piątek, 12 kwietnia 2013

Fraa w czytelni (49) - "Fiasko"


Autor: Stanisław Lem
Tytuł: Fiasko
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2010
Wydawca: Agora

Miałam zacząć nadrabiać zaległe notki, dlatego zacznę od… cóż, przede wszystkim od zadniej strony. Bo tak naprawdę akurat Fiasko w żadnym razie zaległością nie jest (no, jeśli nie liczyć opóźnienia wynikłego z tego, że zdecydowanie za długo czytałam…), za to wiszą nade mną ze cztery inne tematy… Mniejsza o większość.

Od czego by tu zacząć… Po pierwsze: niech Państwo w żadnym razie nie czytają fragmentu posłowia na okładce! Nie wolno. Tak niemożebne narzucenie interpretacji połączone ze spoilerem, że aż boli. Ludziom, którzy w ramach blurba wrzucają takie rzeczy, powinni zabraniać dostępu do klawiatury.
Jest to jedna z tych powieści, z którymi mam okropny kłopot. Spróbuję więc zapodać na początek prostsze kwestie, czyli pomijam treść i zarzucę dwa słowa o formie: przedtem jakoś nie zwracałam na to uwagi, a może po prostu w tych tekstach, które czytałam, nie rysowało się to aż tak wyraźnie, ale narracja u Lema jest niemożebnie rozhuśtana. Zaczyna się niewinnie, pojawiają się bohaterowie, są rozmowy, zarysowane charaktery, jest jakaś sceneri i kontekst. Potem dostałam kilka świetnych, klimatycznych opisów, z rodzaju tych, które wielbię, nieco poetyzujących, ktoś mógłby odnieść wrażenie, że nazbyt zapętlonych i bełkotliwych, ale dla mnie cudnych. A potem nagle rozbudowany fragment czysto fizycznego teoretyzowania, z którego połowy nie zrozumiałam, a w temacie drugiej połowy coś mi się tliło na dnie mózgoczaszki, bo gdzieś kiedyś czytałam Wikipedię i chyba tam były podobne nazwy. I kiedy już zaczęłam formować sobie opinię, że to będzie chyba ta pozycja z fantastyki naukowej, gdzie przyznam rację tym, którzy mówią, że od gatunku odstrasza ich technologiczny bełkot, do narracji znów wdziera się świetny klimat, odmalowane pejzaże Tytana, a potem te wokół Kwinty. I znów wsiąkam. I tak w kółko, bo te momenty się przeplatają. Do tego należy dorzucić bohaterów, którzy z jednej strony są fajnie zarysowani, charakterystyczni (w szczególności Arago i Steergard, z kolei Nakamura i Harrach sporo zyskują pod koniec), z drugiej jednak nie mogę przełknąć niektórych dialogów. Po prostu nie kupuję tych postaci, które bez zająknięcia sadzą te zdania wielokrotnie złożone i jeszcze mają dość tchu, żeby wpleść w to łacinę. Z kolei GOD wydał mi się – mimo wielokrotnego podkreślania, że jest maszyną i że nie jest ludzki – zbyt „ludzki” właśnie. Czasem z jego wypowiedzi przebijała pewna swoboda, skłonność do przenośni, która brzmiała mi zbyt naturalnie jak na słowa wypowiadane przez superkomputer.
Skoro już wspomniałam o tej łacinie, to – szczególnie na początku – miałam wrażenie, że autor wiele starań włożył w to, żeby użyć jak najwięcej trudnych słów zamiast prostszych odpowiedników. Potem być może po prostu się przyzwyczaiłam. Niemniej jest to powieść, którą – choćby ze względu na tę rozhuśtaną formę i trudniejsze miejsca – warto czytać wypoczętym, bo wymaga dużej koncentracji i uwagi. Tę zaś całkowicie rekompensują wspaniałe opisy, przebijający tu i ówdzie, lekko cyniczny humor, no i treść.
I tu ta trudniejsza część.

Fiasko to powieść o spotkaniu człowieka (jak to by napisał Clarke: Człowieka) z obcym Rozumem. Bohaterem, któremu czytelnik będzie towarzyszył, jest niejaki Tempe – czyli… w żadnym razie nie będę zdradzać kto to, ale jego nazwisko zaczyna się na „P”.
Tempe zostaje zabrany jako drugi pilot na pokład „Hermesa” – statku, który ma wystartować z „Eurydyki” (czyli większego statku…), dotrzeć na Kwintę, piątą planetę w systemie Dzety Harpii i nawiązać kontakt z Kwintanami. I właśnie to stanowi główną oś fabuły: próby nawiązania kontaktu z rozumną cywilizacją Kwinty. Próby zrozumienia Kwintan. Cała sprawa przybiera zupełnie nie taki obrót, na jaki liczyła załoga „Hermesa” – i tu właściwie muszę kończyć, bo i tak napisałam zbyt wiele.
Nie da się – przynajmniej ja nie potrafię – opowiadać o fabule Fiaska przy jednoczesnym unikaniu spoilerów. Mogę powiedzieć więc tylko tyle, że to, co zastali w pobliżu Dzety członkowie załogi „Hermesa” w najwyższym stopniu mnie zachwyciło. Lem stworzył świetny klimat, zarysował obraz cywilizacji i jej historii, którą czytelnik – nim się w ogóle zorientuje – chce poznać i sam jest cholernie ciekaw, jak to wszystko naprawdę wygląda. I jak wyglądało. Czytelnik, tak jak i bohaterowie, usiłuje poskładać wszystko w jakiś sensowny ciąg zdarzeń. I ja też sobie coś poskładałam i przyznam, że w pewnym napięciu czytałam ostatnie strony, żeby przekonać się, czy moje poskładanie się sprawdzi.
Bardzo interesujące było przedstawienie załogi „Hermesa”, która przybywa do Kwinty jako ambasadorzy Ziemi, przepełnieni miłością, pokojem i tęczowymi kucyponkami, i jaki to wszystko stopniowo przybiera kształt. Jak zmieniają się cele i priorytety – Fiasko tak naprawdę równie dużo co o kontakcie z obcą cywilizacją, mówi o samym człowieku.
I to wszystko jest w bardzo wyraźnej, trochę klaustrofobicznej, trochę postapokaliptycznej, a trochę kryminalnej otoczce. Bohaterowie tkwią na statku i próbują rozwikłać zagadkę Kwinty. Trafili w część Kosmosu, która skojarzyła mi się przede wszystkim z miejscami zwiedzanymi przez załogę Lexxa w drugim sezonie serialu (spoiler niewielki, bo Lexxa widzieli nieliczni, przynajmniej nikt nigdy mi się nie przyznał…). I chciałabym się rozpisać na ten temat, ale nie mogę. Niech czytelnik sam to odkryje.
Wspominałam, że i tak już napisałam za wiele?

Wyszło mi to strasznie bełkotliwie, ale bardzo się staram nie zdradzić wszystkiego.
Dodam tylko, że sam Tempe nieco mnie rozczarował. Nie chodzi o to, że jest nijaki, bo on z definicji musi być trochę nijaki. Chodzi o to, że można by lepiej wykorzystać jego, powiedzmy, złożoną osobowość. Tymczasem Tempe tu i ówdzie niby miał z tym jakiś problem, ale właściwie przeszedł nad tym do porządku dziennego. Szkoda. Z drugiej strony, może wysunięcie problemów Tempe zanadto by odciągnęło uwagę od Kwinty i od całej misji.
Powieść trochę mnie zmęczyła, ale nie żałuję tego wysiłku. Przede wszystkim (który raz to piszę) ze względu na opis sytuacji, jaką Ziemianie zastali na Kwincie i wokół niej. I w ogóle opisy. Z całą pewnością warto przeczytać Fiasko, choć na pewno nie ma sensu zaczynać od niego swojej przygody z Lemem. Nie sądzę, żebym prędko zapomniała tę książkę, ale nie sądzę też, żebym kiedyś zdobyła się na powtórkę z rozrywki. Niemniej 9/10. Nie mogę obwiniać autora o to, że jestem noga z fizyki. Ale mogę się jarać, jak świetną opowieść mi przekazał.





Wpis powstał w ramach wyzwania czytelniczego Eksplorując nieznane.





Widział białomleczne pnie najgrubszych zastygłych pionowo strumieni i jak wyżej rozdrzewiają się migotliwym kłębowiskiem, bo zwarte i masywne były tylko u spodu. A na zlodowaciałej dżungli przyziemia rosły następne, coraz bardziej lotnymi kondygnacjami, krzepnąc w szkieletowate, pajęczyniaste wypustki, kokony, gniazda, niby-widłaki, wiciowce, skrzela odartych z ciała ryb, ale oddychające jeszcze, bo wszystko wszędzie, mżąc, rozpełzało się, owijało, z grubych okiści wysnuwały się cienkie iglaste pędy, łączyły się w zwoje, osiadały, spływały, znów zachodziły na siebie marznącym, bezustannie siąpiącym z niewiadomych wysokości, kleistym mlekiem. Żadne słowo powstałe na Ziemi nie mogło sprostać owej pracy, w białym, odmytym z cieni, jasnym milczeniu, tej ciszy, spoza której dochodził daleki jeszcze, budzący się dopiero pomruk, świadectwo podziemnego napływu wtłaczanego w kominy gejzerów, i kiedy stanął, aby nasłuchiwać, skąd idzie ten głośniejący pogrom, dostrzegł, jak birnamski las zaczął go w siebie wchłaniać.

[S. Lem, Fiasko, s. 44-45, i to naprawdę tylko malutkie trzy zdanka!]

6 komentarzy:

  1. O widzisz, a dopiero po rozmowie z Tobą zdałem sobie sprawę, że faktycznie bez znajomości kilku wcześniejszych książek Lema, coś z "Fiaska" umyka :)

    OdpowiedzUsuń
  2. O tak, o Lemie można pisać godzinami. To jak pisze, jakie problemy porusza...
    Osobiście polecam "Pamiętnik znaleziony w wannie" i "Pokój na Ziemi". "Powrót z gwiazd" też może być dobrym wyborem :)
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ulv, ano - bez znajomości w sumie w ogóle fakt istnienia głównego bohatera jest taki trochę... no, smaczek jakiśtam, ale ni przypiął ni przyłatał i nic z tego nie wynika. ;)

    Trishino, jeśli idzie o Lema, to ja mam bardzo dokładnie określony gryplan. Ale częściowo pokrywa się z Twoimi polecankami. ;)

    OdpowiedzUsuń
  4. Lem, to mój ulubiony autor. Niemalże autorytet i idol. Czytałem wszystko. I zamiar w tym roku powziąłem przeczytania ponownie. Kilka już i tak czytałem wielokrotnie. Eden - rekord - cztery razy :) Będzie i piąty. Lema dorobek można podzielić na kilka grup. Wymienione, tu jednym tchem trzy książki Jego, przez Trishina, każda z innej właśnie grupy. To dobry przegląd. A Fiasko, owszem zrozumiałem, choć końcówka trudna, aby szczegółowo się połapać. Ale takie chyba właśnie miało być przesłanie. Niemożność zrozumienia się dwóch odrębnych inteligencji. Co do superkomputera, Lem, przynajmniej w Golemie XIV przypisuje maszynom większe człowieczeństwo niż sam człowiek posiada. Traktuje to raczej jako nadinteligencje.

    OdpowiedzUsuń
  5. Dygresją rzucając:
    @Nomad: przepraszam, ale chyba nie mam nicka "neutralnego płciowo" ;)

    Piszesz zakończenie nudne. Ale jasne, to jest właśnie urok Lema. To zalewanie czytelnika opisem tak szczegółowym, że widzi dokładnie to co chce się mu przekazać. Tu przyznaję - Fiasko czytałam kilka ładnych lat temu, i wobec przebrnięcia przez prawie całą twórczość Lema zakończenia nie pamiętam, ale są gusta i guściki - dla mnie nudne były tylko niektóre fragmenty "Pamiętnika...", nic więcej.

    OdpowiedzUsuń
  6. Przepraszam Cię Trishina. Masz rację.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...