(plakat i pozostałe foty zajumanione z Filmwebu) |
Pamiętam, że chyba chciałam pójść na ten film
do kina. Ma się rozumieć – nie poszłam. Ze zdziwieniem jednak ostatnio
zauważyłam, że 7 psychopatów w reżyserii Martina
McDonagha (twórcy doskonałego In Bruges, o czym dowiedziałam się dopiero co i prawdę mówiąc, sporo mi to
wyjaśniło) można nabyć na DVD w Auchanie za 10 zł. Skorzystałam z tej oferty.
Powiem tak: Colina Farrella nie lubię. Nie
wiem, z czego to wynika, no nie przepadam za gościem i tyle. Może chodzi o
aparycję – wygląda, jakby zaraz się miał rozpłakać. A może o coś innego. Ale
muszę mu oddać sprawiedliwość: po raz kolejny widzę go w naprawdę fajnym filmie
i po raz kolejny udało mi się polubić jego postać. Polubić tym bardziej, że
kaman! Marty jest pisarzem! W momencie,
w którym – na samym początku filmu – dowiedziałam się, że jego opowieść „7
Psychopatów” ma już tytuł i wymyślonego jednego psychopatę, wiedziałam, że
znalazłabym z Martym wspólny język. Tak. Bardzo. Pisarz. Film całościowo mnie
kupił przy dialogu:
„– Jak ci idzie z "7 psychopatami"?
– Powoli. Mam tytuł. Nie wymyśliłem jeszcze wszystkich psychopatów.
– Ilu masz?
– Jednego. Właściwie nie jest psychopatą, tylko buddystą.
– Buddystą?
– Tak. Mam dosyć tych sztampowych hollywoodzkich flmów z mordercami-psychopatami. Nie chcę, żeby to był kolejny film o kolesiu z bronią w łapie. Ma być o miłości i pokoju. No ale musi być o psychopatach, więc mam psychopatę-buddystę, który nie wierzy w przemoc. Ni chuja nie wiem, co będzie robił w filmie.
– Może mógłby komuś przyrąbać cios karate? Łapiesz? [chwila ciszy, Marty kręci głową] Co się na końcu dzieje z tymi psychopatami?
– Nie wiem nawet, co się z nimi dzieje na początku.”
Nie wiem, jak można nie pokochać filmu po czymś
takim.
No bo właśnie: 7 psychopatów to film o powstawaniu filmu 7 psychopatów. Historia Marty’ego, Charliego (Woody Harrelson) i jego psa przenika się z opowieściami
o bohaterach scenariusza pisanego przez Marty’ego: mamy więc epizod o
psychopatycznym kwakrze czy o wietnamskim mścicielu. Wszyscy razem tworzą pulę
niesamowitych charakterów, tytułowych psychopatów.
Nie chcę sadzić zbyt dużymi spoilami, bo wydaje
mi się, że byłoby szkoda. Film wart jest obejrzenia i wart jest tego, żeby
samodzielnie przeżyć poszczególne zaskoczenia.
A bez spoilowania, to naprawdę trudny tytuł do
opowiedzenia.
Do mnie trafił. Trafił bardzo mocno, i to nie
tylko dlatego, że jeden z głównych bohaterów jest pisarzem. Również nie tylko
dlatego, że totalnie uwielbiam obsadę. A uwielbiam. Mimo – niezrozumiałej, jak
dla mnie – sympatii reżysera do Farrella (to drugi pełnometrażowy tytuł
McDonagha i ponownie widzimy Colina w głównej roli), oglądając autentycznie
miałam dylematy, komu kibicować w niektórych scenach. No bo kaman: Christopher
Walken i Woody Harrelson we wspólnej scenie – co ja mam zrobić? Wiem, że jeden
chce zabić drugiego. Za kim bardziej piszczeć z zachwytu?
(no dobra, tu akurat ostatecznie piszczałam za Hansem – czyli Walkenem – jednak we
Froowym serduszku ma pewne przywileje przez zasiedzenie)
A i Billy
(Sam Rockwell, znany choćby ze świetnego Moon,
choć w 7 psychopatach ciągle zamiast niego widziałam Cruise’a) też był świetny.
Nie wiem, czy McDonagh ma takiego nosa do obsady, czy tak świetnie pisze i
reżyseruje, ze jego bohaterowie do mnie tak bardzo trafiają, niemniej nie mam
tu najmniejszych zastrzeżeń. A najlepsze jest to, że film wychodzi obronną ręką
nawet z tego, że cierpi na dotkliwy brak porządnych postaci kobiecych. Przez
swoją konstrukcję tak naprawdę wybrania się ze wszystkiego.
Na początku trochę się obawiałam, że reżyser
jednak przedobrzył: że będzie chaotycznie, ot, zbieranina opowiastek o
psychopatach, że trudno mi będzie z tego wszystkiego wyłuskać jakąś właściwą
opowieść, na której mogłabym się skupić. Początek coś takiego sugeruje.
Z czasem jednak wszystko się uspokaja i w końcu
okazało się, że moje obawy były zupełnie płonne.
No dobrze, bo krążę i krążę, a wciąż nie
dotarłam do sedna: to film o przyjaźni. Niełatwej, czasem wyniszczającej, ale
jednak przyjaźni – i lojalności. I o miłości, ale jest ona ugryziona od tej
fajnej strony, czyli stare małżeństwo, a nie zwyczajowe zauroczenie pięknych i
młodych. Czyli tak naprawdę McDonagh mówi o tych wszystkich rzeczach, o których
lubię czytać, oglądać – i pisać.
W opisie 7 psychopatów jest porównanie, że to
jakby Tarantino spotkał braci Coen. Nope, zupełnie się z tym nie zgadzam. To,
że jest grupa szaleńców, którzy prowadzą ze sobą rozmowy, nie oznacza jeszcze,
że film przypomina twórczość Tarantino. Prawdę mówiąc teraz, kiedy obejrzałam
już cały dorobek McDonagha, mogę stwierdzić: to jest po prostu on – Martin McDonagh,
Anglik, który ma szansę być moim bardzo ulubionym reżyserem. W przeciwieństwie
do innego porównywanego do Tarantino twórcy, Guya Ritchiego, ten uderza w tony
nieco poważniejsze. Jest bardziej kameralnie, więcej dialogu, więcej emocji.
Ritchie celuje jednak w fajerwerki – i nie powiem, jest w nich świetny. Ale o
ile nie sądzę, by jakiś jego film kiedykolwiek mnie wzruszył, o tyle nie mam
najmniejszych wątpliwości, że McDonaghowi przyszłoby to z łatwością. W sumie
najpewniej nie wytrzymałabym już na 7
psychopatach, ale ponieważ kiedy mi smutno, miziam pieska, byłam w stanie
się w newralgicznych momentach pocieszyć.
Obejrzałam 7
psychopatów. Na pewno jeszcze do tego filmu wrócę, bo mnie zauroczył. Przyjaźń
między Hansem, Billym i Martym krąży mi gdzieś w głowie i nie daje spokoju. W
ogóle sam Hans jest niesamowity, ale pewnie jestem skrajnie nieobiektywna, bo
Walken.
Obejrzałam ten film i mnie zachwycił. I będę
się czaić na każdy kolejny tytuł, który wyjdzie spod ręki Martina McDonagha, bo
widzę, że warto.
I wiem, że wyszło mi chaotycznie i bez sensu.
Tak to już jest: łatwo mi przychodzi wytykanie błędów i kręcenie nosem, ale za
diabła nie umiem uporządkować sobie w głowie radosnych pisków i
entuzjastycznego machania rękami… A dla zainteresowanych: pierwszy film McDonagha, półgodzinny Sześciostrzałowiec:
– Put your hands up!
– No.
– What?
– I said no.
– Why not?
– Because I don't want to.
– But I've got a gun…
– I don't care.
– It doesn't make any sense!
– Too
bad!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz