(źródło) |
Autor: Dariusz
Sypeń
Tytuł:
Dżungla
Miejsce i rok wydania:
Poznań 2015
Wydawca:
Czwarta Strona
Ponad rok temu, bo w
listopadzie 2015, przy okazji spontanicznego wypadu na Warszawskie Targi
Fantastyki, wspominałam o tym, że pozyskałam nową książkę o kolonizacji Marsa: Dżunglę. I to nawet egzemplarz z autografem!
No więc już w styczniu 2017 przeczytałam tę powieść! Nie, na serio: to nie jest
taki zły wynik. Wciąż lepiej niż czwarty tom Kłamcy, który czeka na przeczytanie od dnia premiery, kiedy to
odebrałam paczkę z zamówioną książką…
Żeby nie było: to
nie tak, że Dżungla jest tak zła, że
się męczyłam przez rok – po prostu położyłam ją gdzieś pod stosem innych
tytułów i tak ją przekładałam z kąta w kąt, ciągle mając coś innego,
pilniejszego do czytania. A prawda jest taka, że jak już się wzięłam za powieść
Sypenia, to poszło zupełnie szybko, ot: kilka wieczorów. Nie aż tak szybko jak Duma i uprzedzenie, ale też bardzo
sprawnie.
Nakręciłam się na Dżunglę, bo o Marsie – i rzeczywiście dostałam
całkiem sporo Marsa: planety, na której co prawda żyją ludzie, ale to życie
całkowicie rozmija się z tym, o czym wszyscy marzyli. Mars zdaje się odrzucać
kolonistów, wszyscy czują, że to nie jest ich naturalne środowisko. Tyle tylko,
że nie ma powrotu na Ziemię. Dariusz Sypeń bardzo zgrabnie oddał ten klimat.
Jego opowieść nie ma co prawda ciężaru historii Dicka, ale i tak daje się
odczuć, że mieszkańcy Marsa są najzwyczajniej nieszczęśliwi. Unieszczęśliwia
ich sama Czerwona Planeta. Niby coś robią, niby utrzymują kontakty, tworzą społeczności, ale to wszystko nie wystarczy do zdrowej egzystencji.
No i jeszcze nad wszystkim
unosi się groza nadciągającej dżungli.
Odmalowanie tego
świata to jeden z głównych plusów powieści. Drugim zaś jest intryga. Z
oczywistych względów się nie rozpiszę na ten temat, żeby nie spoilować, ale
pomysł jest, moim zdaniem, rewelacyjny.
I, niestety, teraz
muszę przejść do czepów.
Przede wszystkim
więc, bohaterowie: nie zdołałam się przywiązać do żadnej postaci. Nawet
drugoplanowych. Wszyscy wydają mi się dość mdli, zdefiniowani głównie przez
funkcję, którą mają pełnić w intrydze: naukowiec, agent, rewolucjonista, wpływowy
bogacz, Daniel… nie, na serio: jeśli chodzi o Daniela, to właściwie nie do
końca w ogóle wiem, po co on był. Znaczy w porządku, była sprawa włamania, tyle
tylko, że wpływ tego wątku na rozwój fabuły i w ogóle wpływ Daniela na fabułę
był cokolwiek nędzny. Gdyby Daniela po prostu wyciąć z powieści, tak naprawdę nic
by się nie zmieniło – a to nie za dobrze, kiedy mówimy o jednym z dwójki
głównych bohaterów. Bo że Aiko nie służyła w zasadzie niczemu, to mnie aż tak
nie rusza – zawsze można jej bronić, że była potrzebna dla podkreślenia
problemów ludzi na Marsie. W niej odbijała się jakość ich życia, psychiczna
słabość i rozchwianie emocjonalne.
Nieco lepiej
wypadła druga z dwójki protagonistów, Fran: owszem, miałam wrażenie, że ciut za
często się onanizuje i nie bardzo wiedziałam, jakie to ma mieć znaczenie dla
czytelnika, ale ta kobieta przynajmniej miała wpływ na rozwój wypadków. No i na
upartego można cośtam o niej powiedzieć. Niewiele, ale coś się da.
Ale bohaterów
jeszcze bym jakoś przeżyła. Największym grzechem Dżungli jest w moim mniemaniu końcówka. Biorąc pod uwagę, że intryga
rozkręca się dość leniwie i czytelnik stopniowo wkręca się w wykreowany przez
autora świat, spodziewałam się, że w końcu sięgniemy dna, wnikniemy w tytułową
dżunglę, uwikłamy się w tajemnice i tak dalej. A tymczasem odniosłam wrażenie,
jakby Sypeniowi już się nie chciało. Po prostu w którymś momencie dostajemy dwa
rozdziały: jeden to przydługa rozmowa Fran z jakimś gościem, druga – przydługa rozmowa
Daniela z innym gościem. Te dwa dialogi – czyli dwa rozdziały – stanowią ogromną,
rozbuchaną ekspozycję. Siada napięcie, niczego się nam nie pokazuje, czytelnik
nie przekonuje się o niczym naocznie. Po prostu postaci o wszystkim sobie
opowiadają. Trochę jakbym czytała notkę encyklopedyczną z historii kolonizacji
Marsa – tylko ubraną w płaszczyk dialogu. A gdzie złota zasada „show, don’t
tell”?
Ta ekspozycja
sprawiła, że bardzo mocno opadł mój entuzjazm związany z powieścią – a, ze
względu na nudnawych bohaterów – on i tak nie był jakiś nadzwyczaj wielki.
Później, niestety, Dżungla nie odzyskuje już formy. Co
prawda bohaterowie zaczynają z powrotem coś robić, ale ich działania, w świetle
odbytych rozmów, stają się już do bólu przewidywalne.
Gdybym miała
jeszcze wspomnieć o inszych sprawach, powiedziałabym, że do tej pory są dla
mnie niejasne przyczyny poprowadzenia narracji w czasie teraźniejszym. Prawdę
mówiąc, w trakcie lektury zupełnie przestałam zauważać ten element. Zastanawiam
się, co konkretnie taka narracja miała spowodować…
Interlinia ogromna,
marginesy spore, strony grube, więc tak naprawdę przez tekst się płynęło
gładko, a każdy postęp był od razu widoczny, jeśli tylko spojrzało się na
umiejscowienie zakładki w książce. Choć nie ukrywam, że nie jestem fanką
takiego pompowania objętości i do tej pory myślałam, że przoduje w tym Fabryka
Słów. Jak widać, Czwarta Strona czerpie z tych samych wzorców. Wszak każdy wie,
że regały są z gumy, a w podróży przecież nikt nie czyta, więc im bardziej
powieść będzie cegłówką, tym lepiej.
Wzdych.
No, ale przynajmniej
baboli korektorskich było satysfakcjonująco mało.
Dżunglę
można przeczytać. Można, ale nie trzeba. Nie zajmie to dużo czasu, a pomysł
jest bardzo fajny – niestety, realizacja tego pomysłu mocno rozczarowuje,
szczególnie końcówka. Obecnie mam mieszane uczucia. Pewnie będę się musiała po
prostu przekonać w którąś stronę przy okazji kolejnych publikacji autora.
Chmura pyłków Priega zakrywa większość nieba, pod nią
zaś rozciąga się motanina kształtów, zielone, falujące kłębowisko. Wszystko tam
się rusza, wszystko pulsuje, napędzane szalonym życiem, nowe drzewa rosną na
jego oczach, inne oplatają się wzajemnie swoimi lianami, łączą korzeniami,
liście i kwiaty falują hipnotycznie. Mroczna zieleń pulchnieje, jest blisko, na
wyciągnięcie ręki.
Mnie również "Dżungla" w pełni nie usatysfakcjonowała. Pamiętam, że jako samo SF była genialna, ale jako powieść - dość mierna. Podobało mi się, że autor nie skupia się na własnych refleksjach, a raczej zmusza do nich czytelnika. Wizja Ziemi jako jedynego naturalnego środowiska człowieka - genialna. Ale razili mnie bohaterowie (Francescę pamiętam raczej jako płytką i irytującą), no i ten kompletny brak akcji...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Między sklejonymi kartkami
Tak, ta wizja Ziemi - super. No i samo to, czym jest ta dżungla. Mogło być przejmująco i dreszczowo.
UsuńBrak akcji akurat chyba bolał mnie najmniej, bo mogę na spokojnie czytać rzeczy z zerową akcją, jeśli nadrabiają innymi elementami. :)
Niemniej myślę sobie, że autor - skoro, jak widać, pomysły ma świetne - może jeszcze pokazać, na co go stać. Taką mam nadzieję :)
Mi też bohaterowie nie przypadli do gustu +
OdpowiedzUsuń