Autor: Szymon
Krug
Tytuł: Król Wron
Ilustracje
i opracowanie graficzne okładki: Iwo Widuliński (tak, to jest
na tyle wyjątkowa sytuacja, że naprawdę tę informację chcę tu dorzucić!)
Miejsce
i rok wydania: Sidra 2015
Wydawca: MadMoth
Publishing
Tak. Przyznaję to bez wstydu: kupiłam tę
książkę ze względu na okładkę. Urzekła mnie już na początku, kiedy pierwsze
informacje o Królu Wron zaczęły
krążyć po moich internetach. I przez pewien czas zachowywałam rozsądek –
wiecie: nie no, Froo, nie kupuj książki ze względu na okładkę, masz co czytać,
zalegasz z obiecanymi komciami, ogarnij się, kobieto.
A któregoś dnia po prostu raz jeszcze
spojrzałam i „Kup” jakoś samo się kliknęło. A wiecie, co jest najzabawniejsze?
Wszak i tak kupiłam ebooka! Więc okładka naprawdę nie ma w ostatecznym
rozrachunku większego znaczenia. Nie przeczę, korci mnie nabycie papieru. Ale
poczekam – na wydanie drugie, poprawione. Wtedy – bez mrugnięcia okiem! Bo chcę
to mieć na półce. Ale nie tak. Nie chcę zadowalać się półśrodkiem.
Dlaczego półśrodkiem?
No dobrze, to może po prostu od tego zacznę.
Redakcja i korekta (szczególnie korekta). A
raczej jej brak.
Wbrew pozorom, nie jest aż tak źle – to znaczy
ujmę to w ten sposób: widziałam wiele powieści, gdzie korektor był w stopce
wymieniony z nazwiska, a gołym okiem dawało się dostrzec, że winien w niej
znaleźć się co najwyżej Microsoft Word. A i to nie zawsze. Orty, interpunkcyjne
byki, literówki – to naprawdę nie jest już nic zaskakującego w publikacjach
dostępnych na rynku. Wydawniczy debiut MadMoth nie prezentuje się najgorzej –
niemniej jednak ten brak korekty boli. Boli tym bardziej, że książka jest świetna
i w taki głupi sposób traci u mnie punkty. Zbiły mnie już na samym początku
cale i stopy, nie grało mi, że wykształcony redaktor ma nie znać istoty zwanej
Żarptakiem, dało mi po oczach słowo „buzia” w kontekście dorosłego faceta… tak,
tego typu detali jest sporo. Szkoda. Plus przytaczanie całego tekstu piosenki
(włącznie ze słówkiem „Chorus:”) wydało mi się jednak zbędne, bo uwaga
czytelnika – w każdym razie moja – prześlizgnęła się po tym. Pojedyncze zwrotki
lepiej się chyba sprawdzają.
Inna sprawa, że ogromnie mi się podoba brak
wymienionego korektora w stopce. Nie ma nazwiska-widma. Lubię, kiedy ludzie po
drugiej stronie są uczciwi.
Ale o samej książce: początkowo przypominało mi
to urban fantasy w stylu Amerykańskich
bogów czy choćby Kłamcy. Świat
istot mitycznych istnieje gdzieś pod warstwą znanej nam rzeczywistości, a
czytelnik trafia na moment, w którym te dwie sfery się przenikają i różne
dziwadła w ludzkiej skórze zaczynają przemierzać ulice.
Tyle tylko, że to nie do końca jest tak proste.
Choć owszem: ten element również się pojawia.
Po pierwsze, ten „nasz świat” nie jest do końca
„nasz”. Niby niektóre nazwy ulic brzmią swojsko, niemniej coś jest nie tak. I
tu w ramach skojarzeń przyszedł mi do głowy Ród
Emila Strzeszewskiego: niby zwykłe miasto, ale jednak jest wyjątkowe. Popioły zaś dość mocno przywiodły mi na myśl Dolne Miasto – jako coś w rodzaju na wpół
martwego odbicia tego, co znajduje się w tej ludzkiej rzeczywistości. To nie znaczy, że światy Kruga i Strzeszewskiego są podobne. Raczej coś w unoszącym się tu i ówdzie klimacie budzi skojarzenie i tyle.
Nie powiem, jest to całkiem fajne skojarzenie.
Po drugie, niezwykle spodobały mi się te
wszystkie istoty wykreowane przez autora. To nie jest żaden B.A. Chus, ani nawet
wsysająca ludzi waginą Kali. Ich imiona mogą budzić skojarzenia (np. Nadir,
Fagot, Korowiov), ale nie nasuwają na myśl gotowych typów znanych chociażby z
mitów. Przynajmniej nie mi. Są to istoty – że tak to ujmę, choć w kontekście
takiego na przykład Wiąza jest to określenie bardzo niefortunne – świeże. A
przez to ciekawe. Czytelnik nie wie, czego się po nich spodziewać, bo ich po
prostu nie zna. A mam nieodparte wrażenie, że wszystkie co do jednej są szalone
i tak naprawdę można się po nich spodziewać wszystkiego.
I tu przechodzę do jednego z najistotniejszych
dla mnie elementów: bohaterów.
Uczciwie przyznając, najbardziej mdłą postacią
jest protagonista, Adam. Ale to przecież przypadłość aż nazbyt wielu tekstów.
Jakby bohaterowie epizodyczni musieli się starać i nadrabiać osobowością, żeby
przykuć uwagę czytelnika, główny bohater zaś – cóż, wystarczy, że jest. I że
przeżywa niezwykłe przygody. To one mają uczynić go interesującym, więc on sam
nie musi się już starać. Adam jest kompletnie nijaki. Nie znaczy to, że jest
zły. Jest wiarygodny, przeżywa lepsze i gorsze chwile, ma swoje kryzysy i
słabości, a jednocześnie poczucie humoru i upór, który każe mu zagłębić się w
cały ten dziwaczny świat, do którego wedrze się mniej lub bardziej dobrowolnie.
Jest bohaterem, z którym łatwo się identyfikować, bo jest przezroczysty. A
jednak ja nie mam parcia na identyfikowanie się z postacią – czekam raczej, aż
ta mnie olśni.
Król
Wron
dysponuje i tego typu bohaterami.
Jest więc wspomniany już Nadir-morderca.
Ciekawy jest już sam związek Nadira z Danielem (i tu mam na końcu klawiatury
spoila z jednej z ostatnich scen, ale nie – powstrzymam się, bo warto doczytać
to samodzielnie). Ale morderca jest po prostu świetną postacią. Oczywiście, nie
twierdzę, że go lubię. Nope, to nie jest bohater do lubienia – zdecydowanie i
kategorycznie. Niemniej jest po prostu dobry: podkreślanie tego, że jest
niebezpieczny czy niezrównoważony nie stanowią tylko czczych przechwałek –
czytelnik widzi to w jego czynach. Niektóre sceny z udziałem Nadira są
drastyczne, inne dają do myślenia, a całość składa się po prostu na świetną
postać.
Inną istotą, która wzbudziła moje ogromne
zainteresowanie, jest Panna Bluszcz. Bardzo dobra, wiarygodna dziewczynka, z
którą jest coś nie tak. Wiąz budzi odrazę i strach – i znów: to wszystko
działa. To nie narrator wciska czytelnikowi te wszystkie brednie, tylko postać
czyni je prawdą. Powinnam tu wspomnieć jeszcze o O, ale naprawdę nie chciałabym
zdradzać za wiele. Powiem tylko tyle, że O kupił mnie w momencie, w którym
pojawił się w kaszkiecie i szaliku, a ja wykrzyknęłam w myśli: „Oscar! To ty! A
gdzieżeś zapodział Kate Walker?”
Bah, nawet Eliasz, który pojawia się w gruncie
rzeczy w niewielu scenach, ma swoje charakterystyczne cechy, które czynią go
ciekawym.
No i tytułowy bohater: jest świetny. Tak, swoje
robi okładka. Ale i bez niej to typ postaci, którą Fryy muszą polubić. Tak,
wiem, prawdę mówiąc, jest koszmarnie efekciarski. Ale przecież ja obejrzałam
całe Gallowwalkers ze względu na
efekciarskich bohaterów, no nie? Król przypominał mi trochę Disneyowskiego
doktora Facilier – i znów: jest to skojarzenie ogromnie pozytywne.
Kolejnym plusem Króla Wron jest klimat. Wspominałam już o tym, że są sceny
drastyczne, ale teraz chodzi mi o całokształt: po prostu wszystko jest takie
jak być powinno. W momentach radosnych zaskoczeń byłam radośnie zaskoczona,
kiedy miało być groźnie, było groźnie – i tak dalej. Jasne, nie towarzyszyły mi
podczas lektury jakieś niebotyczne wzruszenia ani nie chowałam się pod kołdrą przed
potworem z szafy, ale po prostu klimat był stale odczuwalny. Swoje tu,
oczywiście, robiły sprawne opisy. Nawet historia kruka była nastrojowa i po
prostu ładna. Jasne, nie jest perfekcyjnie. Redaktor i korektor oszlifowaliby
tekst jak należy – ale już po tej surowej wersji widać, że autor umie w
budowanie zdań, ma lekkie pióro i fajny styl.
No i cała historia trzyma w napięciu.
Generalnie teraz już dobrze wiem, że zaopatrzę się w drugi tom, bo jestem po
prostu ciekawa. Nawet jeśli nie Adama, to wszystkich innych: Daniela, Panny
Bluszcz, O. No i co z bestią – ale znów nie chcę strzelać spoilami, więc nie
precyzuję. Chciałabym mieć całość na półce, tylko wolałabym bez baboli.
I za to będę trzymać kciuki.
– Nie
jesteśmy rzeczami, nie możesz tak po prostu nas więzić, ani sprzedać.
– To
tutejszy ser dojrzewający – przerwał mu O, nakładając im ser na talerze. –
Dodają do niego ziół i różowej soli, podobno jest naprawdę smaczny. Mamy tu
sporo kóz, więc ich właściciele robią z nich użytek, póki ich nie sprzedadzą.
Jak to mówią Adamie, jeżeli koza daje mleko, nie ma sensu jej zarzynać na
mięso. Może spróbowałbyś wziąć to do siebie.
– Mam
dawać mleko?
– Masz
nie być idiotą.
Może do kupienia w księgarni www.fraktalla.com
OdpowiedzUsuńNie wydaje mi się - w każdym razie nie widnieje w katalogu. O ile się orientuję, książka póki co jest do kupienia chyba tylko w sklepie na stronie wydawnictwa.
Usuń