Do serii gier na licencji LEGO zawsze podchodziłam sceptycznie. To znaczy właściwie nie miałam nic przeciwko, ale jednak klocki to klocki i wychodziłam z założenia, że mają sens tylko wtedy, kiedy możne je rozsypać na podłodze, pomajstrować coś przez pół godziny, a później na to boleśnie nadepnąć idąc po kawę. Swego czasu jednak, z sentymentu do oryginalnej trylogii Gwiezdnych Wojen, zdarzyło mi się spróbować zabawy w LEGO Star Wars. Sama nie wiem czemu, bo słabo pamiętam, ale nie urzekło mnie. Teraz sobie myślę, że będę musiała spróbować tamtego tytułu jeszcze raz, bo może po prostu byłam zmęczona, w złym humorze czy coś takiego i stąd takie odczucie.
Bo swego czasu dostałam na urodziny grę LEGO The Lord of the Rings. I jak bogów kocham, dawno się tyle nie obśmiałam grając na komputerze.
Zacznijmy od podstaw: gra jest możliwa w trybie jednoosobowym, ale można też grać w dwie osoby – ekran jest wtedy dzielony. Gracze kierują członkami drużyny Pierścienia w ich wielkiej wyprawie do Góry Przeznaczenia, dość dowolnie przełączając sobie, którym bohaterem aktualnie chcą biegać. Przy czym wybór czasem zostaje narzucony przez dany etap, ponieważ każda postać ma unikalne zdolności, bez których użycia niekiedy nie da się pójść dalej.
Co jest dość istotne, gra nie jest adaptacją powieści, ale filmu. I to bardzo szczegółową – klockowe ludziki z detalami odtwarzają kolejne sceny trylogii Petera Jacksona (no, pomijając nieliczne), a co więcej: w tle słyszymy oryginalną ścieżkę dźwiękową z filmu. I tu zresztą pojawia się jedna z większych zalet gry, która sprawia, że produkt ten wypada chyba nawet lepiej od pierwowzoru: Frodo, choć wciąż jest filmowym Frodem, z jego głosem i jego Weltschmerzem, nie wygląda, jakby miał zaparcie! Oto wreszcie główny bohater tej opowieści nie jest wkurzający!
Na każdym etapie gracze mają do odkrycia konkretną liczbę broni, skarbów i mithrilu, a także muszą (to znaczy nie muszą, ale mogą i dobrze to robić) zebrać tyle złota… nie, nie złota – ćwieków LEGO, by zapełnić pasek u góry ekranu. Po skończeniu etapu następuje podsumowanie i jeśli gracze spełnili któryś warunek, dostają bonusy. Ale nie ukrywam, że ani jednego etapu nie rozegraliśmy na 100% - znów trochę strzelam, wydaje mi się jednak, że grając po raz pierwszy to nie jest możliwe. Kiedy na przykład snujemy się po Mordorze Frodem i Samem, a napotykamy skałę, którą jedynie Gimli może rozbić, za którą potencjalnie jest skarb, wiele zdziałać się nie da. Takich miejsc jest bardzo dużo i warto do nich wrócić w późniejszych rozgrywkach. Z ciekawostek: na mapie jest też oznaczony Tom Bombadil. Sęk w tym, że główna oś fabularna jest na tyle zabawna i wciągająca, że grając, nawet nie miałam ochoty robić żadnych misji pobocznych i szlajać się po mapie nie wiadomo po co, zostawiliśmy więc to na kiedy indziej.
Nie da się ukryć, gra nie jest pozbawiona wad. Przede wszystkim: multiplayer. Jak wspomniałam, mamy dzielony ekran. Podziałkę można ustawić na sztywno, żeby każdy miał swoją połowę i basta, a może być dynamicznie dopasowująca się w zależności od położenia postaci. I tak linia podziału biegnie raz poziomo, raz poziomo, raz na skuśkę, a jak się dużo biega, to generalnie wiruje jak głupia i sprawia, że człowiek sam już nie wie, w którym miejscu na ekranie jest jego postać. Z drugiej strony, mimo wszystko jednak polecam właśnie ten tryb. W przeciwnym razie dość łatwo rozbijemy się o problem typu „Legolas musi gdzieś strzelić, ale jego cel jest poza ekranem”. Ba!, i tak ten problem pojawia się nazbyt często. Ale kategorycznie stwierdzam: to jest gra dla dwóch osób. W pojedynkę to po prostu nie ma sensu. Nie chodzi o to, że jest mniej grywalnie czy coś, ale po prostu jaki sens ma rechotanie w samotności? Razem jest weselej, ot co. A to gra bardzo, bardzo wesoła. Momentami wręcz nieprzyzwoicie, ale o tym za chwilę.
Po drugie: sterowanie. Dość koszmarne. Wyłącznie klawiatura. Dwie osoby muszą ścibolić się przy jednej klawiaturze. Nie raz po prostu człowiek już nie wie, czy to on coś kliknął czy drugi gracz. A w zależności od tego, kto kliknął (każdy ma swój zestaw klawiszy do sterowania), różnie się to odklikuje nazad. Niby nic wielkiego, ale irytująco potrafi rozbić rozgrywkę.
Rzecz trzecia, to już nie sama gra, ale instrukcja. Jedna z najgorszych instrukcji, jakie w życiu spotkałam. Wygląda na pierwszy rzut oka dość przyzwoicie, ma te swoje paręnaście stron. Ale potem się okazuje, że to tylko dlatego, że jest w siedmiu czy iluś tam językach. W rzeczywistości mamy tam może dwa akapity tekstu i tabelkę. I jakiś obrazek. W tabelce z kolei są wymienione podstawowe klawisze do sterowania, których użycie tak naprawdę gracz i tak poznaje w Prologu – samouczku. Równie dobrze tej instrukcji mogłoby wcale nie być.
Kiedy jednak człowiek przywyknie do wirującego ekranu i opanuje swoje klawiszki, pojawia się właściwa frajda.
Jak wspominałam, LEGO LotR jest przezabawna. Nie jest to humor subtelny ani szczególnie inteligentny, raczej najbanalniejsze, często wręcz slapstickowe żarty, ale podane w tak wdzięczny sposób i występujące w tak niepasującym do tego kontekście, że nie sposób się nie śmiać. Jak wspomniałam, momentami to jest aż nieprzyzwoite: no bo jak ja mogę płakać ze śmiechu w scenie śmierci Boromira? No jak?!
…ano mogę.
To humor beztroski, radosny, bez żadnych słodko-gorzkich podtekstów. Gra jest przewidziana dla osób od lat siedmiu, więc musi być atrakcyjna zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. I myślę, że taka jest.
Choć z tego szerokiego grona odbiorców wynika jeszcze jedna sprawa: jak wspomniałam, parę scen jest pominiętych – trochę strzelam, ale wydaje mi się, że to te sceny, które zostały uznane za nieszczególnie odpowiednie dla dziecka. I tak na przykład nie zobaczymy klockowego Ust Saurona. Z innych modyfikacji, wyrzucony został alkohol. Bohaterowie nie piją piwa, a kufelki są w grze wypełniane w inny sposób.
Twórcy ze studia Traveller’s Tales Games z ogromnym wdziękiem wyśmiali w grze filmowy patos, przesadę i drobne bzdurki, jak choćby tę, cieszącą się złą sławą, jazdę Legolasa na tarczy. To prawda, niektóre bardzo poważne filmowe sceny okrutnie zgwałcili, ale nie potrafię mieć im tego za złe. Jest trochę elementów zręcznościowych, trochę układania wirtualnych klocków, trochę kombinowania, dużo śmiechu i ta urokliwa stylizacja na LEGO. Od siebie mogę jeszcze powiedzieć, że moim absolutnym faworytem był Gimli i kiedy tylko się dało, nim właśnie grałam. Nawet jeśli, z jakiegoś powodu, Ulv rozmiłował się w rzucaniu krasnoludem na odległość. Bardzo fajna gra i po prawdzie nie wyobrażam sobie, jak mogłaby się komuś nie podobać, o. 8/10.
Bo swego czasu dostałam na urodziny grę LEGO The Lord of the Rings. I jak bogów kocham, dawno się tyle nie obśmiałam grając na komputerze.
Zacznijmy od podstaw: gra jest możliwa w trybie jednoosobowym, ale można też grać w dwie osoby – ekran jest wtedy dzielony. Gracze kierują członkami drużyny Pierścienia w ich wielkiej wyprawie do Góry Przeznaczenia, dość dowolnie przełączając sobie, którym bohaterem aktualnie chcą biegać. Przy czym wybór czasem zostaje narzucony przez dany etap, ponieważ każda postać ma unikalne zdolności, bez których użycia niekiedy nie da się pójść dalej.
Co jest dość istotne, gra nie jest adaptacją powieści, ale filmu. I to bardzo szczegółową – klockowe ludziki z detalami odtwarzają kolejne sceny trylogii Petera Jacksona (no, pomijając nieliczne), a co więcej: w tle słyszymy oryginalną ścieżkę dźwiękową z filmu. I tu zresztą pojawia się jedna z większych zalet gry, która sprawia, że produkt ten wypada chyba nawet lepiej od pierwowzoru: Frodo, choć wciąż jest filmowym Frodem, z jego głosem i jego Weltschmerzem, nie wygląda, jakby miał zaparcie! Oto wreszcie główny bohater tej opowieści nie jest wkurzający!
Na każdym etapie gracze mają do odkrycia konkretną liczbę broni, skarbów i mithrilu, a także muszą (to znaczy nie muszą, ale mogą i dobrze to robić) zebrać tyle złota… nie, nie złota – ćwieków LEGO, by zapełnić pasek u góry ekranu. Po skończeniu etapu następuje podsumowanie i jeśli gracze spełnili któryś warunek, dostają bonusy. Ale nie ukrywam, że ani jednego etapu nie rozegraliśmy na 100% - znów trochę strzelam, wydaje mi się jednak, że grając po raz pierwszy to nie jest możliwe. Kiedy na przykład snujemy się po Mordorze Frodem i Samem, a napotykamy skałę, którą jedynie Gimli może rozbić, za którą potencjalnie jest skarb, wiele zdziałać się nie da. Takich miejsc jest bardzo dużo i warto do nich wrócić w późniejszych rozgrywkach. Z ciekawostek: na mapie jest też oznaczony Tom Bombadil. Sęk w tym, że główna oś fabularna jest na tyle zabawna i wciągająca, że grając, nawet nie miałam ochoty robić żadnych misji pobocznych i szlajać się po mapie nie wiadomo po co, zostawiliśmy więc to na kiedy indziej.
Nie da się ukryć, gra nie jest pozbawiona wad. Przede wszystkim: multiplayer. Jak wspomniałam, mamy dzielony ekran. Podziałkę można ustawić na sztywno, żeby każdy miał swoją połowę i basta, a może być dynamicznie dopasowująca się w zależności od położenia postaci. I tak linia podziału biegnie raz poziomo, raz poziomo, raz na skuśkę, a jak się dużo biega, to generalnie wiruje jak głupia i sprawia, że człowiek sam już nie wie, w którym miejscu na ekranie jest jego postać. Z drugiej strony, mimo wszystko jednak polecam właśnie ten tryb. W przeciwnym razie dość łatwo rozbijemy się o problem typu „Legolas musi gdzieś strzelić, ale jego cel jest poza ekranem”. Ba!, i tak ten problem pojawia się nazbyt często. Ale kategorycznie stwierdzam: to jest gra dla dwóch osób. W pojedynkę to po prostu nie ma sensu. Nie chodzi o to, że jest mniej grywalnie czy coś, ale po prostu jaki sens ma rechotanie w samotności? Razem jest weselej, ot co. A to gra bardzo, bardzo wesoła. Momentami wręcz nieprzyzwoicie, ale o tym za chwilę.
Po drugie: sterowanie. Dość koszmarne. Wyłącznie klawiatura. Dwie osoby muszą ścibolić się przy jednej klawiaturze. Nie raz po prostu człowiek już nie wie, czy to on coś kliknął czy drugi gracz. A w zależności od tego, kto kliknął (każdy ma swój zestaw klawiszy do sterowania), różnie się to odklikuje nazad. Niby nic wielkiego, ale irytująco potrafi rozbić rozgrywkę.
Rzecz trzecia, to już nie sama gra, ale instrukcja. Jedna z najgorszych instrukcji, jakie w życiu spotkałam. Wygląda na pierwszy rzut oka dość przyzwoicie, ma te swoje paręnaście stron. Ale potem się okazuje, że to tylko dlatego, że jest w siedmiu czy iluś tam językach. W rzeczywistości mamy tam może dwa akapity tekstu i tabelkę. I jakiś obrazek. W tabelce z kolei są wymienione podstawowe klawisze do sterowania, których użycie tak naprawdę gracz i tak poznaje w Prologu – samouczku. Równie dobrze tej instrukcji mogłoby wcale nie być.
Kiedy jednak człowiek przywyknie do wirującego ekranu i opanuje swoje klawiszki, pojawia się właściwa frajda.
Jak wspominałam, LEGO LotR jest przezabawna. Nie jest to humor subtelny ani szczególnie inteligentny, raczej najbanalniejsze, często wręcz slapstickowe żarty, ale podane w tak wdzięczny sposób i występujące w tak niepasującym do tego kontekście, że nie sposób się nie śmiać. Jak wspomniałam, momentami to jest aż nieprzyzwoite: no bo jak ja mogę płakać ze śmiechu w scenie śmierci Boromira? No jak?!
…ano mogę.
To humor beztroski, radosny, bez żadnych słodko-gorzkich podtekstów. Gra jest przewidziana dla osób od lat siedmiu, więc musi być atrakcyjna zarówno dla dzieci jak i dla dorosłych. I myślę, że taka jest.
Choć z tego szerokiego grona odbiorców wynika jeszcze jedna sprawa: jak wspomniałam, parę scen jest pominiętych – trochę strzelam, ale wydaje mi się, że to te sceny, które zostały uznane za nieszczególnie odpowiednie dla dziecka. I tak na przykład nie zobaczymy klockowego Ust Saurona. Z innych modyfikacji, wyrzucony został alkohol. Bohaterowie nie piją piwa, a kufelki są w grze wypełniane w inny sposób.
Twórcy ze studia Traveller’s Tales Games z ogromnym wdziękiem wyśmiali w grze filmowy patos, przesadę i drobne bzdurki, jak choćby tę, cieszącą się złą sławą, jazdę Legolasa na tarczy. To prawda, niektóre bardzo poważne filmowe sceny okrutnie zgwałcili, ale nie potrafię mieć im tego za złe. Jest trochę elementów zręcznościowych, trochę układania wirtualnych klocków, trochę kombinowania, dużo śmiechu i ta urokliwa stylizacja na LEGO. Od siebie mogę jeszcze powiedzieć, że moim absolutnym faworytem był Gimli i kiedy tylko się dało, nim właśnie grałam. Nawet jeśli, z jakiegoś powodu, Ulv rozmiłował się w rzucaniu krasnoludem na odległość. Bardzo fajna gra i po prawdzie nie wyobrażam sobie, jak mogłaby się komuś nie podobać, o. 8/10.
A poniżej trailer oraz pierwsze piętnaście minut gry, tak poglądowo. No i żeby zobaczyć przyszłego Nazgula, jeszcze żywego i w różowym.
A ić, scen przy których płakałem było wiele :D Wliczając wejście Galadrieli :D i Arweny :D:D
OdpowiedzUsuńOraz motywacyjnego spicza Theodena z szatkowaniem włóczni... a także "bdoing bdoing" Gandalfem (tylko mu broda furkotała - do tej pory mnie to bawi :D:D:D )... i wiele, wiele innych. ^^
UsuńZawsze uważałam, że lego-Tolkien to herezja i jeszcze bardziej utwierdziłam się w tym przekonaniu widząc reklamy w kinie przed Hobbitem. Ale jak teraz tak sobie myślę... w sumie te fragmenty z trailera i początku gry mnie ubawiły. (Dobrze widziałam Wielki Upadek Aragorna ze Skały? ^.^) No i na majówkę idę do mojej przyjaciółki składać lego Helmowy Jar, który dostała na osiemnastkę - może uda jej się mnie indoktrynować.
OdpowiedzUsuńBycze te pierścienie jeśli idzie o ich wielkość ;D. Chyba jedynie Sauronowi "dobrze leży" na tym jego klockowatym palcu ;).
OdpowiedzUsuńA seria gier LEGO - całkiem sympatyczna, choć, przyznać chyba należy, iż ostatnio mam(y?) lekki przesyt i odczuwalną stagnację cyklu.
Z drugiej strony - "Who cares!" - dajcie mi te klocki raz jeszcze, a na pewno nie będę narzekał ;). Humor (z)rekompensuje wszystko :D.
Peace,
Skryba.
PS. Blog - zacny :).
Ha, ha zachęciłaś mnie ;)
OdpowiedzUsuńPrzesympatyczne te postacie. Nigdy nie grałam w gry komputerowe z serii LEGO, ale po tą z chęcią bym sięgnęła.
Teraz tylko namówić przyjaciółkę...
@Niofomune: jako żywo, jest to jego Wielki Upadek ze Skały. ;) Powodzenia w procedurze indoktrynacji. :D
OdpowiedzUsuń@Skryba: no cóż, też tak sobie myśleliśmy, że te Pierścienie to raczej takie Bransolety są, no ale jak ludzik LEGO ma mieć pierścionek, skoro nie ma palców, no? :P Przesytu cyklem nie mam, bo to pierwsza gra z tej serii, jaką skończyłam. Teraz szukam po regałach tych Starłorsów, zobaczymy, czy też takie fajne. :)
@Ikalia: naprawdę polecam. ;) Czysta radocha - a jak Ci się nie spodoba, to najwyżej się okaże, że mam rynsztokowo-infantylne poczucie humoru, no cóż. :P