Autor:
Patrick DeWitt
Tytuł: Bracia Sisters
Tytuł
oryginału: The Sisters
Brothers
Tłumaczenie: Paweł Schreiber
Miejsce i rok wydania: Wołowiec 2013
Wydawca: Czarne
Lubię
wydawnictwo Czarne. Z jego serii „Reportaż” chciałabym wykupić jakąś jedną
trzecią książek, jeśli nie połowę. A tu jeszcze western i fajny tytuł. I
fantastyczna okładka (tak – okładka to była miłość od pierwszego wejrzenia). Tu
nie było miejsca na pomyłkę.
Stany Zjednoczone,
1851 rok. Słynni bracia, Eli i Charlie Sisters, dostają od szefa, niejakiego
Komandora, kolejną robotę – nic specjalnego: zabić jakiegoś złodzieja. Muszą więc
odbyć podróż z Oregonu do Kaliforni, gdzie ukrywa się ich ofiara. Po drodze
spotkają mnóstwo mniej lub bardziej pokręconych ludzi, a o wszystkim opowie
czytelnikowi młodszy z braci, Eli.
Przyznam,
że właśnie do tej jego narracji na początku nie mogłam się przyzwyczaić. Eli
bardzo subiektywnie wybiera sobie, o czym powie, a co pominie. Rzeczy, które
uznaje za ważne, tak naprawdę bywają nic nieznaczącymi detalami, są jak porozwieszane
na wszystkich ścianach dziesiątki strzelb, z których nikt nigdy nie wystrzeli. Często
za to brakuje podstaw – ot, przykład: dopiero po kilkudziesięciu stronach
zorientowałam się, że czas akcji to zima. W pierwszej chwili miałam
wizualizację stereotypowego Dzikiego Zachodu (piach, sucha trawa, turlające się
tumbleweeds), a że narrator tego nie
weryfikował, to tak sobie tkwiłam w błędzie. O tym, kiedy się dowiedziałam o
zaroście głównego bohatera, to w ogóle nie będę mówić. Jeśli chodzi o
wyobrażenie sobie braci Sisters, to tak naprawdę wiadomo tylko jedno: Eli to
ten grubszy.
To
totalne wykastrowanie powieści z opisów trochę mnie gryzło. Nadal mam pewien
żal, ale w międzyczasie zrozumiałam. To po prostu pasowało do narracji. Zdziwiłabym
się, gdyby Eli Sisters nagle zaczął sadzić malownicze opisy mijanych
miasteczek. Przecież on nie jest przewodnikiem turystycznym, tylko zabijaką,
który opowiada o przygodzie jego i jego brata.
Jednocześnie
ta narracja jest jednym z fajniejszych, bardziej oryginalnych elementów
powieści. Czytelnik nie obserwuje wszystkiego z boku, tylko przeżywa wszystko
razem z braćmi. Poznaje ich myśli, relacje i charaktery w sposób najbardziej
bezpośredni, jak tylko się da.
W
recenzjach czytałam, że braci Sisters, choć to zabójcy, nie sposób nie polubić.
Cóż, nie ujmowałabym tego w ten sposób. To nie tak, że ich polubiłam. Ale przez
tę bezpośredniość po prostu, chcąc nie chcąc, zaangażowałam się w ich losy.
Bohaterowie stali mi się bliscy na podobnej zasadzie co przysłowiowa rodzina,
której się nie wybiera. Tutaj czytelnik też nie bardzo ma wybór.
Żeby
sobie powiedzieć, czy lubię braci Sisters czy nie, musiałabym tak naprawdę
najpierw odpowiedzieć na pytanie, jacy oni są. A tego wciąż nie wiem. Na
pierwszy rzut oka sprawa wydaje się banalna: Eli, ten młodszy i grubszy, to
jednocześnie taki poczciwiec, któremu przykro zabijać, który chce znaleźć sobie
żonę i założyć sklep. Charlie za to, to ten zły, czarna owca – samolub,
chciwiec i okrutnik. Tyle tylko, że wcale nie. Eli to dokładnie taki sam
samolub co starszy brat – nie kocha, po prostu uwielbia być kochanym, adorowanym
i pod czyjąś opieką. Przy zabijaniu czasem mu smutno, a czasem nie, wszystko
zależy od okoliczności. Nie przeszkadza mu to jednak rzucić kamieniem w przechodnia
bez żadnego powodu. Charlie z kolei jest co prawda okropnie humorzasty, ale
kiedy nie jest akurat zły, to potrafi zachować się w porządku. Bywa miły, nie
chce zranić brata, a i po zabójstwie bywa przygnębiony. Pojawia się pytanie, na
ile ocena braci jest uzależniona od tego, że tylko jeden z nich jest
narratorem. Przecież czytelnik nie zna myśli Charliego. A może starszy Sisters
też ma mnóstwo przemyśleń, które mogłyby postawić go w zupełnie innym świetle?
Mogę powiedzieć tylko tyle, że ostateczna przemiana Charliego mnie przygnębiła.
I sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać, czy wszystkie wcześniejsze działania i
słowa nie były tylko grą pozorów.
Trochę
łatwiej jest z pozostałymi postaciami, które pojawiają się w powieści.
Oczywiście, też nie mamy ich pełnego obrazu, ale na przykład takiego Morrisa
czytelnik poznaje z czterech punktów widzenia (wypowiadają się o nim przecież
obaj bracia i Warm, jest też perspektywa samego Morrisa), toteż można sobie coś
z tego sklecić. Warm podobnie – przejmuje na jakiś czas narrację, w dodatku
sporo się o nim rozmawia.
Zresztą,
ci dwaj to w ogóle ciekawe typy: w moim odczuciu najbardziej pozytywni
bohaterowie w całej powieści, można powiedzieć, że tak naprawdę obaj to bardzo
poczciwi ludzie. A jednak to właśnie oni najlepiej wpasowują się w stereotypową,
umoralniającą przypowieść o chciwości: gorączka złota, rzeka, konsekwencje –
wszystko by się zgadzało. Tyle tylko, że wcale nie. Diabeł tkwi w szczegółach,
które sprawiają, że nie można wskazać na Warma i Morrisa jako na tych dwóch,
których zgubiła żądza złota.
Jeszcze
raz odniosę się do recenzji, na które trafiłam w Internetach. Chodzi mi tu o
zagadnienie humoru w Braciach Sisters.
Dużo widziałam wzmianek, że powieść jest przepełniona subtelnym i nieraz gorzkim,
ale jednak humorem. Że właściwie na każdej stronie będę z czegoś rechotać. Nie
ukrywam, że zaczynając lekturę spodziewałam się przez to czegoś innego.
Owszem,
jest humor. Zaśmiałam się chyba trzy czy cztery razy, raczej pod koniec książki.
Głównie jednak Bracia Sisters to
powieść smutna, przygnębiająca i okrutna, choć nade wszystko – szalenie wciągająca.
Nieprzewidywalność bohaterów sprawia, że czytelnik nigdy nie może zgadnąć, co
się stanie na następnej stronie. Fakt faktem, z całości wyłania się obraz
bardzo niegościnnego, doprowadzającego ludzi do szaleństwa Dzikiego Zachodu
wraz z całą jego gorączką złota, a także obraz człowieka – samotnego, obłąkanego
w ten czy inny sposób, bezbronnego w decydujących momentach.
Choć
nie gwałci mózgu i można się po niej niemal natychmiast zabrać za kolejną, Bracia Sisters to powieść, którą warto
przeczytać. Zresztą, czyta się ją błyskawicznie. 8/10.
Charlie wsiadł na Chyżego i ruszyliśmy,
kierując się w stronę Świńskiego Króla. W Oregon City nie było nas tylko dwa miesiące,
ale przy głównej ulicy naliczyłem pięć nowych sklepów, a każdy z nich
prosperował na oko dobrze.
– Przedsiębiorczy ludek – powiedziałem do
Charliego, jednak on nie zareagował. Usiedliśmy przy stole na tyłach Króla.
Barman przyniósł nam jak zwykle butelkę i dwie szklanki. Charlie nalał mi
brandy, a zazwyczaj każdy z nas nalewa sobie sam, więc kiedy zaczął mówić,
byłem już gotowy na złe nowiny:
– Tym razem mam być kierownikiem, Eli.
– Kto tak mówi?
– Komandor.
Łyknąłem brandy.
– Co to znaczy?
– To znaczy, że ja rządzę.
– A pieniądze?
– Więcej dla mnie.
– Pytam o swoje pieniądze. Tak jak
wcześniej?
– Mniej dla ciebie.
– Nie widzę w tym sensu.
– Komandor mówi, że gdyby przy ostatniej
robocie był jakiś kierownik, to nie byłoby takich kłopotów.
– To bez sensu.
– A właśnie, że z sensem.
Nalał mi jeszcze jednego i wypiłem.
Powiedziałem i do siebie, i do Charliego:
– Jeśli chce sobie płacić za kierownika,
to proszę bardzo. Ale zabieranie temu, co stoi niżej, to zły interes. Jak dla niego
pracowałem, zrobili mi dziurę w nodze i koń mi się spalił.
– Mnie też się spalił. On załatwił nam
nowe konie.
– To zły interes. Przestań mi dolewać,
nie jestem kaleką.
SPOILERUJĘ
OdpowiedzUsuńA nie wiem czy bym się zgodził z tym, że Eli też jest zły i ma humory. Sam przecież opowiadał, że w cały interes z morderstwami na zlecenie wpakował się niejako przez przypadek, bo zawsze stawał w obronie brata i czynił to tak długo, że w końcu każdy, kto chciał zaatakować Charliego miał świadomość, że atakuje obu braci. Rzucić kamieniem chciał chyba tylko w płaczącego człowieka i dziwną dziewczynkę ze snu, która chciała mu otruć brata (znów w obronie). Z drugiej strony w rozmowie z matką, matka pyta go jak jego temperament. Na co on odpowiada, że czasami trochę się mu wymyka. Może to faktycznie nerwus?
Znaczy wiesz: w porównaniu z Charliem to pewnie każdy wychodzi jak, nie wypominając, Owieczka. ;) Ale on wcale taki święty nie był. Samo rzucenie kamieniem w płaczącego człowieka - no ej, ja bywam nerwowa, ale kamieniami w ludzi nie rzucam, no nie? :P Albo poniewieranie tego poszukiwacza złota - martwego już, to prawda, więc niby szkodliwość społeczna niewielka, ale jednak nerwy mu puściły. Inna sprawa, że nie jestem na świeżo i nie dam se ręki uciąć, ale wydaje mi się, że tam od początku powieści on jeszcze parę razy miał na koncie jakieś akty przemocy, które niekoniecznie były podyktowane wyłącznie obroną życia i zdrowia Charliego... Ale teraz piszę to bardziej na zasadzie "wydaje mi się". Było czytać szybciej. :P
UsuńO, ale może masz jakąś rozkminę, o co kaman z tą dziewczynką w ogóle? Na kut te przerwy tam są?
O widzisz, ale ten człowiek wydawał mu się być czymś w rodzaju złego omenu (mówię o trzecim spotkaniu, bo przy pierwszym mu współczuł przecież) i tu zadziałała chęć obrony brata.
OdpowiedzUsuńA dziewczynka? Może sama śmierć? W końcu to zabójca, w legendach chyba się mówi, że śmierć za nimi podąża? I teraz mi przyszło do głowy, że ona zabiła trzynożnego psa, bo twierdziła, że cierpi i chciała zabić Charliego, a on też był już wtedy kaleką. Chyba nawet to ta sama kończyna była. A może to ta wiedźma z początku? Eli miał w chacie sen, że ona pochyla się nad bratem i wlewa mu w usta jakiś czarny płyn.
Ja wiem...? Tam chyba przy tym płaczącym Eli mówił tylko tyle, że go po prostu zaczął denerwować... Nie wiem, czy dokręcanie do niego obrony brata nie jest nadinterpretacją. Czekaj: gdzie on się pojawia? Na początku z koniem, kiedy w sumie nic się nie dzieje. Potem... potem gdzieś w tle, nie pamiętam gdzie o.O A potem przy okazji tych prostytutek? Nah, nie wiem, czy z tego można ukręcić zły omen...
UsuńZa to dziewczynka jako śmierć mi się podoba. :)
Jako wiedźma chyba nie, bo wiedźma pochylała się jako w tej wiedźmowatej postaci, a nie jako dziewczynka. No i dziewczynka chyba tam mówi Eliemu, że jest pod ochroną, prawda? Może ta wiedźma właśnie ich chroniła? Może dzięki niej Charlie, choć miał trzy łapy (a widzisz, analogii pies - Charlie nie złapałam) i miał być zabity, to przeżył? ;| Trochę improwizuję, nie przeczę... :) Inna sprawa, że jeszcze jest kwestia domu - dziewczynka tego domu nienawidziła, nie? Czemu? o.O
cytując: "Na drodze pojawiła się jakaś postać - poznałem, że to płaczący człowiek. Prowadził swojego konia z twarzą jak zwykle zalaną łzami. Nie dostrzegł nas albo nie zwrócił na nas uwagi.Mówił cicho do siebie, pogrążony w katatonicznej rozpaczy, i stwierdziłem, że strasznie mnie denerwuje. Podniosłem kamień i rzuciłem w niego. Odbił mu się od ramienia. Spojrzał na mnie.
Usuń- Wynoś się stąd! - powiedziałem. Nie wiedziałem czemu tak go nie znoszę. Czułem się, jakbym odganiał kruka od trupa".
Jak dla mnie można :)
I ona nienawidziła psa, nie domu.
Wydaje mi się, że i psa, i domu. Na 100% o domu też była mowa.
OdpowiedzUsuńNie wiem, czy można. Jak dla mnie niespecjalnie. :) "stwierdziłem, że strasznie mnie denerwuje" podpada mi jednak pod humorzastość. ;)
A odganianie kruka od trupa jak odganianie złego :)
OdpowiedzUsuńI jest mowa o domu, ale dziewczynka mówi, że przyszła popatrzeć na psa, którego nienawidzi. Nie mówi na psa i dom :)
Blah, nie mam tekstu pod ręką, więc nic dalej Ci nie powiem :/
UsuńEnyłej, dziewczynkę jako śmierć kupuję.