sobota, 28 września 2013

ZaFraapowana filmami (84) - "Burke i Hare"

Było mi bardzo, bardzo smutno, kiedy zorientowałam się, że w kinach nie grają już The World’s End. Cóż, nie po raz pierwszy (i zapewne nie ostatni) przegapiłam dokładnie ten seans, na który tak bardzo się jarałam. Trudno. Tymczasem ostatnio z dwóch stron niemal jednocześnie dotarły do mnie polecanki odnośnie filmu Burke i Hare z 2010 roku w reżyserii Johna Landisa (odpowiedzialnego m.in. za Blues Brothers, Trzech Amigos i Oskara, za którego co prawda był nominowany do Złotej Maliny, niemniej mi ten film się podobał i basta).
Wszystkim tym polecankom, a więc Ulvowym znajomościom z pracy oraz Kassandrze, szczerze dziękuję – albowiem film jest wielce zacny i już.

Jest to opowieść o żyjących w XIX wieku Williamie Hare (Andy Serkis, znaczy Gollum) i Williamie Burke'u (Simon Pegg, znaczy ach!), którzy ogólnie ledwie wiążą koniec z końcem, dodatkowo na Burke’a czeka w domu żona-alkoholiczka, Lucky (Jessica Hynes). Wszystko zmienia się w chwili, gdy panowie odkrywają prawdziwą żyłę złota – oto doktor Robert Knox (Tom Wilkinson) potrzebuje ciał. Świeżych ciał, by przeprowadzać na nich sekcje przed studentami medycyny. Niestety, na ich pieniądze jest ogromny popyt, a zmarli mają tę niemiłą cechę, że żywi trochę się zastanawiają nad ich nagłym zniknięciem. Te wszystkie okoliczności nie przeszkadzają Haremu (nie mam bladego pojęcia, czy sensownie odmieniam nazwisko) zakochać się w aktorce, Ginny Hawkins (Isla Fisher), która marzy o wystawieniu Makbeta z żeńskim zespołem.
Film jest świetnym połączeniem lekkiej czarnej komedii, momentami zahaczającej o romans, z kryminałem, gdzie szemrane typki i szanowani obywatele prowadzą swoje ciemne interesy. Tytułowi bohaterowie, choć umoczeni w ten sam proceder, są skrajnie różni i podobni jednocześnie: Hare, w przeciwieństwie do przyjaciela, Burke’a, jest typem romantyka. Wbrew pozorom, Burke jednak żyje w szczęśliwym związku małżeńskim i nie ukrywam, że jest to jedna z tych filmowych par, którym bardzo kibicowałam. Nie jakiś klujący się romans i Wielka Miłość, tylko małżeństwo z pewnym stażem, gdzie widz jest w stanie powiedzieć, że faktycznie coś bohaterów łączy, a nie że gościu zobaczył w lasce fajną dupę.

Kadr z filmu Burke i Hare
Cóż by tu jeszcze… naprawdę trudno mi coś sensownego napisać o tym filmie. Jest po prostu fajny, no. Nie można nie wspomnieć o tym, że ma świetną muzykę – jeśli, oczywiście, kogoś jarają irlandzkie przygrywki. Mnie jak najbardziej, toteż od początku do końca muzyka w Burke i Hare sprawiała, że gibałam się na krześle jak głupia.
Bohaterowie? No jasne, obu da się lubić. Co jest dość przerażające, biorąc pod uwagę fakt, że co najmniej jeden z nich jest skończonym sukinsynem i tak naprawdę w żadnej mierze nie powinno się odczuwać wobec niego sympatii. A jednak czy to wina reżysera, czy samego Serkisa, William Hare jest okrutnie fajny. Średnio lojalny, dość chciwy i bez skrupułów, a jednak fajny. Nie pytajcie mnie, na czym to polega.
Role epizodyczne! Nie mogę tutaj nie wspomnieć o rolach epizodycznych, bo przecież przez ekran przewinie się też Tim Curry i – tak właśnie! – sam Christopher Lee! Nie ukrywam, że oglądając trochę nie mogłam w to uwierzyć i długo się zastanawiałam, czy to możliwe, że ten pan to był właśnie Lee, ale przy napisach końcowych moje wątpliwości zostały rozwiane.

Kadr z filmu Burke i Hare (Tim Curry!)
No i oczywiście są realia. Edynburg w XIX wieku, w dodatku mieszają się tu elity z totalnymi nizinami społecznymi, bardzo wdzięcznie zwracając uwagę na to, jak jedni od drugich są uzależnieni. Z jednej strony widz dostaje obrazek brudnej, usiłującej za wszelką cenę sobie dorobić biedoty, z drugiej choćby takiego doktora Knoxa, który ma zaprezentować swoje dokonania naukowe przed samym królem. Do tego wszystkiego fajne kostiumy i śliczna muzyka – wspominałam już o świetnej muzyce?

Tak naprawdę bardzo trudno mi coś sensownego powiedzieć o tym filmie, poza tym, że jest po prostu przefajny. Sympatyczni bohaterowie, doskonała muzyka, masa humoru (raz cięte riposty naukowców, innym znów razem totalny rynsztok), wszystko to tworzy combo, przy którym człowiek siedzi, ogląda i rechocze jak głupi, ewentualnie krzywi się w dokładnie na to obliczonych momentach – no tak, bo cóż… film, jakby nie patrzeć, kręci się wokół  sekcji zwłok, więc wiadomo, że pojawi się tu i ówdzie nieco niezbyt apetycznych zdjęć. Jeśli ktoś jest przewrażliwiony, powinien sobie odpuścić. I powinien tego żałować, bo odpuszczenie sobie takiego filmu to serio ogromny smuteczek. 

Ode mnie Burke i Hare dostaje pełne 9/10, bo to naprawdę rewelacyjna komedia. Bardzo polecam, jeśli kogoś jarają dziewiętnastowieczne realia, handel zwłokami i parka sukinsynków za bohaterów. I jedna żona. I kochanka. Prawdę mówiąc, w tym filmie nie było postaci, która by mnie irytowała. Co już o czymś świadczy. Naprawdę high five z polecającymi. Film jest doskonałym pocieszaczem w obliczu niezdążenia do kina na The World's End.






- I thought life round here was supposed to be cheap.
- It is. But the price rockets once you're dead.

6 komentarzy:

  1. ^^
    Obejrzałam film wczoraj, ale nie miałam nic lepszego do napisania niż wow i wstawienia kilku *.* Dobra, nadal nie mam nic sensownego, ale i tak się wypowiem, chociażby dla hymnów pochwalnych
    Przyznam bez bicia, że to jeden z tych obrazów, które podobałyby mi się bez fabuły - już za same realia, kostiumy i muzykę. Ale fabuła jest i jest zacna, chociaż nie wiedziałam, że to opowieść oparta na faktach. A jako osoba, która nie chciała sobie psuć seansu czytaniem Wikipedii, wzruszyłam się na koniec :(
    No i też nie mam się do czego przyczepić, za to przypomniałam sobie, że przy okazji naszej wczorajszej pogadanki o filmie zapomniałam wspomnieć, jak bardzo polubiłam kata ^^ - zwłaszcza za podsumowanie "Może i poświęcił się z miłości, ale zabijał dla pieniędzy!" (jakoś tak), po czym rzeczony kat sprzedaje kolejne zwłoki ^^
    Bardzo kassandryczny film, oby takich więcej!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No przecież na samym początku miałaś informację, że było oparte na faktach. Za wyjątkiem tych rzeczy, które nie były. :P Kat był uroczy. Ale ja tam wszystkich polubiłam. ^^ Nawet tę aktorkę, no, chociaż może najmniej. :) Teraz obwąchuję się na jutubie z filmem pod tym samym tytułem, z 1972 roku. Przypadkiem znalazłam, jak szukałam muzyki z tego. ^^

      Usuń
  2. A gdzie w kinach był World's End? Bo ja mam wrażenie, że się potencjalny dystrybutor całkiem wycofał z pokazywania filmu w kinach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A nie było? Przyznam, że po prostu zakładałam, że będzie w kinach i jak zobaczyłam, że nie ma, uznałam, że przegapiłam. o.O Dlaczego miałoby nie być w ogóle? ;|

      Usuń
    2. Bo dystrybutor jest głupi? Może się pojawi w studyjnych kinach, ale na razie małe są na to szanse. Ja zamawiam DVD.

      Usuń
  3. Jeszcze w temacie tychże Panów...
    https://www.youtube.com/watch?v=zf7x7HscU_4

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...