Autor: Stanisław Lem
Tytuł: Fiasko
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2010
Wydawca: Agora
Miałam
zacząć nadrabiać zaległe notki, dlatego zacznę od… cóż, przede wszystkim od
zadniej strony. Bo tak naprawdę akurat Fiasko w żadnym razie zaległością
nie jest (no, jeśli nie liczyć opóźnienia wynikłego z tego, że zdecydowanie za
długo czytałam…), za to wiszą nade mną ze cztery inne tematy… Mniejsza o
większość.
Od
czego by tu zacząć… Po pierwsze: niech Państwo w żadnym razie nie czytają
fragmentu posłowia na okładce! Nie wolno. Tak niemożebne narzucenie
interpretacji połączone ze spoilerem, że aż boli. Ludziom, którzy w ramach
blurba wrzucają takie rzeczy, powinni zabraniać dostępu do klawiatury.
Jest
to jedna z tych powieści, z którymi mam okropny kłopot. Spróbuję więc zapodać
na początek prostsze kwestie, czyli pomijam treść i zarzucę dwa słowa o formie:
przedtem jakoś nie zwracałam na to uwagi, a może po prostu w tych tekstach,
które czytałam, nie rysowało się to aż tak wyraźnie, ale narracja u Lema jest
niemożebnie rozhuśtana. Zaczyna się niewinnie, pojawiają się bohaterowie, są
rozmowy, zarysowane charaktery, jest jakaś sceneri i kontekst. Potem dostałam
kilka świetnych, klimatycznych opisów, z rodzaju tych, które wielbię, nieco
poetyzujących, ktoś mógłby odnieść wrażenie, że nazbyt zapętlonych i
bełkotliwych, ale dla mnie cudnych. A potem nagle rozbudowany fragment czysto
fizycznego teoretyzowania, z którego połowy nie zrozumiałam, a w temacie
drugiej połowy coś mi się tliło na dnie mózgoczaszki, bo gdzieś kiedyś czytałam
Wikipedię i chyba tam były podobne nazwy. I kiedy już zaczęłam formować sobie
opinię, że to będzie chyba ta pozycja z fantastyki naukowej, gdzie przyznam
rację tym, którzy mówią, że od gatunku odstrasza ich technologiczny bełkot, do
narracji znów wdziera się świetny klimat, odmalowane pejzaże Tytana, a potem te
wokół Kwinty. I znów wsiąkam. I tak w kółko, bo te momenty się przeplatają. Do
tego należy dorzucić bohaterów, którzy z jednej strony są fajnie zarysowani, charakterystyczni
(w szczególności Arago i Steergard, z kolei Nakamura i Harrach sporo zyskują
pod koniec), z drugiej jednak nie mogę przełknąć niektórych dialogów. Po prostu
nie kupuję tych postaci, które bez zająknięcia sadzą te zdania wielokrotnie
złożone i jeszcze mają dość tchu, żeby wpleść w to łacinę. Z kolei GOD wydał mi
się – mimo wielokrotnego podkreślania, że jest maszyną i że nie jest ludzki –
zbyt „ludzki” właśnie. Czasem z jego wypowiedzi przebijała pewna swoboda,
skłonność do przenośni, która brzmiała mi zbyt naturalnie jak na słowa
wypowiadane przez superkomputer.
Skoro
już wspomniałam o tej łacinie, to – szczególnie na początku – miałam wrażenie,
że autor wiele starań włożył w to, żeby użyć jak najwięcej trudnych słów
zamiast prostszych odpowiedników. Potem być może po prostu się przyzwyczaiłam.
Niemniej jest to powieść, którą – choćby ze względu na tę rozhuśtaną formę i
trudniejsze miejsca – warto czytać wypoczętym, bo wymaga dużej koncentracji i
uwagi. Tę zaś całkowicie rekompensują wspaniałe opisy, przebijający tu i
ówdzie, lekko cyniczny humor, no i treść.
I tu
ta trudniejsza część.
Fiasko to powieść o spotkaniu człowieka (jak to by napisał Clarke:
Człowieka) z obcym Rozumem. Bohaterem, któremu czytelnik będzie towarzyszył,
jest niejaki Tempe – czyli… w żadnym razie nie będę zdradzać kto to, ale jego
nazwisko zaczyna się na „P”.
Tempe
zostaje zabrany jako drugi pilot na pokład „Hermesa” – statku, który ma
wystartować z „Eurydyki” (czyli większego statku…), dotrzeć na Kwintę, piątą planetę
w systemie Dzety Harpii i nawiązać kontakt z Kwintanami. I właśnie to stanowi
główną oś fabuły: próby nawiązania kontaktu z rozumną cywilizacją Kwinty. Próby
zrozumienia Kwintan. Cała sprawa przybiera zupełnie nie taki obrót, na jaki
liczyła załoga „Hermesa” – i tu właściwie muszę kończyć, bo i tak napisałam
zbyt wiele.
Nie da
się – przynajmniej ja nie potrafię – opowiadać o fabule Fiaska przy jednoczesnym unikaniu spoilerów. Mogę powiedzieć więc
tylko tyle, że to, co zastali w pobliżu Dzety członkowie załogi „Hermesa” w
najwyższym stopniu mnie zachwyciło. Lem stworzył świetny klimat, zarysował
obraz cywilizacji i jej historii, którą czytelnik – nim się w ogóle zorientuje –
chce poznać i sam jest cholernie ciekaw, jak to wszystko naprawdę wygląda. I
jak wyglądało. Czytelnik, tak jak i bohaterowie, usiłuje poskładać wszystko w
jakiś sensowny ciąg zdarzeń. I ja też sobie coś poskładałam i przyznam, że w
pewnym napięciu czytałam ostatnie strony, żeby przekonać się, czy moje
poskładanie się sprawdzi.
Bardzo
interesujące było przedstawienie załogi „Hermesa”, która przybywa do Kwinty
jako ambasadorzy Ziemi, przepełnieni miłością, pokojem i tęczowymi kucyponkami,
i jaki to wszystko stopniowo przybiera kształt. Jak zmieniają się cele i
priorytety – Fiasko tak naprawdę
równie dużo co o kontakcie z obcą cywilizacją, mówi o samym człowieku.
I to
wszystko jest w bardzo wyraźnej, trochę klaustrofobicznej, trochę
postapokaliptycznej, a trochę kryminalnej otoczce. Bohaterowie tkwią na statku
i próbują rozwikłać zagadkę Kwinty. Trafili w część Kosmosu, która skojarzyła
mi się przede wszystkim z miejscami zwiedzanymi przez załogę Lexxa w drugim
sezonie serialu (spoiler niewielki, bo Lexxa
widzieli nieliczni, przynajmniej nikt nigdy mi się nie przyznał…). I chciałabym
się rozpisać na ten temat, ale nie mogę. Niech czytelnik sam to odkryje.
Wspominałam,
że i tak już napisałam za wiele?
Wyszło
mi to strasznie bełkotliwie, ale bardzo się staram nie zdradzić wszystkiego.
Dodam
tylko, że sam Tempe nieco mnie rozczarował. Nie chodzi o to, że jest nijaki, bo
on z definicji musi być trochę nijaki. Chodzi o to, że można by lepiej
wykorzystać jego, powiedzmy, złożoną osobowość. Tymczasem Tempe tu i ówdzie
niby miał z tym jakiś problem, ale właściwie przeszedł nad tym do porządku dziennego.
Szkoda. Z drugiej strony, może wysunięcie problemów Tempe zanadto by odciągnęło
uwagę od Kwinty i od całej misji.
Powieść
trochę mnie zmęczyła, ale nie żałuję tego wysiłku. Przede wszystkim (który raz
to piszę) ze względu na opis sytuacji, jaką Ziemianie zastali na Kwincie i wokół
niej. I w ogóle opisy. Z całą pewnością warto przeczytać Fiasko, choć na pewno nie ma sensu zaczynać od niego swojej
przygody z Lemem. Nie sądzę, żebym prędko zapomniała tę książkę, ale nie sądzę
też, żebym kiedyś zdobyła się na powtórkę z rozrywki. Niemniej 9/10. Nie mogę obwiniać autora o to, że
jestem noga z fizyki. Ale mogę się jarać, jak świetną opowieść mi przekazał.
Wpis powstał w ramach wyzwania czytelniczego Eksplorując nieznane.
Widział białomleczne pnie najgrubszych zastygłych pionowo strumieni i jak wyżej rozdrzewiają się migotliwym kłębowiskiem, bo zwarte i masywne były tylko u spodu. A na zlodowaciałej dżungli przyziemia rosły następne, coraz bardziej lotnymi kondygnacjami, krzepnąc w szkieletowate, pajęczyniaste wypustki, kokony, gniazda, niby-widłaki, wiciowce, skrzela odartych z ciała ryb, ale oddychające jeszcze, bo wszystko wszędzie, mżąc, rozpełzało się, owijało, z grubych okiści wysnuwały się cienkie iglaste pędy, łączyły się w zwoje, osiadały, spływały, znów zachodziły na siebie marznącym, bezustannie siąpiącym z niewiadomych wysokości, kleistym mlekiem. Żadne słowo powstałe na Ziemi nie mogło sprostać owej pracy, w białym, odmytym z cieni, jasnym milczeniu, tej ciszy, spoza której dochodził daleki jeszcze, budzący się dopiero pomruk, świadectwo podziemnego napływu wtłaczanego w kominy gejzerów, i kiedy stanął, aby nasłuchiwać, skąd idzie ten głośniejący pogrom, dostrzegł, jak birnamski las zaczął go w siebie wchłaniać.
[S. Lem, Fiasko, s. 44-45, i to naprawdę tylko malutkie trzy zdanka!]
O widzisz, a dopiero po rozmowie z Tobą zdałem sobie sprawę, że faktycznie bez znajomości kilku wcześniejszych książek Lema, coś z "Fiaska" umyka :)
OdpowiedzUsuńO tak, o Lemie można pisać godzinami. To jak pisze, jakie problemy porusza...
OdpowiedzUsuńOsobiście polecam "Pamiętnik znaleziony w wannie" i "Pokój na Ziemi". "Powrót z gwiazd" też może być dobrym wyborem :)
Pozdrawiam :)
Ulv, ano - bez znajomości w sumie w ogóle fakt istnienia głównego bohatera jest taki trochę... no, smaczek jakiśtam, ale ni przypiął ni przyłatał i nic z tego nie wynika. ;)
OdpowiedzUsuńTrishino, jeśli idzie o Lema, to ja mam bardzo dokładnie określony gryplan. Ale częściowo pokrywa się z Twoimi polecankami. ;)
Lem, to mój ulubiony autor. Niemalże autorytet i idol. Czytałem wszystko. I zamiar w tym roku powziąłem przeczytania ponownie. Kilka już i tak czytałem wielokrotnie. Eden - rekord - cztery razy :) Będzie i piąty. Lema dorobek można podzielić na kilka grup. Wymienione, tu jednym tchem trzy książki Jego, przez Trishina, każda z innej właśnie grupy. To dobry przegląd. A Fiasko, owszem zrozumiałem, choć końcówka trudna, aby szczegółowo się połapać. Ale takie chyba właśnie miało być przesłanie. Niemożność zrozumienia się dwóch odrębnych inteligencji. Co do superkomputera, Lem, przynajmniej w Golemie XIV przypisuje maszynom większe człowieczeństwo niż sam człowiek posiada. Traktuje to raczej jako nadinteligencje.
OdpowiedzUsuńDygresją rzucając:
OdpowiedzUsuń@Nomad: przepraszam, ale chyba nie mam nicka "neutralnego płciowo" ;)
Piszesz zakończenie nudne. Ale jasne, to jest właśnie urok Lema. To zalewanie czytelnika opisem tak szczegółowym, że widzi dokładnie to co chce się mu przekazać. Tu przyznaję - Fiasko czytałam kilka ładnych lat temu, i wobec przebrnięcia przez prawie całą twórczość Lema zakończenia nie pamiętam, ale są gusta i guściki - dla mnie nudne były tylko niektóre fragmenty "Pamiętnika...", nic więcej.
Przepraszam Cię Trishina. Masz rację.
OdpowiedzUsuń