Autor: Paweł
Majka
Tytuł: Niebiańskie
pastwiska
Miejsce i rok wydania: Poznań 2015
Wydawca: Rebis
Dawno nie czytałam żadnej space opery. W gruncie rzeczy nawet nie
pamiętałam, że przecież to jest bardzo fajny gatunek: są kosmosy, statki,
eksploracja, imperia i obcy. Czegóż chcieć więcej? Toteż nie było niczym
zaskakującym, że na Niebiańskie
pastwiska Pawła Majki
rzuciłam się jak szczerbaty na suchary – tym bardziej, że do autora miałam
pewne zaufanie po Pokoju
światów.
Pierwsza refleksja: następnym razem jednak kupię ebooka. Książka
waży milion ton. Na potrzeby wożenia jej w torebce do pracy i z powrotem,
zdobyłam się na heroiczny czyn wymiany w torebce paska, bo stary niechybnie
urwałby się po dwóch minutach (jak czynił to już kilka razy w życiu tej torby).
Z drugiej strony, ogólnie na wydanie nie mogę narzekać. Pomijając fakt, że to
straszna cegła, na przykład była pozbawiona literówek, od których dość gęsto
było we wspomnianym już Pokoju (ok, za wyjątkiem Lennoxa, który
raz był napisany przez jedno „n” – nie byłabym sobą, gdybym o tym nie
wspomniała, prawda?).
Druga refleksja: niezmiennie i niemal od początku czytania bawię
się myślą, że Pokój światów i Niebiańskie
pastwiska są o tym samym – to
znaczy nie do końca o tym samym, ale że czytelnik poznaje coś w rodzaju światów
równoległych, dwóch alternatywnych rzeczywistości. W jednej z nich Marsjanie
odkryli innergię i stworzyli z niej mitbomby – z którymi przylecieli na Ziemię
i zrobili rozróbę. W drugiej zaś początek wygląda tak samo, ale obcy nigdy nie
przylecieli na naszą planetę, toteż ludzie dużo później i w zupełnie innych
okolicznościach sami odkryli innergię. Oczywiście, to tylko moje rojenia. Bah,
nie mam bladego pojęcia, jak z innergii zrobić mitbombę, ale mam niejasne
wrażenie, że by się dało. W każdym razie są to rojenia, do których przywiązałam
się przez te ponad siedemset stron.
Ale skoro jestem przy mitbombie i innergii: pierwsze, co mi się
spodobało w Niebiańskich
pastwiskach, to słowotwórstwo. Mam wrażenie, że autor świetnie się w tym
czuje: stworzona na potrzeby powieści terminologia jest w gruncie rzeczy prosta
i zupełnie zrozumiała, a jednocześnie daje przyjemne wrażenie obcości
przedstawionego świata. Zresztą, ta zasada dotyczy też nazywania bohaterów czy
miejsc. Wszystko jest zarazem swojskie i dziwne. Dzięki temu czytelnik może się
wkręcić w świat, przywiązać do bohaterów, ale jednocześnie czuje, że ma do
czynienia z czymś niebywale odległym – zarówno czasowo jak i geograficznie.
W ogóle do bohaterów przywiązać się naprawdę bardzo łatwo. W
powieści poznamy zatrzęsienie osób, z których każda jest zarysowana wyraźną
krechą, nie ma problemu z uwierzeniem w postać. Choć, nie ukrywam, mój osobisty
problem w którymś momencie przyjął postać: kto z kim, dlaczego i przeciw komu.
Powieść ma sporo wątków, w każdym z nich mamy do czynienia z pewną grupą
bohaterów. Całość jest głęboko zanurzona w polityczno-religijnym sosie. Łapałam
się na tym, że w którymś momencie czytałam np. fragment o Jewgieniju i gdzieś w
głowie kolebała mi się myśl: „zaraz, zaraz, a ten facet to czego właściwie
chciał…?”. Im dalej w las tym więcej drzew, a pod koniec powieści kiedy wątki
zaczęły się łączyć, miałam już totalny mętlik w głowie.
Choć wiem, że niektórzy lubią politykę – to po prostu nie na mój
rozumek. Ja czytałam całość ze względu na żołnierzy z dziesiątki Pniaka.
No dobra, wróćmy do bohaterów, bo miałam o nich, a popłynęłam: no
więc do bohaterów łatwo się przywiązać – moim zdaniem, właśnie w szczególności
do tych od Pniaka. Do żołnierzy, którzy są najbardziej „swojscy”.
Biotechnologicznie zmodyfikowany szpieg owszem, też wzbudził moją sympatię, ale
siłą rzeczy jest pewien dystans między kimś takim a czytelnikiem. Tymczasem
ludzie Pniaka – i sam Pniak także – byli, no właśnie, po prostu ludźmi. Mieli
swoje historie, upodobania i problemy (moim ulubionym jest nieodparta chęć Psa,
by zjeść pomarańczę – to go tak bardzo uwiarygodniło jako człowieka w moich
oczach!).
Oczywiście, najbardziej do gustu przypadł mi właśnie wspomniany
Pies – dopiero po paru dniach czytania uświadomiłam sobie, że chyba po prostu
dałam się nabrać. Mam wrażenie, że Pies to postać obliczona właśnie na
lubienie. Tajemniczy milczek, ale ma niezwykłe umiejętności, w dodatku jest
inteligentny. A oprócz tego, ma się rozumieć, kawał chłopiska. Tadam, fanki
stoją w kolejce.
Teraz, z perspektywy czasu, może trochę pod wpływem zakończenia, a
może po prostu na przekór, czuję, że moje czytelnicze sympatie rozkładają się
gdzieś między Pniakiem, Rachubą a cesarzem, odsuwając Psa raczej na margines.
Cesarz to w ogóle inna kategoria: nie jest ludzki. Ani trochę.
Jest… bardzo cesarski. Uważam, że to jeden z lepszych władców, o jakich
czytałam – nie w sensie kompetencji do rządzenia, tylko jako bohater, ma się
rozumieć. Wyraźnie czuć dystans między nim a resztą ludzkości. I to jest fajne.
Cesarz jest ponad wszystkimi, jest żyjącym bogiem, a może i czymś jeszcze
większym. To prawdziwa głowa Imperium. Może nie lubię go w taki sam sposób jak
Pniaka, ale niewątpliwie wzbudził moje czytelnicze zainteresowanie.
W Niebiańskich
pastwiskach jest wszystko i
jeszcze trochę. Świetny pomysł na magię, która wcale nie jest magią.
Fascynujące jest oglądanie tej magii „od kuchni”, dowiadywanie się prawdy o
magach i kapłanach. Niesamowicie spodobał mi się pomysł Powolnej Floty (bah,
począwszy od samej nazwy, prawdę mówiąc), kuriozalnego reliktu przeszłości. Raz
tylko trochę mi zgrzytnęło, kiedy pojawili się kosmiczni piraci. To znaczy żeby
nie było nieporozumień: kosmopiratów kupię w każdym wydaniu, w końcu kaman, są
kosmopiratami! Ale w Niebiańskich
pastwiskach pojawiają się
dość późno, kiedy czytelnik jest już zżyty z innymi bohaterami i naprawdę
trudno mi było wykrzesać z siebie jakieś uczucia względem pani kapitan.
Finałowa scena z piratami raczej wzbudziła we mnie przewracanie oczami, a nie
jakieś wzruszenie, no bo jak mam się wzruszać losami bohaterów, których
kompletnie nie znam? Odczułam to, jakby piraci byli już tym nadprogramowym
grzybkiem w barszczu.
A grzybków do tamtego momentu było już naprawdę w cholerę dużo.
Nie mam pojęcia, o co chodziło Masce, o co Panu Ton, Oruzonom i
ledwo ogarniam, czego chciał cesarz. Myślałam, że Wielka Tajemnica z prologu
jest jednak czymś… no… znaczniejszym. Miałam wrażenie, jakby spiski pojawiały
się, przeplatały i niekoniecznie kończyły. Jakieś nazwiska były
zasygnalizowane, ale nigdy się nie dowiedziałam, co się stało z tymi, którzy je
nosili. Narrator rysował na samym początku jakieś sytuacje, które – takie mi
się zdaje – stały w sprzeczności z tym, co powiedział nam na końcu. A jeszcze
tu i ówdzie miałam wrażenie, że informacje się powtarzają, jakby nie było
pewności, czy czytelnik załapał za pierwszym razem, jak to wszystko wygląda.
Ale tak naprawdę to nie piraci i nie natłok wszystkiego mi
przeszkadzał – to, co mi nie gra najbardziej w powieści, to zakończenie.
SPOILERY JAK ŻUBRY Z LEŚNEGO PARKU NIESPODZIANEK W USTRONIU
Wolałabym, żeby rozwiązanie wątku Psa było jednak nieco inne.
Podczas czytania miałam różne pomysły na temat: „kim jest Pies?” – nie mówię,
że były szczególnie mądre, ale starałam się wyciągać coś na podstawie tego, co
podpowiadała mi powieść. Właściwa odpowiedź nie przeszkadza mi, bo na nią nie
wpadłam, tylko przeszkadza, bo czytelnik nie miał szansy złapać tego tropu w
książce. Gdyby to był kryminał, byłabym naprawdę zła – rozwiązanie zagadki cały
czas tkwiło poza powieścią i dopiero pod koniec wyskoczyło jak diabeł z
pudełka, zresztą czyniąc z Psa modelowy typ Wybrańca.
No, na szczęście to nie był kryminał.
Plus jest też szansa, że tak naprawdę nie mam racji i wszystko
jest podane czytelnikowi jeśli nie na tacy, to przynajmniej na podawanym pod
stolikiem spodeczku, a ja nie wyczaiłam, bo mi mózg spuchł od całej tej
polityki.
KONIEC SPOILERÓW
Ostatecznie jednak bilans zysków i strat wypada zdecydowanie na korzyść
tych pierwszych. Tak, totalnie pogubiłam się w intrygach. No i trudno. Jasne,
chciałabym, żeby Niebiańskie
pastwiska nieco odchudzić i
może nie mieszać tak bardzo w polityce, a pokazać to wszystko z perspektywy
zwyczajnych ludzi, dziesiątki Pniaka, załogi Powolnej Floty, niechby był do
tego Maska i w tle cesarz – byłabym zupełnie zachwycona.
Ale jak wspominałam: wiem, że są tacy, którzy lubią politykę i
spiski. Ok, po prostu ja do nich nie należę.
Dla mnie liczyli się fajni, wyraziści, po prostu mocni
bohaterowie, niesamowity świat, fascynująca koncepcja magii. I Powolna Flota. I
nie ukrywam, jestem ciekawa, co będzie dalej – co z Ziemią? Chętnie się dowiem.
– Myszkujecie po moim okręcie – zainicjował rozmowę Grode, nie
odrywając wzroku od wyświetlanego wykresu, który obracał w rękach.
Rachuba wolał nie odpowiadać, że robi to z nudów. Z doświadczenia
wiedział, że najpewniej skończyłoby się to przydzieleniem mu jakiejś roboty.
– Zwiedzam – oświadczył więc buńczucznie. – Podobno mi wolno, nie?
– Uznał, że nie zaszkodzi pochlebstwo, dodał więc prędko: – Ten Merlin to kawał statku, nie to co te
nasze, na których żem latał. Panie kapitanie.
– Okrętu. To okręt, legionisto, a nie statek.
– A! – zdziwił się demonstracyjnie Rachuba. – No, chyba że tak!
Pierwszy raz żem jest na takim pięknym okręcie! Kawał okrętu, panie kapitanie!
No nie, nie wolno mnie razić w oczy space operą ze spiskami i piratami, kiedy mam jeszcze miliart książek do przeczytania. :C
OdpowiedzUsuńZrób to co ja: uczyń z Pastwisk nagrodę ;D Przecież gdyby nie to, że zacisnęłam zęby i powiedziałam sobie "po wszystkim czytam Pastwiska!", to chyba do tej pory bym brnęła przez "Gniewne lato" xDDD U Ciebie to może być, na przykład, przeczytanie dwóch książek i Pastwiska jako zwieńczenie podium^^
UsuńTo w sumie dobry pomysł, tym bardziej, że mam sporo umiarkowanie pasjonujących rzeczy w kolejce. Ale tę cegłę, to pewnie trzeba będzie zamawiać, bo jak z tego roku, to moja biblioteka raczej jeszcze nie ogarnęła, że wypadałoby kupić.
UsuńAye, aye, nówka sztuka, dopiero co miała premierę :) Życzę Twojej bibliotece, by kupiła jak najprędzej! ;) Acz cóż... w mojej jest tylko "Dzielnica obiecana" i antologia "Kanon barbarzyńców", więc jakby ten... nie mam wielkich nadziei. -.-
UsuńWiesz, w mojej osiedlowej bibliotece jest nawet jedna Cherryh (co prawda środkowy tom Cyteen, ale to już pewna klasa), więc są pewne szanse. Ale jak space opera i spiski, to rozważam nawet wydanie kilku monet z kiesy biednego, głodnego studenta.
UsuńZnów mam uczucie, że jak napiszę u siebie na blogasie o "Pastwiskach", to będzie wyglądało jak ściąganie od Fryy XDDD
OdpowiedzUsuńMogę od siebie dodać, że nie próbowałam myśleć, że się daję złapać na haczyk Psa. W sensie protestuje przeciwko temu, że fanki w kolejce, mój mózg nie zarejestrował, że on kawał chłopa :bag: Zarejestrował tylko czytanie książek i umiejętność hakowania i intuicję <3 Wystarczyło. To chyba znaczy, że mnie nie trzeba dodatkowo kusić walorami architektonicznymi XDDDD
Nie no, walory architektoniczne sobie dopowiadam na podstawie, że to żołnierz xD Myślę, że całe to czytanie, intuicja, hakowanie - to już starczy jako taki pakiet typu "pewniak". xD Nie znaczy to, że w ten sposób na Psa cały czas patrzyłam - dopiero wczoraj, sama nie wiem: czy jeszcze w trakcie czytania czy już po skończeniu, coś takiego przyszło mi spontanicznie do głowy^^
UsuńW sumie ten moment, gdy skoczył do Rachuby był budujący architektonicznie... No dobra. Złapanam XD
Usuń