(źródło) |
Autor:
Isaac Asimov
Tytuł:
Nemesis
Tytuł oryginału: Nemesis
Tłumaczenie: Jędrzej
Polak
Miejsce
i rok wydania: Poznań 1991
Wydawca: Kantor
Wydawniczy SAWW
To kolejny raz, kiedy dopadłam coś przypadkiem.
Ot, wypożyczałam Ulvowi Atlas chmur i
tak jakoś na regale mignął mi Asimov. To pomyślałam: „O, czemu by nie?”. Asimova
trochę już czytałam i lubię. Owszem, przede mną wciąż Fundacja, ale cykl o
robotach prawdziwie uwielbiam, a Koniec
wieczności to do dziś jedyna książka, przy czytaniu której zapomniałam
wysiąść z pociągu. Cóż mogło pójść źle…? Z drugiej strony, dawno już nie
czytałam Asimova. Wiem, że mój stosunek do tego autora zmienił się w okolicach
imprezy sylwestrowej 2013/2014, kiedy hevs mi opowiedziała o tym, czym dla
samego Asimova było zakończenie cyklu Fundacji. Bo jakoś przyszło mi wtedy do
głowy, że matko z córką, to był mądry facet, ale grafoman jak się patrzy. No i
mimo wielu tłumaczeń samej sobie, że przecież to nie ma znaczenia, skoro
książki fajne, to jakoś mi się to postrzeganie Asimova zmieniło i nic na to nie
poradzę.
Niemniej do Nemesis
starałam się podejść bez uprzedzeń. I w sumie chyba się udało, bo jednak dobra
literatura broni się sama. Ale nie jest to tak silne pianie z zachwytu, jak
przy moich poprzednich doświadczeniach z twórczością tego autora.
W tytule notki celowo nawiązuję do tematu
konkursu literackiego, jaki nie tak dawno organizowało wydawnictwo Genius
Creations – bo przy czytaniu wciąż towarzyszyła mi myśl, że w gruncie rzeczy,
to gościu napisał świetny tekst na ten konkurs: mamy do czynienia z „tym
pierwszym razem” na kilku płaszczyznach: z jednej strony, człowiek po raz
pierwszy spotyka obcą inteligencję i czytelnik śledzi, jak się ta znajomość rozwija.
Z drugiej – „obcymi”, których po raz pierwszy spotyka się w kosmosie, będą
także ludzie: dla Ziemian ci z Rotora, dla Rotorian zaś – Ziemianie. Z trzeciej
strony – to także pierwszy lot superluminalny, pierwszy skok w hiperprzestrzeń…
no, ogólnie tych kosmicznych pierwszych razów jest tu całe mnóstwo. I w dużej
mierze z tego względu ta powieść jest interesująca. Możemy obserwować człowieka
u progu czegoś zupełnie nowego, czegoś, co może zmienić dalszy rozwój
cywilizacji – i najpewniej zrobi to. Bohaterowie są bardzo różnorodni, toteż
prezentują rozmaite postawy wobec nadchodzącego nowego. Mamy tu konfrontacje, korupcję,
nieco przełamywania własnych uprzedzeń… no ogólnie czego dusza zapragnie. Jest
nawet Krile, którego tak naprawdę to wszystko jakoś mało interesuje, on chce
tylko odzyskać córkę.
Obok wielości pierwszych razów, dostajemy też
niejednoznaczną tytułową Nemezis. Co prawda tutaj akurat trochę mi przeszkadza
łopatologia w finałowej scenie, gdzie narrator bez owijania w bawełnę wykłada,
jak można tę nazwę rozumieć i dla kogo Nemezis mogła się okazać zgubna, a dla
kogo w istocie się taka okaże – ale już trudno. Jakoś muszę z tym żyć.
Sama nie wiem, co dokładnie mnie drażniło w Nemesis i co sprawiło (oprócz
notorycznego niewyspania, ma się rozumieć), że powieść nie wciągnęła mnie tak
jak Koniec wieczności czy Pozytonowy detektyw. Wydaje mi się, że
to było coś w bohaterach. Bo świat był fantastyczny i szalenie spodobała mi się
ta wizja, w której ludzkość podbija kosmos za pomocą Osiedli. Sytuacja w Nemesis przypomina zresztą trochę tę z
cyklu o robotach: mamy ludzi, którzy wynieśli się z ziemskiej kolebki i teraz
najchętniej by się od tej starej planety odcięli, stworzyli swoje własne,
lepsze społeczeństwa, od zera, inaczej. Ale jednak to Ziemia – człowiek zawsze
będzie patrzył w jej stronę, a odcięcie się nie jest tak całkiem możliwe.
Narastają konflikty i uprzedzenia, nawet jeśli nie ma otwartej wojny.
A więc skoro świat był fajny, to podejrzewam, że
coś z bohaterami. Chyba po prostu trochę w nich nie wierzyłam. Nie we
wszystkich przynajmniej. Janus Pitt na ten przykład był w porządku, bo był
trochę socjopatą, więc jego sztuczność była w pełni uzasadniona. Ale już na
przykład Marlena mnie drażniła. Za dużo mówiła o swoich zdolnościach przy
każdej możliwej okazji i miałam nieodparte wrażenie, że to wszystko nachalna
ekspozycja i przypomnienie czytelnikowi, że „hej, ona widzi z gestów i
minimalnych drgnięć mięśni, czy ktoś kłamie. Pamiętaj, czytelniku. Powtórzę na
wszelki wypadek, na czym polega jej umiejętność”. Podobne wrażenie – choć nie
aż tak silne – miałam przy scenach z udziałem Insygny i Sievera. Powtarzali sobie w kółko, co ich
łączyło w przeszłości i co ich łączy teraz… taki straszliwy pitoling, jakby
próbowali zawiązać wątek miłosny, ale nie za bardzo wiedzieli, jak się do tego
zabrać. To znaczy dobra, może i nie wiedzieli, ale z drugiej strony, bardzo
precyzyjnie i otwarcie byli w stanie nazywać wszystkie stany, emocje i łączące
ich stosunki. Więc właściwie nie wiem, na czym dokładnie polegał ich problem (choć,
nie powiem, parę rozmów mieli ładnych).
Wydaje mi się, że tu właśnie Nemesis nieco się wykopyrtnęła: w emocjach, uczuciach. Niby wszyscy
bohaterowie je mają, ale z jakiegoś powodu najbardziej wiarygodnie wypadają
socjopaci, fanatycy i zimni naukowcy, których emocji albo nie ma, albo po
prostu czytelnik się o nich nie dowiaduje. Leverett, Wu – pojawili się w
zasadzie pod koniec powieści, a są jednymi z lepszych postaci.
Może zresztą dlatego też tak lubię cykl o
robotach? Bo tam siłą rzeczy część bohaterów była pozbawiona uczuć, więc nie zauważałam,
że autor sobie z nimi nie do końca radzi?
Nie wiem. Nie chcę też zarzucać jakichś bzdur
Asimovowi, bo tak naprawdę może po prostu chodzi wyłącznie o moje preferencje.
Nie od dziś wiadomo, że mój ulubiony bohater literacki to HAL 9000.
Nemesis to
dobra książka, warta przeczytania. Pod koniec ma co prawda nieco błędów
(korektor był już zmęczony?), no i drażniło mnie, że mimo tytułu pisanego przez
„s”, w samym tekście nazwa „Nemezis” zapisywana jest przez „z”, no ale to
detale, które tak naprawdę nie miały wpływu przyjemność czerpaną z lektury. Aha,
no i aż sobie zaznaczyłam jedno zdanie, bo było trochę dziwne: „Nie wymyślono
mniej bezbolesnego rodzaju śmierci” – „mniej bezbolesnego”, czyli tak naprawdę „bardziej
bolesnego”, prawda…? Albo ja albo tłumacz, w każdym razie ktoś się chyba pogubił
w zaprzeczeniach, bo we fragmencie chodzi o opis totalnie bezbolesnego,
komfortowego sposobu na popełnienie samobójstwa… No ale mniejsza o większość. Po
prostu tym razem powieść mnie jakoś nie dała rady zauroczyć. Mam wrażenie, że
nie straciłabym aż tak wiele, gdybym Nemesis
nie przeczytała. Ale i tak cieszę się, że to zrobiłam, no. Asimov zawsze na
propsie.
– To
najlepszy znak, że zestarzałem się – odpowiedział Genarr ponuro. – Że wystarcza
mi sama pomoc. Wypalił się we mnie prawdziwy ogień, teraz jest to płomyczek,
przy którym można sobie grzać ręce.
– Nie ma
w tym nic złego, zapewniam cię.
– Nic
złego, absolutnie nic złego! Podejrzewam, że istnieje mnóstwo małżeństw, które
przeszły przez dziką ekstazę i nigdy nie były dla siebie pomocą, i z chęcią
zamieniłyby uniesienia na zwykłą przyjaźń… Nie wiem… Ciche zwycięstwa są takie
ciche. Wszystko co ważne często bywa przeoczane…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz