Autor: Wiesława Wierzchowska, Zbigniew Kasprzak
Tytuł: Zagłada Atlantydy
Miejsce i rok wydania: Warszawa 1986
Wydawca: Sport i Turystyka
Uświadomiłam
sobie właśnie, że od tygodnia niczego nie napisałam. Co gorsza, właściwie
zapomniałam połowy tematów, które chciałam poruszyć. Póki więc jeszcze cokolwiek pamiętam, łapię za klawiaturę.
Otóż
zacząć należy od wyjaśnienia, iż w życiu każdej Fryy przychodzi taki moment, że
wraca się po pracy z mózgiem wyciekającym uszami i tak jakoś nie ma się ochoty
ani na wymagające refleksu i myślenia gry, ani na wymagające myślenia książki,
ani nawet na filmy, bo to trzeba przecież śledzić te ruchome obrazki, a one się
tak szybko zmieniają i wogle… No, to są takie momenty, kiedy doskonale sprawdza
się jakiś na przykład komiks. Taki niezbyt wymagający, koniecznie papierowy, bo
przecież oczy też już bolą…
Na
takie dni jest Magiczny Karton Ulva.
Z tego
właśnie kartonu pochodzą dwa numery komiksowej serii „Hipotezy” – oba poświęcone
legendarnej Atlantydzie. Potem doczytałam sobie z innego źródła trzeci odcinek
cyklu, Tajemnice Wyspy Wielkanocnej,
ale skupię się na tej Atlantydzie.
Zwykło
się przyjmować, że komiksy są ogólnie mało wartościowe. Powoli co prawda
społeczeństwo uświadamia sobie, że świat powieści graficznej nie kończy się na
Kaczorach Donaldach, niemniej wciąż jest to coś pośledniejszego, nawet jeśli
skierowanego do dorosłego czytelnika. Pragnę więc zaznaczyć, że to wafel
prawda.
Przede
wszystkim trzeba podkreślić, jak fajna jest sama idea serii: autorzy wzięli pod
lupę rozmaite niewyjaśnione zagadki historii, takie właśnie jak zagłada
Atlantydy (czy posągi na Wyspie Wielkanocnej) i prezentowali różne ich
rozwiązania. No, właściwie to wszystko jest zbyt hucznie powiedziane: problem w
tym, że seria skończyła się na tych trzech odcinkach. Ale plan, zarysowany
zresztą na okładce („Wszystkie tytuły tego cyklu, opracowane w formie
komiksowej, prezentują (w oparciu o najnowsze badania i osiągnięcia nauki)
różne wersje rozwiązań zagadek od lat pasjonujących mieszkańców Ziemi.”) był
dobry. Za szczególnie cenne uważam właśnie to, że do jednego zagadnienia mogły
być różne odpowiedzi, jak to właśnie się stało w przypadku opowieści o
Atlantydzie – młodemu czytelnikowi nie podaje się na tacy jedynej słusznej
prawdy, tylko podsuwa różne opcje i człowiek sam musi sobie pokombinować, która
wersja zdarzeń bardziej mu odpowiada.
Nie
mam pojęcia, czy obecnie istnieją tego typu produkty dla młodszego odbiorcy.
Takie, które za fasadą niewinnej historyjki przemycają różne, alternatywne
wersje pewnych fascynujących, ale wciąż nieznanych wydarzeń. Jeśli istnieją, to
jakoś nie mają siły przebicia, a jeśli nie istnieją, to ogromna szkoda, bo to
świetny sposób na zafascynowanie dziecka historią, która przecież jest pełna
takich smaczków, gdzie człowiek musi sobie doszywać jakieś łatki, bo tak
naprawdę nie ma pojęcia.
Inną
sprawą natomiast jest realizacja tego pomysłu.
Teraz
zapewne będę marudzić częściowo przez skrzywioną perspektywę, bo sprawa
Atlantydy akurat jest dla mnie szczególnie ciekawa, ale myślę,
że nie wszystko będzie tylko moim niezobowiązującym kręceniem nosem.
Na
plus, ma się rozumieć, trzeba zaliczyć przedmowę i posłowie, w których autorzy
pokrótce przybliżają czytelnikowi zagadnienie, powołując się na teksty źródłowe
(ponieważ mowa o Atlantydzie, ma się rozumieć, pojawia się Platon) i najnowsze
odkrycia. To ładnie dopełnia historię opowiedzianą w komiksie.
Problemem
jednak jest sama fabuła.
Mam
oczywiście świadomość tego, że są to historie całkowicie fikcyjne, zaledwie
lekko osadzone w realiach mniej-więcej pasujących do danej hipotezy. Nie w tym
sęk. Rzecz w tym, że poza tymi ogólnymi realiami, autorzy nie pokusili się o
trochę dogłębniejsze wyjaśnienie samej tytułowej zagłady. Chciałoby się
powiedzieć, że zarysowali setting, ale z zakończeniem poszli na okrutną
łatwiznę. A szkoda, bo przecież to właśnie zakończenie jest tak istotne w
zagadce Atlantydy. Lokalizacja mitycznego lądu to jeden problem, przyczyna jego
unicestwienia zaś – drugi. Przy teorii przemawiającej za utożsamianiem Thery z
Atlantydą, a więc przy zeszycie pierwszym, aż się prosi przynajmniej o
przyzwoity wulkan. Tymczasem autorzy komiksów zakończenia złożyli bez krępacji
na karb sił nadprzyrodzonych, gniewu bogów i zapłaty za grzechy – może i wyszło
moralizatorsko, ale bezsensownie. No bo po cóż budować całą historię, podpierać
się naukowymi przesłankami, przytaczać źródła, skoro i tak na końcu chcemy
powiedzieć tylko tyle, że zdradzona kochanka powołała się na bogów, którzy
zmietli wyspę z powierzchni morza? Taką historyjkę można równie dobrze osadzić
w każdym czasie i każdej przestrzeni.
W
ogóle wszystkie trzy zeszyty sprowadzają się do tego, że wszystkiemu winna
miłość. Nie wiem, czy takie było założenie, czy to wyszło przypadkiem, ale
gdyby seria pociągnęła się dalej, to by mogło szybko zacząć nużyć.
Ponarzekałabym
na to, że w przypadku teorii cykladzkiej przecież najciekawszą rzeczą jest to,
dlaczego, u licha, nie ma śladów ciał, a więc mieszkańcy Atlantydy musieliby w
takim przypadku zawczasu się ewakuować – czyli powstaje pytanie: skąd wiedzieli
na tyle wcześnie, że przyjdzie zagłada? Ale w świetle i tak schrzanionego
zakończenia to trochę już kopanie leżącego, ponadto nie jestem wcale
przekonana, czy w 1986 r. w ogóle uświadomiono sobie już ten problem.
Kreska
mnie nie porwała, a twarze postaci momentami były niebywale szpetne, ale to
chyba taki styl lat osiemdziesiątych: jakby przegięte w próbie rysowania
realistycznego, z uznaniem, że półcienie są dla słabych i wszystko można
załatwić czarnymi plamami, przez co postać wygląda, jakby wytarzała się w
błocie, a potem dała się ciężko obić. I znów wytarzała się w błocie. I mocne
kontury, które z makijażu u żeńskich postaci czyniły niemal groteskową maskę.
Ogólnie
odczuwam pewien żal. To świetnie, że taka seria w ogóle zaistniała. Oby więcej
takich inicjatyw, bo czyni z komiksu fajne i pożyteczne medium, w dodatku
obecnie naprawdę przydałoby się więcej sensownej literatury dla młodszych
czytelników, bo większość tego, co można znaleźć na półkach, to syf. Szkoda
jednak, że „Hipotezy” urwały się na trzech zeszytach i że nie wykorzystano w
pełni ich potencjału – że autorzy w finale szli na łatwiznę (choć nie zrobili
tego w Tajemnicach Wyspy Wielkanocnej,
gdzie co prawda za wszystkim stoi dramat miłosny, jednak samo zakończenie jest
dość realistyczne). Mogło z tego wyrosnąć coś bardzo fajnego.
Dość
trudno oceniać cały ten projekt, bo wraz z wielkim plusem idzie parę dość
pokaźnych minusów, w dodatku przecież nie jestem targetem, ale 6/10 będzie chyba dość uczciwe.
Jeśli chodzi o Twoje ostatnie recenzje komiksów, to wybieram tę o cycatych blond czarodziejkach. Może i komiks kiepski, ale notka przynajmniej rozpala wyobraźnie ;). Ja ostatnio z kolei zamówiłem sobie na Allegro komiks "Ostatni Mohikanin", który pamiętałem z dzieciństwa - wybornie się ubawiłem czytając i przypominając sobie wszystko. Hm, może i to fajny pomysł napisać notkę o komiksie...
OdpowiedzUsuńOch, proszę o wybaczenie, nie zawsze można czytać pornokomiksy, no :P
UsuńAle jak znajdę coś w podobie "Wyprawy", nie omieszkam wspomnieć. ;)