czwartek, 28 kwietnia 2016

Ten pierwszy raz albo "Nemesis"

(źródło)

Autor: Isaac Asimov
Tytuł: Nemesis
Tytuł oryginału: Nemesis
Tłumaczenie: Jędrzej Polak
Miejsce i rok wydania: Poznań 1991
Wydawca: Kantor Wydawniczy SAWW

To kolejny raz, kiedy dopadłam coś przypadkiem. Ot, wypożyczałam Ulvowi Atlas chmur i tak jakoś na regale mignął mi Asimov. To pomyślałam: „O, czemu by nie?”. Asimova trochę już czytałam i lubię. Owszem, przede mną wciąż Fundacja, ale cykl o robotach prawdziwie uwielbiam, a Koniec wieczności to do dziś jedyna książka, przy czytaniu której zapomniałam wysiąść z pociągu. Cóż mogło pójść źle…? Z drugiej strony, dawno już nie czytałam Asimova. Wiem, że mój stosunek do tego autora zmienił się w okolicach imprezy sylwestrowej 2013/2014, kiedy hevs mi opowiedziała o tym, czym dla samego Asimova było zakończenie cyklu Fundacji. Bo jakoś przyszło mi wtedy do głowy, że matko z córką, to był mądry facet, ale grafoman jak się patrzy. No i mimo wielu tłumaczeń samej sobie, że przecież to nie ma znaczenia, skoro książki fajne, to jakoś mi się to postrzeganie Asimova zmieniło i nic na to nie poradzę.
Niemniej do Nemesis starałam się podejść bez uprzedzeń. I w sumie chyba się udało, bo jednak dobra literatura broni się sama. Ale nie jest to tak silne pianie z zachwytu, jak przy moich poprzednich doświadczeniach z twórczością tego autora.

W tytule notki celowo nawiązuję do tematu konkursu literackiego, jaki nie tak dawno organizowało wydawnictwo Genius Creations – bo przy czytaniu wciąż towarzyszyła mi myśl, że w gruncie rzeczy, to gościu napisał świetny tekst na ten konkurs: mamy do czynienia z „tym pierwszym razem” na kilku płaszczyznach: z jednej strony, człowiek po raz pierwszy spotyka obcą inteligencję i czytelnik śledzi, jak się ta znajomość rozwija. Z drugiej – „obcymi”, których po raz pierwszy spotyka się w kosmosie, będą także ludzie: dla Ziemian ci z Rotora, dla Rotorian zaś – Ziemianie. Z trzeciej strony – to także pierwszy lot superluminalny, pierwszy skok w hiperprzestrzeń… no, ogólnie tych kosmicznych pierwszych razów jest tu całe mnóstwo. I w dużej mierze z tego względu ta powieść jest interesująca. Możemy obserwować człowieka u progu czegoś zupełnie nowego, czegoś, co może zmienić dalszy rozwój cywilizacji – i najpewniej zrobi to. Bohaterowie są bardzo różnorodni, toteż prezentują rozmaite postawy wobec nadchodzącego nowego. Mamy tu konfrontacje, korupcję, nieco przełamywania własnych uprzedzeń… no ogólnie czego dusza zapragnie. Jest nawet Krile, którego tak naprawdę to wszystko jakoś mało interesuje, on chce tylko odzyskać córkę.
Obok wielości pierwszych razów, dostajemy też niejednoznaczną tytułową Nemezis. Co prawda tutaj akurat trochę mi przeszkadza łopatologia w finałowej scenie, gdzie narrator bez owijania w bawełnę wykłada, jak można tę nazwę rozumieć i dla kogo Nemezis mogła się okazać zgubna, a dla kogo w istocie się taka okaże – ale już trudno. Jakoś muszę z tym żyć.

Sama nie wiem, co dokładnie mnie drażniło w Nemesis i co sprawiło (oprócz notorycznego niewyspania, ma się rozumieć), że powieść nie wciągnęła mnie tak jak Koniec wieczności czy Pozytonowy detektyw. Wydaje mi się, że to było coś w bohaterach. Bo świat był fantastyczny i szalenie spodobała mi się ta wizja, w której ludzkość podbija kosmos za pomocą Osiedli. Sytuacja w Nemesis przypomina zresztą trochę tę z cyklu o robotach: mamy ludzi, którzy wynieśli się z ziemskiej kolebki i teraz najchętniej by się od tej starej planety odcięli, stworzyli swoje własne, lepsze społeczeństwa, od zera, inaczej. Ale jednak to Ziemia – człowiek zawsze będzie patrzył w jej stronę, a odcięcie się nie jest tak całkiem możliwe. Narastają konflikty i uprzedzenia, nawet jeśli nie ma otwartej wojny.
A więc skoro świat był fajny, to podejrzewam, że coś z bohaterami. Chyba po prostu trochę w nich nie wierzyłam. Nie we wszystkich przynajmniej. Janus Pitt na ten przykład był w porządku, bo był trochę socjopatą, więc jego sztuczność była w pełni uzasadniona. Ale już na przykład Marlena mnie drażniła. Za dużo mówiła o swoich zdolnościach przy każdej możliwej okazji i miałam nieodparte wrażenie, że to wszystko nachalna ekspozycja i przypomnienie czytelnikowi, że „hej, ona widzi z gestów i minimalnych drgnięć mięśni, czy ktoś kłamie. Pamiętaj, czytelniku. Powtórzę na wszelki wypadek, na czym polega jej umiejętność”. Podobne wrażenie – choć nie aż tak silne – miałam przy scenach z udziałem Insygny  i Sievera. Powtarzali sobie w kółko, co ich łączyło w przeszłości i co ich łączy teraz… taki straszliwy pitoling, jakby próbowali zawiązać wątek miłosny, ale nie za bardzo wiedzieli, jak się do tego zabrać. To znaczy dobra, może i nie wiedzieli, ale z drugiej strony, bardzo precyzyjnie i otwarcie byli w stanie nazywać wszystkie stany, emocje i łączące ich stosunki. Więc właściwie nie wiem, na czym dokładnie polegał ich problem (choć, nie powiem, parę rozmów mieli ładnych).
Wydaje mi się, że tu właśnie Nemesis nieco się wykopyrtnęła: w emocjach, uczuciach. Niby wszyscy bohaterowie je mają, ale z jakiegoś powodu najbardziej wiarygodnie wypadają socjopaci, fanatycy i zimni naukowcy, których emocji albo nie ma, albo po prostu czytelnik się o nich nie dowiaduje. Leverett, Wu – pojawili się w zasadzie pod koniec powieści, a są jednymi z lepszych postaci.
Może zresztą dlatego też tak lubię cykl o robotach? Bo tam siłą rzeczy część bohaterów była pozbawiona uczuć, więc nie zauważałam, że autor sobie z nimi nie do końca radzi?
Nie wiem. Nie chcę też zarzucać jakichś bzdur Asimovowi, bo tak naprawdę może po prostu chodzi wyłącznie o moje preferencje. Nie od dziś wiadomo, że mój ulubiony bohater literacki to HAL 9000.

Nemesis to dobra książka, warta przeczytania. Pod koniec ma co prawda nieco błędów (korektor był już zmęczony?), no i drażniło mnie, że mimo tytułu pisanego przez „s”, w samym tekście nazwa „Nemezis” zapisywana jest przez „z”, no ale to detale, które tak naprawdę nie miały wpływu przyjemność czerpaną z lektury. Aha, no i aż sobie zaznaczyłam jedno zdanie, bo było trochę dziwne: „Nie wymyślono mniej bezbolesnego rodzaju śmierci” – „mniej bezbolesnego”, czyli tak naprawdę „bardziej bolesnego”, prawda…? Albo ja albo tłumacz, w każdym razie ktoś się chyba pogubił w zaprzeczeniach, bo we fragmencie chodzi o opis totalnie bezbolesnego, komfortowego sposobu na popełnienie samobójstwa… No ale mniejsza o większość. Po prostu tym razem powieść mnie jakoś nie dała rady zauroczyć. Mam wrażenie, że nie straciłabym aż tak wiele, gdybym Nemesis nie przeczytała. Ale i tak cieszę się, że to zrobiłam, no. Asimov zawsze na propsie.



– To najlepszy znak, że zestarzałem się – odpowiedział Genarr ponuro. – Że wystarcza mi sama pomoc. Wypalił się we mnie prawdziwy ogień, teraz jest to płomyczek, przy którym można sobie grzać ręce.
– Nie ma w tym nic złego, zapewniam cię.
– Nic złego, absolutnie nic złego! Podejrzewam, że istnieje mnóstwo małżeństw, które przeszły przez dziką ekstazę i nigdy nie były dla siebie pomocą, i z chęcią zamieniłyby uniesienia na zwykłą przyjaźń… Nie wiem… Ciche zwycięstwa są takie ciche. Wszystko co ważne często bywa przeoczane…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...