Autor: Isaac Asimov
Tytuł: Równi bogom
Tytuł oryginału: The Gods Themselves
Tłumaczenie: Krzysztof Bednarek
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2012
Wydawca: Albatros A. Kuryłowicz
Media Markt to śmieszny sklep – człowiek nigdy nie wie, z czym z niego wyjdzie. Ja na przykład w którymś momencie zaczęłam opuszczać go z książkami. I dzięki temu na przykład wiem, że czas najwyższy zacząć zbierać cykl o robotach, a później może też Fundację i inne. A autora dopisuję do listy ulubionych.
Heh, a pomyśleć, że kiedyś mocno hejtowałam Media Markt, które zawsze miało tak idiotyczne kampanie reklamowe…
Równi bogom to historia… cóż, przede wszystkim historia Pompy Elektronowej. A w praktyce oznacza to śledzenie losów osób z rzeczoną pompą związanych. Chciałoby się napisać „ludzi”, tyle że wcale nie. Pompa Elektronowa to – jak się zdaje – doskonałe źródło energii, którą czerpie z równoległego wszechświata, tak zwanego para-wszechświata, w którym działają nieco inne prawa fizyki. Za pośrednictwem pompy ludzie i para-ludzie wymieniają się materią (a także wspomnianymi prawami fizyki), otrzymując w ten sposób zupełnie za darmo i bez szkody dla środowiska niezmierzone ilości energii. Kłopoty zaczynają się, kiedy młody parafizyk, Peter Lamont, odkrywa, że przez ten nieustanny transfer praw fizyki z para-wszechświata nasze Słońce najprawdopodobniej niebawem eksploduje. Ludzie jednak, jak to ludzie, są na tyle zadowoleni z rozwiązania wszystkich ich energetycznych problemów, że nawet nie próbują wysłuchać naukowca. Ten podejmuje więc próbę skontaktowania się z para-ludźmi, żeby ostrzec ich o niebezpieczeństwie, które grozi im w takim samym stopniu co ludziom.
Tu już koniecznie trzeba zostawić streszczanie fabuły, bo najmniejszy nawet spoiler byłby mordowaniem tej powieści.
Książka składa się z trzech części: pierwsza poświecona jest początkom Pompy Elektronowej, jej wynalazcy – Frederickowi Hallamowi – a także wspomnianemu już Lamontowi oraz jego towarzyszowi niedoli, który zgodził się pomóc Peterowi w próbach porozumienia się z para-ludźmi, Myronowi Bronowskiemu.
Tu pierwsza rzecz, która mnie zachwyciła w powieści: bohaterowie. Podobnie jak w Końcu Wieczności, tak i tutaj jest to środowisko naukowe, które dla mnie samo w sobie zawsze było interesujące. Dodatkowo bohaterowie są pełni pasji, a czytelnikowi trudno przejść obok ich losów obojętnie. Pompa jest tak naprawdę tłem – najpierw dla opowieści o Hallamie, który, jako całkowity przeciętniak, musi walczyć z kompleksami za pomocą przerostu ambicji, toteż kiedy w jego kierunku pada coś bardzo zbliżonego do lekceważącego „e tam, nie dasz rady”, niezbyt zdolny radiochemik wpada w berserka. W tej furii, która tak naprawdę ma na celu wyłącznie pokazanie niektórym, że owszem, właśnie on da radę, Hallam – niemalże niechcący – zostaje Ojcem Pompy Elektronowej. Prawda o wynalazku i historia rozpowszechniana przez samego Hallama to dwie zupełnie różne sprawy, ale wygląda na to, że jedyna osoba, która się tym przejmuje, to nieszczęsny Peter Lamont, młodziutki naukowiec, bezsilny wobec sławy i władzy Hallama. I właśnie tutaj Pompa przestaje być tłem dla swojego „Ojca”, a na pierwszy plan wysuwa się właśnie Lamont. Ten nie jest już takim zakłamanym, antypatycznym frajerem, tylko trochę zbyt emocjonalnym uczonym, który porywa się z motyką na słońce, ale którego upór dorównuje uporowi Hallama.
Jest też, ma się rozumieć, Myron Bronowski, choć niewątpliwie zajmuje nieco dalszy plan niż wyżej wspomniani panowie. Nie zmienia to faktu, że Bronowski jest najzwyczajniej w świecie fajny. Jako jedyny wspiera Lamonta, choć może tak do końca mu nie wierzy. No ale jaki paleograf oparłby się pokusie odczytania pisma istot z wszechświata równoległego?
W tej części, oprócz świetnych charakterów, w ogóle fajnie też widać skrawek tego światka, w którym wielkich odkryć o historycznym znaczeniu dokonuje się przez przypadek albo z chęci dokuczenia komuś, w którym nierzadko nie jest najważniejsze to, kto jakie ma zasługi, tylko kto potrafi o nich głośniej krzyczeć. Trochę to gorzki obrazek, niemniej cóż… bagno wciąga, i to pokazane przez Asimova bagienko też mnie wessało. Zresztą, jest to obrazek, który pojawił się też w Końcu Wieczności, więc ewidentnie coś jest na rzeczy.
A poza wszystkim, pierwsza część w dużej mierze opiera się na retrospekcjach, które uwielbiam całym Froowym serduszkiem, o.
Część druga to bardzo gwałtowny przeskok, bo oto czytelnik ląduje w para-wszechświecie, wśród para-ludzi. To przedziwny świat, zamieszkały przez Miękkich oraz Twardych. Miękcy mają dziwną strukturę, bardzo… luźną, są trochę jak obłoki, trochę jak jakieś balony… tak naprawdę dość trudno mi to sobie wyobrazić, dlatego w mojej głowie podczas lektury ciągle tkwił ten obrazek:
(źródło) |
Twardzi zaś są tajemniczymi naukowcami, którzy nigdy o sobie nie mówią i głęboko w jaskiniach prowadzą dziwne badania – między innymi mają Pompę Pozytonową. Miękcy mieszkają bliżej powierzchni, gromadzą się w Triady złożone z Lewego Racjonalnego, Środkowej Emocjonalnej i Prawego Rodziciela. Te Triady, coś na kształt małżeństwa, mają za zadanie wydać na świat troje dzieci, które później rozproszą się po świecie i każde założy własną Triadę. Czytelnik pozna właśnie jedną z takich Triad: Odeen, Dua i Tritt (swoją drogą, bardzo przyjemna gra imionami, Fryy lubią takie rzeczy) nie są jednak zwykła Triadą. Racjonalny jest nadzwyczaj zdolny, Emocjonalna jest w głębi ducha Racjonalna, a Rodziciela cechuje niezwykła odwaga. To sprawia, że Twardzi wyjątkowo się nimi interesują.
To właściwie taka historia trochę o rodzinie, trochę o zasadach (czy naprawdę Emocjonalna nie może być Racjonalną BO TAK?), w dużym stopniu o szukaniu prawdy o swoim świecie – no bo co właściwie łączy Twardych i Miękkich? Kim są Twardzi? Czemu Miękcy po urodzeniu dzieci muszą odchodzić? A pytań jest o wiele, wiele więcej. Wreszcie pojawia się zagadnienie Pompy – czy można jej używać, wiedząc, że w ten sposób skazuje się ten drugi wszechświat na zagładę?
Jest to też całkiem sporo wtapiania i miziania się wypustkami.
Część trzecia to powrót do naszego wszechświata (choć nie na naszą Ziemię) i do bohatera, który w pierwszej części był ledwie wspomniany: Benjamina Denisona. To Denison powiedział niegdyś Hallamowi „a skąd TY to możesz wiedzieć?” i to właściwie dzięki niemu doszło do odkrycia Pompy. Po latach Benjamin ma złamaną karierę, nienawidzi Hallama, ludzi i świata w ogóle, ale wciąż pragnie wrócić do tego, czym kiedyś się zajmował: do nauki. Dowiedziawszy się o całej sprawie z Lamontem, a co więcej: podzielając jego obawy względem Pompy, Denison emigruje na Księżyc, by tam prowadzić badania.
No właśnie: to właściwie trzeci świat, do którego autor zabiera czytelnika. Po Ziemi i para-wszechświecie mamy Księżyc i jego mieszkańców – Lunarytów, czyli oczywiście ludzi, którzy założyli na Srebrnym Globie miasto. Miasto zupełnie odmienne od tego, co widuje się na Ziemi – zarówno jeśli chodzi o architekturę, jak i kulturę. A więc trzeci świat, kolejny pakiet charakterów (oprócz przygaszonego Denisona jest też piękna Selene i inni) i kolejny etap historii Pompy Elektronowej.
W efekcie powstała dość niezwykła powieść: historia niesamowitego wynalazku, nieco ugryzienie sprawy od strony socjologicznej, sporo świetnych postaci, do większości których czytelnik się przywiązuje. Zaskakujące rozwiązania poszczególnych wątków. Starcia kultur zarówno w obrębie tej samej rasy jak i różnych wszechświatów. Jeśli kogoś miałoby odstraszyć dużo naukowej terminologii, to nie ma obaw: generalnie większość się rozumie, jeśli tylko dramatycznie nie spało się w szkole. Ponadto w każdej części, jeśli dochodzi do jakiejś bardziej skomplikowanej kwestii, zawsze na podorędziu jest średnio rozeznany w temacie bohater, któremu trzeba wszystko wytłumaczyć trochę łopatologiczniej i czytelnik jest uratowany. W dodatku całość jest napisana z humorem i polotem, tak że naprawdę od czasu do czasu człowiek rechocze pod nosem. Naprawdę trudno mi wskazać, komu bym tej książki nie poleciła. 9/10.
Wpis popełniony w ramach wyzwania czytelniczego Eksplorując nieznane.
Peter Lamont nie miał powodu wątpić w podstawy wspomnianego prestiżu, a kiedy pierwszy raz poprosił Hallama o możliwość dłuższego wywiadu z nim na potrzeby historii Pompy Elektronowej, jaką Peter zamierzał napisać, odczuwał względem Hallama coś w rodzaju czci, jaką darzy się bohaterów. Później na wspomnienie owej czci Peter czuł wstyd i starał się wykorzenić ją z siebie, co mu się do pewnego stopnia udało.
Hallam wydawał się otwarty na współpracę. W ciągu trzydziestu lat jego pozycja na drabinie społecznej stała się tak wysoka, że aż dziw, iż nie krwawił z nosa.
Ooo, my to chyba czytaliśmy w ramach wyzwania queer. Tzn. ja akurat nie czytałam, ale było na liście. I mówisz, że aż takie dobre?
OdpowiedzUsuńPowiem tak: to moja pierwsza książka, która sprawiła, że zapomniałam wysiąść z pociągu. ;)
UsuńTo jeszcze nic nie znaczy, ja kiedyś zapomniałam wysiąść z autobusu czytając "Twatlight" i kierowca chciał mnie nim zawieźć pod dom - więc sama rozumiesz.
UsuńNawet nie wnikam, jak mogłaś coś takiego osiągnąć. ^^ Nie, nie - "Równi bogom" po prostu cholernie wciągają. Strasznie się wkręciłam w bohaterów i ze zniecierpliwieniem śledziłam ich losy. :)
UsuńPróbowałem czytać Asimova kilkakrotnie i zawsze zdaje mi się po prostu naiwny.
OdpowiedzUsuńZachęcony twoją recenzją zacząłem czytać tę książkę i powiem ci, że rzeczywiście jest świetna. Wciągnęła mnie niemiłosiernie ;)
OdpowiedzUsuń@Nomad - naiwny? Cóż, w życiu bym tak nie powiedziała. :) Prędzej Clarke momentami taki mi się wydaje, bo czasem odnoszę wrażenie, że patrzył na społeczeństwo, ale za diabła nie widział, że ono składa się z poszczególnych jednostek, z których każda ma zupełnie inną wizję szczęśliwości. ;] No ale z drugiej strony trzeba przecież wziąć pod uwagę, że czyta się książki z lat pięćdziesiątych czy siedemdziesiątych, a fantastyka naukowa starzeje się szczególnie szybko. ;)
OdpowiedzUsuń@Versus - no! :D To przyjemnej lektury. :D
hehe ostatnio pożyczam znajomym książki, a po chwili u Ciebie jest recenzja tych książek ;]
OdpowiedzUsuńŚwietny tekst.