Autor: Isaac Asimov
Tytuł: Ja,
robot
Tytuł oryginału: I,
Robot
Tłumaczenie: Zbigniew A. Królicki
Miejsce i rok wydania: Poznań 2013
Wydawca: Dom Wydawniczy REBIS
Dawno temu ktoś powiedział mi o Asimovie,
że to autor co prawda niewątpliwie wiele wart, ale w sumie to nudny i
przyciężkawy. No to trochę się spłoszyłam i faktycznie zaznajamiałam z
rozmaitymi innymi nazwiskami, Asimova odsuwając na dalszą przyszłość. Potem
przyszła pora na Koniec Wieczności i Równych bogom – powieści, przy których
notorycznie zapominałam wysiąść z pociągu wracając z pracy, bo mnie
nielitościwie wciągała lektura. Nabrałam wtedy pewnych podejrzeń. Teraz, kiedy
przeczytałam zbiór opowiadań Ja, robot, wiem jedno: ta osoba, za przeproszeniem,
pierdoliła od rzeczy. Powiedziałabym, że nigdy więcej nei zaufam tej osobie w
kwestii książek, gdyby nie to, że zupełnie nie pamiętam, kto mi to powiedział.
Anyway.
Ja, robot stanowi wprowadzenie do cyklu o robotach
– obok Fundacji, najbardziej rozpoznawalnego dzieła Asimova. W dziewięciu
opowiadaniach czytelnik zapoznaje się z historią robotyki od czasów pierwszych,
jeszcze niemych robotów z końcówki XX wieku, po moment, w którym – jak to
nazywa jedna z bohaterek – roboty „stanęły między ludzkością a zagładą”. A o
wszystkim opowiada doktor Susan Calvin, osiemdziesięciokilkuletnia robopsycholog
z U.S. Robots, która była świadkiem praktycznie całego tego procesu – który,
nawiasem mówiąc, był dość gwałtowny i szybki.
Pierwszą więc rzeczą, która szczególnie
mi się spodobała, była właśnie sama kompozycja – to stopniowe pokazywanie
czytelnikowi coraz bardziej zaawansowanych robotów, od Robbiego po Maszyny, a
także prezentowanie ludzi i ich stosunku do coraz doskonalszych sztucznych
pomocników. Ponadto opowiadania bardzo zgrabnie się ze sobą łączą, momentami
wręcz stanowiąc zwartą całostkę („trylogia” o Powellu i Donovanie), a momentami
co prawda luźniej, ale wciąż są ładnie spięte rozmowami dziennikarza z Susan.
Ale opowiadania są świetne również
oddzielnie. W pierwszym doktor Calvin przybliża sylwetkę wspomnianego już
Robbiego, niemego robota, co tu kryć – starego gruchota – który był opiekunem
małej Glorii – był to czas, kiedy ludzie jeszcze nie byli tak przeczuleni na
punkcie robotów i ci mogli zajmować się tego typu rzeczami. Późniejsze trzy
teksty poświęcone są dość niezwykłym przygodom dwóch uczonych, Grega Powella i
Mike’a Donovana, których zadaniem jest testowanie polowe nowych robotów. Jak
łatwo się domyślić, nigdy nie dostają do wypróbowania maszyn, które byłyby w
stu procentach sprawne. Jednocześnie są to trzy najzabawniejsze opowiadania ze
zbiorku. Do elementów komicznych zaliczyć tu można zarówno dziwaczne
przypadłości, na które zapadają roboty, jak i relacje samych uczonych. Choć
można się zastanowić, dlaczego tacy wybitni inżynierowie zachowują się
nieustannie jak dzieci, to jednak jakoś podczas lektury człowiek po prostu
wcale nie ma ochoty tracić czasu na takie rozważania. A zachowują się. Są
nadpobudliwi, porywczy i złośliwi – kiedy trzeba, a szczególnie kiedy nie
trzeba. Szczerze mówiąc, w ich rozmowach tylko raz mi zgrzytnęło, kiedy jeden
drugiemu wymieniał Trzy Prawa Robotyki – nazbyt wyraźnie czułam w tym ukłon w
stronę czytelnika, bo przecież dlaczego niby oni mieliby sobie przypominać
rzeczy, które są dla nich oczywistościami niemal takimi jak konieczność
naprzemiennego wykonywania wdechu i wydechu?
Przy trzecim tekście z serii jednak
zaczęłam się zastanawiać, czy nie zacznie wiać wtórnością: bądźmy szczerzy:
opowiadania, choć ciekawe, zabawne i niegłupie, są dość przewidywalne i oparte
na jednym schemacie (jest robot i coś w nim nie działa jak należy). I właśnie
to jest moment, kiedy czytelnik rozstaje się z Powellem i Donovanem, a
zaczynają się historie nieco poważniejsze – te, w których bezpośrednio brała
udział sama doktor Calvin albo przynajmniej ktoś z jej otoczenia – bliższego niż
dwaj pracownicy terenowi. W opowiadaniach przede wszystkim pokazane są
problemy, jakie wynikają z Praw Robotyki. A okazuje się, że tych komplikacji
jest więcej niż można by się spodziewać, bo przecież czasem poszczególne Prawa
mogą pozostawać ze sobą w konflikcie, czasem zaś Pierwsze Prawo zderza się ze
zwykłym, pełnym dziwnych skłonności charakterem człowieka (który, tak się
składa, czasem woli być krzywdzony niż okłamywany), a w jeszcze innych momentach
Drugie Prawo wymaga od ludzi szczególnie precyzyjnego i przemyślanego
formułowania poleceń, co nie każdy, niestety, rozumie. Kłopoty wynikające z
działania Praw w połączeniu z pewnego rodzaju intelektualną przewagą, jaką mają
roboty nad ludźmi, powodują, że współpraca człowieka i maszyny napotka wiele
przeszkód.
A wraz ze wzrostem zaawansowania robotów
i ich upodabniania do ludzi pojawiają się nowe komplikacje. Bo nagle okazuje
się, że maszyna może podszywać się pod człowieka. Ale zasadnicze pytanie wcale
nie brzmi „Jak rozpoznać robota?”, a raczej „Czy to źle?”. Nutka niepewności
przy okazji opowieści o Byerleyu to tylko dodatek towarzyszący refleksji „A
gdyby nawet, to co w tym złego?”.
Wizja świata Asimova jest niezwykle
wciągająca. Sposób pisania zaś – prosty, lekki i przyjemny, zabawny tam, gdzie
ma być zabawnie, a poważny w chwilach tego wymagających. Duże pytania zostały
postawione w sposób niemal prozaiczny. Wszystko to sprawiło, że na razie na
dłużej rozstaję się z Herbertem i łapię za właściwy cykl „Roboty”. Dodatkowo
muszę wspomnieć tu o dwóch rzeczach, które uświadomiłam sobie dopiero teraz:
– doktor Susan Calvin to niemal moja
rówieśnica,
– za dwa lata spodziewam się drugiej
ekspedycji na Merkurego. Dlaczego ominęła mnie pierwsza?! I czemu nigdy nie
miałam w domu własnego robota, nawet niemego?
Zbiorek jest wielce zacny i wart
polecenia, a czyta się błyskawicznie. To znaczy jeśli kogoś jara tematyka
robotów, bo to na nich (i to głównie z punktu widzenia psychologicznego i
moralnego, a nie np. konstrukcyjnego… czy ja wiem? W dużej mierze można by to
nazwać obyczajówką o robotach) skupiają się opowiadania, nie pozostawiając
miejsca na problemy i wątki poboczne. Mnie to jara, więc 9/10.
– Do rzeczy.
– Już. Załóżmy, że mamy tu
do czynienia z militaryzmem. Załóżmy, że tworzy armię. Załóżmy, że szkoli ich w
manewrach wojskowych. Załóżmy…
– …że dostałeś
rozmiękczenia mózgu.
Patrząc na Twoje powieściowe wpisy początkowo myślałem, że postanowiłaś zaliczyć wszystkie kamienie milowe s-f :). Ale dopiero dziś zajrzałem na linka o tym wyzwaniu czytelniczym i zrozumiałem o co chodzi. Widzę, że fraa farara króluje pośród biorących udział :). Polecam z listy "Świat Rocannona" Ursuli K. Le Guin i wogóle całą Ekumenę. Powieści nie są długie, ale świetne. Rocannon to jedna z moich ulubionych hybryd s-f i fantsy. No a Roboty Azimova - tego nie trzeba nikomu polecać ;).
OdpowiedzUsuńPozdrawiam.
Nie ukrywam, że do Le Guin troszkę się zraziłam "Lawinią" i dlatego ciągle ją omijam. Ale skoro polecasz, to może skorzystam, jak mi się Roboty znudzą ^^
Usuńjak chodzi o humorystyczną SF to ja bym polecał henry kutnera zwłaszcza cykl o "mutantach";))jak ktoś lubi przygodowe SF to murray leinster (tu niestety wiekszość rzeczy po angielsku ale za to dostępna u wujka google) asimova lubię nastanie nocy i ostatnie pytanie pozdr
OdpowiedzUsuńZnaczy wiesz, ja bym jednak Asimova nie wciągała do kategorii "humorystyczna SF" - to jest SF zupełnie na serio i poważnie, tyle tylko, że autor ma poczucie humoru i od czasu do czasu to przebija w tekście. :) Inna sprawa, że te nazwiska sobie zanotuję gdzieś na dalszą przyszłość, dzięki. A wymienionych przez Ciebie tytułów, niestety, jeszcze nie czytałam - można powiedzieć, że dopiero zaczynam przygodę z Asimovem, więc na razie mam za sobą tylko "Koniec Wieczności", "Równych bogom", "Ja, robot" i (prawie) "Pozytonowego detektywa". :)
UsuńPodobała mi się ekranizacja robotów. Co prawda luźno nawiązująca do opowiadań, ale zrobiona z niezłym rozmachem i dobrym przekazem.
OdpowiedzUsuńWłaśnie film muszę sobie odświeżyć, bo kiedyś oglądałam, ale za diabła nie pamiętam. :)
Usuń