Autor: publikacja
zbiorowa
Tytuł: Geniusze fantastyki
Miejsce
i rok wydania: Bydgoszcz 2016
Wydawca: Genius
Creations
Okay, okay, przede wszystkim dorzuciłam „In
space!” w tytule notki tylko dlatego, z „In space!” wszystko brzmi bardziej
epicko, a ja zupełnie nie miałam pomysłu na coś związanego z tematem. Podobnie
zresztą, jak nie mam pomysłu na ciąg dalszy. Usiłuję wyrzeźbić ten wpis od czterech
tygodni, a mam wrażenie, ze ani trochę nie zbliżyłam się do celu.
Przy czym jestem w mocy dość konkretnie
wyjaśnić, skąd się bierze ten mój problem: otóż urodzinowa publikacja Genius
Creations to twór dość niezwykły. Bardzo (i mam tu na myśli: bardzo) obszerny zbiór opowiadań bardzo
różnych autorów – i to różnych zarówno pod względem uprawianej twórczości, jak
i doświadczenia na polu literackim. Dodatkowo wobec braku jednej myśli łączącej
wszystkie opublikowane teksty, spajającej je jakkolwiek, czytelnik dostaje
antologię, która miota nim na wszystkie strony: w kosmosy, do średniowiecza, we
współczesność, z humorem i bez – ot, zero reguł. Plus jeszcze każdy z autorów
mógł, zdaje się, dorzucić od siebie ile i czego chciał, więc mamy tekściki na
parę stroniczek, a mamy bardzo obszerne historie, jak również całe serie danego
autora, który – jak się wydaje – wytrząsnął do cna swoją szufladę.
To niesie ze sobą masę konsekwencji – zarówno
pozytywnych, jak i tych nieco mniej pożądanych. Zacznę od tego, co mnie –
czytelnika – męczyło:
Po pierwsze, skumulowanie tekstów jednego
autora – ma się rozumieć: w tych przypadkach, w których autor dorzucił się
większą liczbą opowiadań. I tak na przykład Michał Chmielewski miał fajne
pomysły i na początku czytało się przyjemnie, ale już po Wszystkich Świętych byłam zwyczajnie znużona. Podobne odczucia
miałam podczas lektury serii (oczywiście określenia „seria” używam tu mocno
umownie – chodzi o to, że nagle dostajemy cztery czy pięć opowiadań od jednej
osoby) Marii Dunkel: ciekawy klimat, ładne ugryzienie tematyki okołoreligijnej
– ale ponieważ styl jednak nie porwał mnie aż tak, to po Judaszu zaczęłam odczuwać zmęczenie materiału. Najbardziej mi chyba
żal zamordowania w ten sposób tekstów Daniela Nogala. Pierwsze z nich, Eggenburg pod Giewontem, zrobiło na mnie
ogromnie pozytywne wrażenie: mniej-więcej znam miejsca, o których pisze autor.
Bez problemów mogłam przekształcić je na realia pokazane w tekście. No i
golemy, yay! Lubię golemy. A potem czytam kolejne opowiadanie, i cóż… no tak,
tak golemy fajne, ale znowu…? I potem jeszcze jedno… i dopiero nekromanci z
ostatniego opowiadania tego autora, Pan
Mortimer, banshee i kiełbasa z dzika, znów mnie jakoś poderwały do pionu. A
może to po prostu dlatego, że lubię nazwisko „Mortimer”…?
Po drugie, w antologii pojawiają się teksty,
które już od dawna można przeczytać w otchłani internetów. Mam w tym temacie
mieszane uczucia: owszem, fajnie mieć te opowiadania w jednym miejscu, móc
sobie do nich wygodnie wrócić. Z drugiej jednak strony, odniosłam wrażenie, że
antologia jest napchana trochę na siłę, byle więcej, nieważne co. Z trzeciej
znów strony – co z tego, że jest napompowana? Wszak to ebook, a czytnik jest
cierpliwy. Narzekałabym, gdybyśmy mówili o papierze. Acz nie przeczę, takiego
na przykład Czarnego Romana Marcina
Jamiołkowskiego, choć bardzo pozytywnie wspominam ten tekst, po prostu ominęłam.
Bo miałam jeszcze pięćset stron innych rzeczy do przeczytania, a to naprawdę
nie sprzyja robieniu powtórek.
Po trzecie, skakanie po gatunkach. Zupełnie to
do mnie nie przemawia i teraz już wiem, że od antologii oczekuję jednak pewnej
spójności. Jak sci-fi to sci-fi – oczywiście, może być różnorodne, ale jednak
żeby mną nie rzucało zaraz w urban fantasy albo takie całkiem zwykłe fantasy,
bo zwyczajnie nie umiem tak szybko przeskakiwać między klimatami. Przez tę
różnorodność – nadmierną, w moim odczuciu – złapałam podczas czytania dystans
do tych tekstów i przestałam się angażować emocjonalnie. A ja akurat lubię
emocje przy czytaniu, więc mi żal.
I mam wrażenie, że sporo tutaj mógłby załatwić
inny układ tekstów. Nie alfabetycznie autorami, tylko choćby gatunkami.
Pokusiłabym się może nawet o wyszukanie podobieństw i próbę stopniowego
zmieniania klimatu, choć oczywiście wiem, że przy tej liczbie tekstów to dość
karkołomne. Ale myślę, że porządek bardziej przedmiotowy niż alfabetyczny to
coś, czego brakuje Geniuszom….
Ale nie jest tak, że ta antologia mi się nie
podoba, o nie!
Przede wszystkim, znalazłam w niej twórczość
autorów, których dorobek znam i lubię – i nikt z nich nie zawiódł. Z prawdziwą
przyjemnością zanurzyłam się w opowiadaniach Michała Cholewy, którego zresztą
nie kojarzę zanadto z humorystycznych tekstów, a tu dostałam aż dwa… lub tylko
dwa. Tak, paradoksalnie tutaj miałam mocne poczucie niedosytu (to bardzo zwięzłe historyjki, przez które błyskawicznie się przemyka) i
pewnie zresztą to się odbiło na dość negatywnym odbiorze opowiadań Rafała
Cuprjaka, które czytałam – chcąc nie chcąc – z nastrojem oscylującym wokół „Z
czym do ludzi, nie ma tu Patriotycznej Ostrygi ani nic…”. Z równie radosnym
entuzjazmem rzuciłam się na dwa opowiadania Pawła Majki, nawet jeśli jedno z
nich już czytałam. Zawsze warto zanurzyć się w fantastyczny setting Pokoju światów, a do Koryckiego się
coraz bardziej przekonuję. Nie mogę tu też, oczywiście, pominąć świetnych
tekstów Agnieszki Hałas (Koriana
umożliwiła mi powrót do dawno, dawno nieodwiedzanego świata Zmroczy – co do
którego mam pewne zastrzeżenia, ale nie da się ukryć, że jest wyrazisty i
zapada w czytelniczą pamięć) i Anny Kańtoch (Sztuka porozumienia jest zwyczajnie świetna – opisy, klimat,
bohaterowie, zagadka – wszystko. Trudno nie polecić takiego tekstu), czy
przyjemnie zabawnych opowiadań Marcina Jamiołkowskiego i Jacka Wróbla –
którego, przyznaję, po raz pierwszy miałam okazję czytać bez związku z Haxerlinem
(choć sympatyczny sprzedawca artefaktów również się pojawia w antologii). Z
mieszanymi uczuciami wspominam o Igle
Anny Hrycyszyn – nie dlatego, że mam jakieś wąty do tego opowiadania. Nie, nie
mam żadnych. Uwielbiam ten tekst, tak jak swego czasu urzekła mnie historia
profesora w Manifeście (Fantazje Zielonogórskie, 2012). To
autorka, która pisze dokładnie tak, jak Fryy lubią czytać. Po prostu mam
świadomość tego, że moje zachwyty są tu mało wiarygodne przez wzgląd na znajomość
z autorką. No cóż…
Jeśli zaś chodzi o twórców, których jeszcze nie
czytałam, to Geniusze… dali mi
możliwość zaznajomienia się z mnogością nazwisk. Nie wszystkie te znajomości
wypadły udanie (wspomniany już Rafał Cuprjak, u którego mam spory problem z
narracją), ale na pewno niektórych autorów będę stalkować w oczekiwaniu na
dalszą twórczość (przemówiła do mnie na przykład Marta Krajewska).
I zresztą tutaj właśnie widzę największą
wartość antologii: nie w tym, że pojawiły się teksty, które znam i lubię. Ale
dostałam możliwość zaznajomienia się dorobkiem ogromnej liczby autorów, których
do tej pory nie znałam. A dzięki temu, że niektórzy dali od siebie po kilka opowiadań,
mogłam się upewnić, że danego pisarza chyba faktycznie polubię (lub nie), a nie
że akurat się trafił fajny/niefajny tekst. Czytelnik dostaje solidne próbki, na
podstawie których może wyrobić sobie opinię o autorze. A że dostaje je za
darmo, to cóż – zdecydowanie warto.
Antologia nie jest wolna od błędów. Ale trudno
mi się o to jakoś szczególnie fochać. To ogromna publikacja, udostępniona
czytelnikom za darmo, w trzech formatach (PDF, mobi, epub). Obowiązkowa pozycja
dla tych, którzy szukają czegoś nowego w literaturze fantastycznej, ale trochę
im szkoda pieniędzy czy czasu na obkładanie się kupionymi w ciemno książkami.
Nie wszystkie opowiadania do mnie trafiły, ale jestem pewna, że to w dużej
mierze kwestia gustu. Z doświadczenia mogę też odradzić czytanie Geniuszy… cięgiem – istnieje spore
ryzyko wymęczenia. Myślę, że to antologia, którą należy czytać powoli.
Spokojnie, nie po kolei, skacząc sobie wedle uznania od autora do autora,
smakując poszczególne z przedstawionych światów. Jedno opowiadanie dziennie?
Czemu nie. Starczy na dłużej.
[Za egzemplarz recenzencki serdecznie
dziękuję wydawnictwu Genius Creations.]
–
Spóźniła się pani! – Głos koordynatora projektu kipiał wściekłością. – Na odprawę
przed startem! Piękny przykład niesubordynacji! I piękna wróżba na przyszłość!
Nikt
spośród członków załóg zgromadzonych w pomieszczeniu nie próbował mu przerywać.
Karan, sam jednocześnie zły i zaniepokojony, starał się zachować wyraz twarzy
chłodnego profesjonalisty. Aurora zagryzała wargi, unikając wzroku przełożonych.
–Panie
Wogsen, myślę, że nikt z nas nie wierzy we wróżby.
[Igła, Anna Hrycyszyn]
No i gdzie tu się klika "Lubię to"?
OdpowiedzUsuńBo tekst znakomity, wiem czego się spodziewać, oraz że należy wygospodarować trochę wolnego czasu. Dzięki.
Zgadzam się w zupełności co do układu autorami – zwłaszcza jak pierwsze opowiadanie mi się nie spodoba, to dalej jestem negatywnie nastawiona plus rzeczywiście problem zmęczenia materiału. Ale zgodzę się też, że można się zapoznać z masą nowych autorów, mam nadzieję, że kogoś ciekawego tak znajdę.
OdpowiedzUsuńNa razie antologię nadgryzłam, jestem na 10%. Rafał Cuprjak również zupełnie mi nie podpadł, w sumie pierwszym tekstem, który naprawdę mi się podobał, był pierwszy Marii Dunkel. Ale zwykle nie przepadam za humorystycznymi tekstami, więc może dlatego początek antologii mnie nie porwał. Czekam co dalej ciekawego, czekam na Igłę :)