Nie było tak źle jak w Planecie rekinów – to nie tak, że w filmie nic się nie działo i były tylko gadające głowy. E-ee, działo się. Po prostu ta dziejąca się akcja miała zazwyczaj zaskakująco mało wspólnego z… no, z rekinami. Może gdyby to był po prostu inny film, nieskrępowany rekinami i niskim budżetem, coś mogłoby z niego być. Dreszczowiec, w którym człowiek człowiekowi człowiekiem, w którym można by pobawić się w atmosferę izolacji i osaczenia, a ewentualne niebezpieczeństwo na zewnątrz stanowiłoby tylko dodatek w tle. Nawet ten agent, którym tutaj jest Ben Stiles (Todd Jensen) byłby fajnym plot twistem. Problem polega na tym, że do czegoś takiego trzeba by zatrudnić naprawdę dobrych aktorów. A tutaj miałam wrażenie, że generalnie Mike (Corin Nemec) i wspomniany już Stiles się jako-tako starają, ale reszta raczej jest po to, żeby po prostu być. Nie przeczę, mówiąc o „reszcie”, mam na myśli głównie kobiety. Mam wrażenie, że w tych filmach o ile jeszcze panowie muszą się chociaż trochę wysilić, o tyle panie wystarczy, żeby były ładne. No i są. Siedzą przy komputerach, a ich życiową rolą jest ładne wyglądanie. Spoko, ale na tym się nie zbuduje przywiązania widza. A skoro nie ma rekompensaty w postaci morderczych rekinów, to robi się naprawdę średnio.

I jeden z obcych ani trochę nie wyglądał
jak Predator! Ani na jotę! (źródło)
Myślę, że to kolejny z filmów z ogromnym potencjałem (jak mówiłam: rekiny mordują, bo kosmosy!), który jednak nie został właściwie wykorzystany. Tym razem jednak nie chodziło o zwykłe przynudzanie, tylko o brak decyzji, jaki to miał być film.
Kiedy już rekiny się pokazują, są dość przyjemne w odbiorze: mamy ławicę utworzoną z wielu gatunków rekinów, które krążą i fajnie wyglądają. Kiedy już ktoś im wpadnie w… płetwy, to nawet dość fajnie rozrywają delikwenta. Ale co z tego, skoro trzeba na to tyle czekać?

Prawdę mówiąc, najciekawszym elementem filmu został jak dla mnie duet mechaników (chyba to byli mechanicy) – jeden, który, jak się zdaje, nie mówił po angielsku, i drugi – który był kutasem. Całkiem szczerze, nie potraię podać ich imion. Patrzę na listę na IMDB i nadal nie wiem, którzy to mogli być. Ten pyskaty to może… Harvey (Binky van Bilderbeek)? A jego kumpel, nie wiem – Carlo (Atanas Srebrev)? Tak czy owak, niezależnie od imion, fajnie się dopełniali i stanowili przyjemną odmianę od pozostałych bohaterów, którzy zawsze są tacy sami: głupawe nerwuski, które na wszystko reagują „ja zanurkuję!”.

No tak, tylko to nie miał być zrobiony po taniości dreszczowiec o ludziach, tylko opowieść o zeżeraniu ich przez rekiny.

2 komentarze:

  1. Czytam co napisałaś i generalnie mam wrażenie, że ja tego filmu chyba nie widziałem. Jak sobie teraz próbuję coś z niego przypomnieć, to jednak nic mi nie zostało w głowie. A nie, kosmici tak, bo kostiumy z predatora mieli. Ale tak z akcji... nic nie pamiętam. Jak dla mnie najsłabszy z tych wszystkich filmów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U mnie pozostaje najsłabsza chyba jednak "Planeta rekinów". Ale owszem, z "Raging sharks" też wiele nie da się wycisnąć. ;/ Nudnawe i mało rekinów było. A kurde tak obiecujący tytuł, no!

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...