(źródło) |
No dobra, dobra. To nie do końca tak, że film mi się w ogóle nie podobał. Ale no cóż… Dużo się o Deadpoolu nasłuchałam i naczytałam, zanim zdecydowałam się go obejrzeć. Widowisko, na które się szykowałam na podstawie tych wszystkich opisów, miało być dość głupkowate i proste fabularnie, natomiast mocno krwiste i – przede wszystkim – zabawne. To miało być coś zupełnie innego, niż dotychczasowe filmy spod znaku Marvela, które całą superbohaterską tematykę traktują jednak dość serio, nawet jeśli tu i ówdzie wciśnie się jakiś żart.
I obawiam się, że to były jednak zbyt wysokie oczekiwania.
Po pierwsze: sam główny bohater, nasz tytułowy Deadpool (Ryan Reynolds) – był po prostu irytujący i, co gorsza, nieprzekonujący jako zamaskowany potwór. Obawiam się, że film rozbił się o to samo, o co swego czasu Upiór w operze w reżyserii Joela Schumachera (chciałoby się rzec: „Schumacher schrzanił jakiś film? NIEMOŻLIWE!”). Tytułowy bohater, mający być potworem, istotą fizycznie szkaradną i zmuszoną do noszenia maski, żeby ludzie nie uciekali odeń z krzykiem, był… no, zwykłym gościem z nieco sponiewieraną skórą, to prawda, ale do przerażającego brzydactwa to jednak bardzo, bardzo odległą. Wspomniany już Upiór koniec końców okazał się przystojniakiem z blizną (nope, pacnięcie na twarz Gerarda Butlera blizny nie uczyni z tego pana brzydactwa, to tak nie działa). Deadpool nie był do tego stopnia skopany, ale kiedy się zastanowić, to tak naprawdę na czym polegał problem? Był po prostu poparzonym facetem. Nie miał żadnych odrażających deformacji ani niczego takiego. Naprawdę, tacy ludzie żyją i mają się nieźle. Dodatkowo, kiedy już miałam za sobą fazę „nie kupuję dramy głównego bohatera” (co jest dość słabe, bo wszak ta właśnie drama stała się motorem napędowym całego filmu), weszłam z fazę kolejną: „główny bohater jest męczący”. Na serio: nie zamykała mu się kłapaczka. Nawet gdyby jego humor był zbieżny z moim, to i tak przypuszczam, że po trzech kwadransach miałabym go po dziurki w nosie. Niestety, obawiam się, że nasze humory jednak nieco się rozjeżdżają, więc Deadpool zaczął mnie wnerwiać mniej-więcej po dziesięciu minutach.
O, i to była przyjemna scena. (źródło) |
I tutaj wchodzę w „po drugie”: czyli humor. Przede wszystkim, mamy w filmie to nieszczęsne przebijanie czwartej ściany. Wiele. Wiele. Razy. I żeby nie było, ja nic nie mam przeciwko temu zabiegowi. Ale większość dowcipów ma tak, że bawią opowiedziane raz, może dwa. Ten sam żart opowiadany po raz fefnasty już tylko nudzi. Deadpool, niestety, opowiada nam jeden dowcip w kółko i nieustająco. A co nam oferuje oprócz tego? Parę dowcipasów orbitujących wokół jąder i dup. Serio? Tym mam się jarać? To jest takie dorosłe i zaklasyfikowane jako kategoria R? Bo jak dla mnie, to to raczej gimnazjum trochę. No tak, tak, było trochę krwi. Krew była fajna. Pan rozchlapujący się na znaku drogowym mnie nawet rozbawił. Ale jeśli chodzi o całą resztę humoru, byłam mocno zawiedziona. Podczas całego seansu uśmiechnęłam się z trzy razy, a rzeczywiście parsknęłam śmiechem raz. Dokładnie przy tej scenie:
Opublikowany przez TBOT na 1 kwietnia 2016
Nie żeby to był żart wcześniej niespotykany. Ale mimo wszystko wypadł fajnie – jak teraz o tym myślę, to może wynika z tego, że był jedynym takim dowcipem w filmie. Znamienne, hmm?
Po trzecie, irytowało mnie nacieranie się twórców tym, jak mały mieli budżet. Naprawdę, ja jestem tylko widzem, który chce się zagłębić w radosną jatkę z udziałem superbohaterów. Zakulisowe spięcia mnie nie interesują. Mam w nosie, czy Tim Miller dostał dużo czy mało pieniędzy, ja chcę widowisko, które mnie wciągnie. A jeśli widzę ewidentne bzduryzmy, takie jak szkoła X-Menów magicznie zamieszkała wyłącznie przez Colossusa (Stefan Kapicic) i wybuchająca laskę (Brianna Hildebrand), bo kurde nawet się nikomu nie chciało zainwestować w statystów, którzy zrobią w tle sztuczny tłum, to jednak mnie denerwuje. Widzę tu zwykłe lenistwo twórców. Bo kasa kasą, ale dlaczego to ma się odbijać na widzu? Przecież nie wymagam od razu, żeby pojawiali się Wolverine, Rogue i Gambit. Ja naprawdę mówię tylko o odrobinie zaangażowania, chlapnięciu trawy trochę bardziej na zielono – bez wielkich kosztów.
Widzicie go? Krwawią wam oczy? (źródło) |
Ale jeśli pominąć te rzeczy (ach, no i wątek romantyczny, którego też za diabła nie kupuję), to co zostaje da się przecież oglądać. Przede wszystkim, całość ratują postacie drugoplanowe: Weasel (T.J. Miller) i Niewidoma Al (Leslie Uggams) byli bez porównania bardziej interesujący od tego wnerwiającego Deadpoola. Bah, nawet główny antagonista, Ajax (Ed Skrein) był od głównego bohatera lepszy. Przynajmniej czasami potrafił milczeć.
Trzeba też przyznać, że generalnie film ma wartką akcję i całkiem malownicze sceny przemocy. Toteż może nie zaśmiewałam się… okay, okay, może w ogóle się nie śmiałam podczas oglądania, niemniej nie mogę powiedzieć, żebym się jakoś specjalnie nudziła. Ot, półtorej godziny głupawej sieczki, która mogłaby być o wiele zabawniejsza, o wiele bardziej wciągająca, ale jestem przekonana, że mogło być też dużo gorzej. Obejrzałam bez zgrzytania zębami, nie zamierzam jednak wracać do tego filmu. Moje życie nie zbiedniałoby, gdybym tego w ogóle nie widziała. Nie rozumiem fenomenu Deadpoola i chyba wcale nie mam ochoty zgłębiać tego tematu.
– I didn't ask to be super, and I'm no hero. But when you find out your worst enemy is after your best girl, the time has come to be a fucking superhero.
A mnie się film bardzo podobał, śmiałam się do rozpuku, chociaż faktycznie, czasami humor był dość niski i dialogi są przegadane. To, co mi się najbardziej podobało, to gra z konwencją, superbohaterską, kinem akcji, romansem (tutaj też się nie zgadzam - wątek moim zdaniem jest dobry, wiarygodny, a Morena Baccarin jest fajną kobiecą postacią (czytaj: nie płakliwą i nie krzykliwą, potrafi walczyć o siebie i ukochanego)). I podoba mi się, że Deadpool pozostał sobą, mimo usilnej pracy kolesia z X-Menów, myślę, że dla wielu widzów, którzy nie znają komiksów, było to zaskoczeniem.
OdpowiedzUsuńWłaśnie wszyscy mi mówią o tej grze z konwencją, ale ja tam żadnej gry nie widziałam. Jasne, to może wynikać z tego, że nie za dobrze bym rozpoznała konwencję, nawet gdyby mnie kopnęła w zad. Po prostu nie wiem, na czym ta gra - jeśli obecna w filmie - miała polegać.
UsuńA cały romans był oparty na przydługiej sekwencji seksów w różnych konfiguracjach - tak poza tym, to ja serio nie wiem, co tych ludzi łączyło. Postać kobieca jest fajna (choć gdzie ona w sumie walczyła o tego ukochanego? owszem, płakliwa nie była, ale też nie miała zbyt dużego pola do popisu, żeby się wykazać jakąś aktywnością), ale związek oparty na za bardzo nie wiem czym. I sam Deadpool chyba też w końcu machnął na to ręką, skoro z powodu lekkiego oszpecenia postanowił laskę rzucić i przez lata wolał udawać martwego.
W tym wszystkim uświadomiłaś mi, że nawet w ogóle się nie skupiałam na tym, czy Deadpool się zmieni czy zostanie sobą - właściwie chyba nie przyszło mi do głowy oczekiwać jakiejś metamorfozy bohatera xDDD
Humor, jak to humor, każdy ma swój. :)
Deadpool to chyba trochę taki CrazyFrog tylko, że ze świata komiksu. Taki żart, który się rozrósł do własnej franczyzy i jednym to podpasuje, innym nie. Miałem momenty, kiedy parsknąłem, ale miałem i takie, kiedy czułem się po prostu zniesmaczony.
OdpowiedzUsuńTo sławetne przebijanie czwartej ściany. Kurde, może to było coś nowego w komiksie, jak się pojawiło po raz pierwszy, ale w kinie to jest od tak dawna, że nawet do polskich filmów z lat siedemdziesiątych trafiło. Serio, jest w "Ziemi obiecanej" Wajdy. Poza tym od kilku sezonów raczy tym widzów "House of Cards" i robi to o niebo lepiej, więc tutaj było to dla mnie coś z gatunku: odhaczamy punkty na liście: przebijanie czwartej ściany - jest, żart o dziurze w dupie - jest, następne jest coś o eeee, dupeczkach - jest, podkreślenie, że bohater jest strasznie brzydki - jest, jest i jest, no to zapętlamy i tak cały film.
Obejrzałam w końcu. Autentycznie podobała mi się sekwencja walki Colossusa z Angel, bo Gina Carano umie i już (a ta scena z uciekającym z gigantycznego dekoltu biustem była prześwietna). Morena Baccarin mi się podobała, ale Morena Baccarin podobała mi się nawet jako Reptilianka. Chociaż w całym tym love story zastanawiałam się cały czas, czy ona pozostała prostytutką, ale najwyraźniej przerzuciła się na kelnerowanie.
OdpowiedzUsuńA, i sceny w tym torturatorium też były okay.
Takie o se jako całość. A gra z konwencją i budżetem wyszłaby o wiele lepiej, gdyby nie była tak bardzo in your face. No ale to znowu konwencja samego filmu, więc oh well.
niedawno obejrzala mi... nie podobal mi sie ;) raczej sredni. humor plytki. Ale widocznie sie nie znam bo mnei zhejtowano xD hahahaha smutne ^^
OdpowiedzUsuńA ja ostatnio nic nie oglądam, w moim podkrakowskim miasteczku jest kino objazdowe :)
OdpowiedzUsuń