wtorek, 30 lipca 2013

Fraa w czytelni (57) - "Biały Orzeł"

Autor: Maciej Kmiołek, Adam Kmiołek 
Tytuł: Polski Superbohater Biały Orzeł #4 – Wielka draka w Stolicy 
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2013 
Wydawca: Wizuale

Zacznę od pochwalenia się: moje okołokomiksowe blogaskowanie zostało wyróżnione w akcji społecznej, która wcale nie była konkursem, Cała Polska pisze o komiksach. Swego czasu zamieszczałam tu namiary na tę akcję, no bo ona dobra była. Komiks, jak każde inne medium, może być dobry lub zły, ale nie wydaje mi się sensowne lekceważenie go tylko dlatego, że jest komiksem. Komiks też człowiek… znaczy ten, no. No. Więc trzeba ludzi uświadamiać.
No i w ramach tegoż wyróżnienia po powrocie z urlopu odebrałam z poczty przemiłą paczuszkę – a w paczuszce był, między innymi, pierwszy zeszyt drugiego epizodu przygód naszego całkiem własnego, polskiego superbohatera – Białego Orła.

Tu muszę znów machnąć dygresję:
Nigdy nie ukrywałam, że paru rzeczy zazdroszczę Amerykanom. Między innymi – ich patriotyzmu. Takiego napchanego patosem, mocno naiwnego, ale jednak przecież szczerego i optymistycznego, takiego „rząd nas okrada, politycy kłamią, żołnierze umierają na końcu świata za cudzą sprawę, ale jesteśmy dumni, że jesteśmy Amerykanami, bo Ameryka jest zajebista”. Chciałabym, żeby Polacy też poszli z myśleniem trochę w tym kierunku.
A amerykańska moda na superbohaterów jest, przynajmniej dla mnie, jednym z przejawów tego głupiutkiego patriotyzmu. No bo jarać się kolesiem w trykotach i ze skrzydełkami sterczącymi z uszu? Serio? Tylko dlatego, że ma gwiazdę na tarczy? Takie rzeczy to tylko w USA. Ci wszyscy zamaskowani obrońcy uciśnionych są właśnie tacy: naiwni, z nutką patosu, widowiskowi. Na wskroś amerykańscy. I tak sobie zawsze myślałam, że kurde: Amerykanie potrafią się tym jarać. A my? To niesprawiedliwe, że nie mamy własnego superbohatera. Przecież też jesteśmy zajebiści, tylko trzeba to jakoś sprzedać światu. Wszak nawet Rosjanie mają Putina!
A potem po internetach przetoczyła się wieść o tym, że powstaje polski superheros, Biały Orzeł! Hell yeah!, myślę sobie. Nareszcie! Tyle tylko, że im dalej w las, tym mniej byłam entuzjastyczna – a teraz wreszcie miałam okazję do skonfrontowania wszystkich swoich obaw i nadziei z rzeczywistością.

Na początek: przyznaję, opinię wyrabiam sobie po przeczytaniu dwóch zeszytów Białego Orła. Tu i ówdzie mogę mieć więc zniekształcony obraz tej historii.

Najpierw krótka zajawka: Aleks Poniatowski wypierdzielił się z n-tego piętra biurowca korporacji, której przewodził, Techcorpu. Powinien był zginąć, ale zamiast tego się połamał i zapadł w trzyletnią śpiączkę. W międzyczasie odeszła od niego żona. A potem został superbohaterem. Teraz szuka ojca, ratuje rodaków, no i walczy z Techcorpem oraz jej nowym prezesem, Wiktorem Rossem. I obowiązkowo ma pomocnika: młodego geniusza, Hudiniego.

Co jest fajne w tym komiksie?
Jest polski. Nasz. To nasz Kapitan Polska. Ogromnie się cieszę, że ktoś (w tym przypadku: Maciej i Adam Kmiołek) zdecydował się na stworzenie takiej postaci. Co więcej, inni bohaterowie również mają ogromny potencjał. Obrończynią Warszawy jest – a jakże! – Syrena. Pomysł genialny w swojej prostocie. Jest też świetny Obywatel oraz Rycerz Polski. I masa innych bohaterów i złoczyńców, ale ta gromadka akurat najbardziej mnie urzekła (a raczej ich założenia, ale o realizacji tych założeń za chwilę). Jedynym potknięciem było tu nazwanie dwóch uberpotężnych istot. O ile pan Odpowiada jeszcze jakoś brzmi, o tyle z pana Pyty… pana Pyta, przepraszam, nie mogłam przestać się śmiać. Wiem, wiem, jestem rynsztok.
Kreska – jasne, nie znam się na tym, ale mi się podoba. Czytając odnosiłam wrażenie, że to jak najbardziej ta Marvelowsko-DC Comicsowa półka. Myślę, że autorzy nie mają się czego wstydzić.

Dlaczego więc zamiast piać z zachwytu, ja tak okropnie krążę wokół tematu?
Bo to po prostu nie jest to, co ja sobie wymarzyłam. Ot, i smuteczek.

Bardzo wyraźnie widać, że autorzy inspirowali się superbohaterskimi klasykami. Już w krótkiej zajawce można z łatwością wskazać szereg utartych schematów, które stanowią oczywisty trzon każdej prawdziwej, beztroskiej opowieści o superbohaterach z gaciami na wierzchu. I samo w sobie inspirowanie się nie jest złe, przecież chodziło właśnie o komiks utrzymany w tym gatunku. Tyle tylko, że – tak to przynajmniej dla mnie wygląda – w wyniku tego zapatrzenia w amerykańskie wzorce zapodziało się gdzieś to, co stanowiło dla mnie główny atut Białego Orła: polskość. Oczywiście, nazwy są po polsku, a i niektóre adresy brzmią znajomo (ot, Most Poniatowskiego chociażby). Ale co poza tym? Gdzie jest – uwaga, magiczne słowo – klimat? Bo ja nie poczułam, że czytam o polskim superbohaterze. Ani, tym bardziej, o warszawskiej superbohaterce. Może i nazywa się Syrena, ale to tak naprawdę taka mniej liściasta wersja Trującego Bluszczu. Gdyby się nie przedstawiła, mogłaby być… no… czymkolwiek, bo nic nie wskazuje na to, że to syrenka. I nie mówię tu koniecznie o ogonie (choć ogoniasta, stricte wodna heroina byłaby ciekawym elementem), ale naprawdę o czymkolwiek. Tarczy i mieczu? Łuskowatym nacipniku?
To, niestety, dotyczy wszystkich postaci, z jakimi spotkałam się w komiksie. Podmienić im imiona i mogą być bohaterami dowolnej narodowości, bo są pozbawieni jakiegoś regionalnego charakteru. To samo dotyczy miejsc. Wszystko jest tak oderwane od rzeczywistości, że mogłoby się dziać naprawdę gdziekolwiek. Totalnie nie czuć polskich realiów.
Pewnie marudzę, ale po prostu lubię, kiedy po zapoznaniu się z jakąś historią mogę wyrobić sobie opinię o jej poszczególnych elementach – w tym choćby właśnie o miejscu akcji. Po Kaznodziei była to Ameryka, po Batmanie Gotham City, po (tu sięgnę do filmu, ale nie mogę się powstrzymać) Propozycji – Australia. Miejsce nie musi być rzeczywiste, a opinia obiektywna czy poprawna, ale grunt, żeby to było. Po lekturze Białego Orła gdyby ktoś mnie zapytał, jaka jest Warszawa, mogę powiedzieć… no… niczego nie mogę powiedzieć. Świat Białego Orła i jego bohaterowie są pozbawieni jakichś charakterystycznych cech, dla których miałabym sięgnąć właśnie po te komiksy, a nie na przykład po X-Menów. Niby to wszystko jest ładnie i poprawnie w ramach schematu, ale schematem się światu nie pokaże, że jesteśmy zajebiści. Pokaże się jedynie tyle, że umiemy się poruszać w już wyraźnie ukształtowanych, amerykańskich ramach. Szkoda.

Mam świadomość tego, że dość łatwo to moje malkontenctwo wyśmiać jako kwękanie dziecka, że Biały Orzeł jest o Białym Orle, a ono wolałoby Błękitną Kaczuszkę. Zapewne jest w tym pewna racja, a komiks jest dokładnie taki, jaki ma być. Nie odpowiada mi, bo po prostu gustuję w czymś innym. Jeśli nie lubię komedii o licealistach, to przecież ich nie oglądam i nie narzekam potem, że bohaterowie za młodzi, szkolne realia nudne, a nauczyciele bezsensownie demonizowani. Po prostu nie odpalam filmu. I jeśli nie jestem fanką komiksów o superbohaterach, należałoby zastosować ten sam mechanizm. Tyle tylko, że ja ciągle czekam na komiksowe objawienie „Polska też jest zajebista!” w wielkim, superbohaterskim stylu. I nic na to nie poradzę. A Biały Orzeł 5/10, bo właściwie gdyby zignorować jego narodowość, to wszystko jest… no… wporzo. Zadka nie urywa, ale wporzo. Tyle tylko, że po tej próbce naprawdę zastanawiam się, czy zainteresować się pozostałymi numerami. Zabrakło haczyka na końcu tej wędki.
 

10 komentarzy:

  1. Jejku Farara jak ja nienawidzę komiksów, haha, brrr. Kiedyś będąc dzieckiem lubiłam jednak bardzo "Tytusa, Romka i A'Tomka".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. @"Jejku Farara jak ja nienawidzę komiksów, haha, brrr."
      A tego podejścia akurat za diabła nie rozumiem. ;) To tak jakby mówić, że nie lubię filmów. Tak w ogóle, całościowo. Albo książek. Mimo że teoretycznie książka to tylko nośnik, a chodzi o to, w jaką treść składają się te tam literki. Przecież w komiksie jest tak samo. Nie rozumiem skreślania nośnika jako takiego - bez względu na to, jaka jest za jego pośrednictwem przekazana treść. o.O Myślę, że akcja "Cała Polska pisze o komiksach" jest skierowana właśnie do takiego opornego materiału jak Ty. :P

      A za Tytusami ja akurat nie przepadam... Drażni mnie kreska, jakieś takie brzydaśne to wszystko. :|

      Usuń
    2. hehe, uważam, że to bardzo dobrze, że się różnimy! Ludzie muszę się różnić, ja nie lubię komiksów, ale mam ich pełno - podobają się córce, więc ona je czyta, a raczej ogląda. Więc jak widzisz nie skreślam ich dla innych, ja nie muszę ich uwielbiać. Ale się zacietrzewiłaś :P Tytusa lubiłam jak byłam młodsza, teraz już nie:D I nie przekonasz mnie!!! Jestem mega opornym materiałem w tej kwestii:)

      Usuń
    3. Nie chodzi o przekonywanie Cię. Ja po prostu nie ogarniam, jak można nie lubić nośnika jako takiego. Człowiek ustosunkowuje się chyba do treści, nie do tego, czy to jest VHS, czy CD, czy papier, czy bańki mydlane. Jeśli dana opowieść "gra" akurat w formie komiksu, to będziesz ją skreślać tylko dlatego, że jest komiksem? Choć wątki ciekawe, bohaterowie wyraziści, morał przekonujący, a świat malowniczy - "nie bo nie", bo to komiks? Szukam jakiegoś racjonalnego argumentu na to, ale nie znajduję. Chętnie takowy poznam od Ciebie.

      Psst psst: to nie jest "zacietrzewienie" - to jest "dyskusja". ;]

      Usuń
  2. Oglądałem jakiś czas temu program w tv o Białym Orle i jego twórcach i jak będę miał możliwość to obadam. Ostatnio mniej czytam komiksów, wolę książki s-f, ale gdy byłem młodszy to rządziły u mnie The Punisher, Spider-Man i X-Men. To czego się najbardziej obawiałem myśląc o Białym Orle, to właśnie sprawy, które poruszyłaś. Czyli co z polskim charakterem przedsięwzięcia, gdy jest one wzorowane na amerykańskim pomyśle. Mało tego, wszystkim się wydaje, że te Marvele i DC'ki to takie ubrane w kolorowe wdzianka, komercyjne kukiełki do robienia kasy (szczególnie w dobie ekranizacji tychże) a prawda wygląda tak, że dla Amerykanów to jest swego rodzaju mitologia. Tak jak dla greków Zeus czy Afrodyta, dla Rzymian Jowisz, dla Skandynawów Odyn i Aegir, tak dla Amerykanów Bat-Man i Superman. Dlatego uważam, że projekt pod względem klimatu był od początku skazany na klęskę, bo my powinniśmy szukać swojej mitologii gdzie indziej. Polskim superherosem nr 1 jest niepodważalnie Geralt z Rivii i tego się trzymajmy ;).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda Geralta nie lubię, ale owszem, prędzej on się łapie na polskiego superherosa. Szukałabym też bohaterów z jakimiś naleciałościami z mitologii słowiańskiej, bo ona jednak jest zupełnie odmienna od tych najbardziej popularnych. Biały Orzeł to taki nasz Kapitan Ameryka, to ewidentnie widać - ale zrobienie symbolu Polski na modłę amerykańską jest... no... higly illogical. :|

      Usuń
    2. Litości, tylko nie wiedźmin na herosa narodowego. Duże, siwe, emujące i dupczy co się nawinie pod nogi. Argumentu, że w grach jest inaczej nie kupuję, bo w grach powyższe elementy uległy jedynie zwielokrotnieniu.

      Co do Białego Orła. Nie wiem, mnie nie porwało. Brakowało mi w nim pierwiastka "super". Nie mogłem się pozbyć wrażenia, że to zwykły człowiek tylko fikuśnie ubrany. No i nieco odrzuca mnie nawała bohaterów, jacy się pojawiają w tym odcinku. Za dużo postaci, za mało treści. Trochę jakby autorzy chcieli na siłę wcisnąć wielu bohaterów, ale nie bardzo znaleźli dla nich zajęcia. To ofkoz tylko moje zdanie, a ja jestem przyzwyczajony, że jak czytam komiks o Batmanie to pojawia się w nim Batman i jakiś złoczyńca, nie Batman, Robin, Batwoman, Superman, Flash i Catwoman, a to wszystko na kilkunastu stronach. Postacie mogą być fajne, ale taka sieczka, jaką nam zafundowano tylko je niszczy. O Syrence mogę powiedzieć tyle, że to fap postać. Ma zielony nacipnik (chyba, nie pamiętam) i zdaje się zieloną koszulkę. I to tyle. Jasne, jak się teraz czyta Supermana, to różne meny też dwoją się i troją, ale Superman wychodzi od tak dawna (nie jakoś początek zeszłego wieku?), że wszyscy bohaterowie są już nam dobrze znani. Mieli swoje wielkie wejścia. A tutaj, takie to naćkane.

      Usuń
    3. Mi tam Gwynbleidd jak najbardziej na herosa pasuje, jest mroczny, niejednoznaczny, ale męski i heroiczny. Idąc dalej tym śladem, ale zbliżając się do Polski, wyciągnąłbym jakichś bohaterów z Bunscha, np. Księcia Ścibora w rogatym hełmie, który za sprawą jakiejś dziury czasoprzestrzennej pojawia się w naszych czasach i wraz ze swoimi kumplami: przebiegłym Zbrozłem, potężnym Dzikiem i gburowatym Tarłem staje na czele słowiańskiej defensywy przed neo-wunderwafee. To mogłoby być takie nasze Avengers :).

      Usuń
  3. Bardzo się cieszę, ze zrezygnowałaś z pisania w trzeciej osobie, Fraa, trafiłam kiedyś na Twojego bloga i ostro mnie to irytowało, nie potrafiłam się skupić na zawartości tekstów.
    Co do polskich superbohaterów, dotychczas spotykałam ich raczej w ramach parodii. Takich jak internetowy Komiks O Polskich Superbohaterach (KOPS), Człowiek Szynszyla, albo zeszytowy Człowiek Bez Szyi. I o ile tamtym wychodziło różnie, trochę bałam się, że właśnie taki robiony na poważnie niewiele zaoferuje. Nie czytałam jeszcze ani trovhę, bo zawsze albo zapominałam, albo miałam ważniejsze wydatki, ale teraz przejrzę, zanim, jeśli w ogóle, zdecyduję się na zakup.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Oj tam, oj tam - każdy ma swoją małą fazę pretensjonalności. ;) Cieszę się, że wróciłaś. :)

      Parodie parodiami, KOPSa lubię od czasu do czasu poczytać, ale jednak brakowało mi (i, niestety, nadal brakuje) jakiejś takiej naszej superbohaterskiej superprodukcji. Z drugiej strony, może jeszcze "Biały Orzeł" zaoferuje czytelnikom coś takiego zupełnie własnego, nieamerykańskiego. Po dłuższym zastanowieniu chyba jednak dam szansę komiksowi i sięgnę po pozostałe zeszyty. :)

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...