niedziela, 10 czerwca 2012

ZaFraapowana filmami (61) - "1920: Bitwa Warszawska"


1920: Bitwa Warszawska - plakat

Czyli maratonu słabego kina ciąg dalszy.
Nie, wcale nie zamierzam jakoś straszliwie wyżywać się na filmie Jerzego Hoffmana z 2011 roku. To znaczy nie bardziej, niż to będzie niezbędne. Przecież nikt chyba nie oczekuje cudów, czyż nie?
Od początku: kompozycja – jakoś tam – jest przemyślana. Chyba. Chociaż to polski film, więc nie wykluczam, że przypadkiem tak im się zrobiło. Otóż jest sobie Jan Krynicki (Borys „Występuję-Wszędzie-Gdzie-Się-Da” Szyc) i on ma kobitkę, Olę (Natasza Urbańska). Żyją sobie radośnie, ona śpiewa i macha nogami, on jest oficerem wojskowym. W tej uroczej sielance Jasiek oświadcza się Oleńce, ale nagle bam! Musi iść na wojnę. Czternaście razy pokaże nam się wizualizacja Oleńki, jak to jej oblubieniec pada przebity bagnetem, a kiedy już na pewno i na sto procent poczujemy dramatyzm sytuacji, wątek się rozdwaja: no bo on na tej wojnie, a ona w Warszawie. Rozdwajają się, by pod koniec się nazad do kupy zebrać. I to właśnie ten element, to rozdzielenie i złączenie głównego wątku, wydaje mi się, świadczy o jakimś pomyśle na kompozycję. Zgoda, pomyśle ogranym do bólu, ale jednak. Inna sprawa, że tutaj co najmniej jeden z tych wątków jest niemożebnie idiotyczny, oba zaś są fatalnie zrealizowane. A w tle tego wszystkiego przewija się element Wielkiej Polityki – również spartaczony, ale o tym później.

Wątek Oleńki: zacznijmy od tego, że ona sama jest zupełnie nieprzekonująca. Jakaś taka… nie czułam w niej początku lat dwudziestych. Nie wiem, czy była to kwestia makijażu, czy czegoś innego, po prostu dla mnie ta babeczka, mimo że czasem nosiła czapki wyglądające jak te z początku wieku, sprawiała całkowicie współczesne wrażenie. Szkoda, bo przynajmniej, skoro cała reszta jest do bani, to widz mógłby poczuć ten 1920 rok.
Dalej: większość scen z udziałem Oli jest z dupy wzięta. No na serio. Strzelają, chodzą, a tu nagle laska merda łydką i skacze po krześle. I kompletnie nic z tego nie wynika, więc potem widz przenosi się znów do Jana. A Oleńka była chyba tylko po to, żeby nie zapomnieć, że ona w ogóle występuje w tym filmie. Znaczy oczywiście jest też wątek z kapitanem Kostrzewą (Jerzy Bończak), ale to kolejny element, z którego nie wynika zupełnie nic. I który jest bardzo, bardzo banalny i ograny.
Patrz! Bocian! Jak on żyje, to znaczy, że my też możemy.
Bocian, bociuś!
 

Kadr z filmu 1920: Bitwa Warszawska
(od lewej: Piłsudski i Wieniawa)
Nie żeby moment, w którym Oleńka zrzuca kiecę i w te pędy wdziewa mundur, by na froncie szukać oblubieńca, był jakkolwiek bardziej oryginalny. Oczywiście nasza śpiewaczka zawsze będzie wyglądać nienagannie, w skrojonym na miarę, damskim mundurze, ze ślicznie ułożoną fryzurą, w makijażu – ale dla zaznaczenia ogromu jej poświęcenia i jej odwagi, tu i ówdzie ma buźkę usmarowaną czymś czarnym.
Wątek Jana: mogłoby to być trochę jak w Barrym Lyndonie albo w Little Big Man, ale najwyraźniej twórcy bali się, że przecież polskiego ułana nie można pokazać w wątpliwie pozytywnym świetle, więc wyszło jak wyszło. Bohaterem miota z oddziału do oddziału, ale jednocześnie nie pojawia się nawet sugestia pytania, w co właściwie wierzy Jan, czy w ogóle w cokolwiek, które poglądy są mu bliskie. Szansa, jaką dał bohaterowi scenariusz, została całkowicie zignorowana i zmarnowana.
Swoją drogą, wciąż nie rozumiem, czemu tak namiętnie wciska się wszędzie Szyca. To znaczy ja wiem, nie mamy wielu aktorów w wieku przedemerytalnym, ale mimo wszystko może znalazłaby się chociaż jedna czy dwie twarze, żeby wymieniać z Szycem? Zrozumiałabym jeszcze, gdyby był oszałamiająco świetnym aktorem. Nie mówię, że jest specjalnie zły. Jest po prostu przeciętny, a przez to pojawianie się w niemal każdej rodzimej produkcji filmowej, wywołuje już tylko agresję.
Niemniej to właśnie przy okazji wątku Janka pojawił się jedyny bohater, którego polubiłam: czekista Bykowski (Adam Ferency). Najpewniej to zasługa aktora, niemniej gdybym miała mówić, z kim sympatyzowałam w całym filmie, to – przykro mi – właśnie z komunistami, właśnie przez Bykowskiego. Najbardziej wyrazista postać z całego filmu.

I te spinki... Tylko dzięki nim nie spada mi czapka,
ale strasznie rypie mnie od nich czerep.
Kadr z filmu 1920: Bitwa Warszawska
(od lewej: Jan Krynicki i sotnik Kryszkin)
Abstrahując od dwóch głównych wątków: film ma i inne wady. Moim prywatnym, największym rozczarowaniem, był Piłsudski (Daniel Olbrychski). Prawdę mówiąc, wiązałam z nim wszystkie nadzieje co do tego filmu. Olbrychskiego bardzo lubię i zawsze sympatyzuję z postaciami przez niego granymi. Tutaj jednak marszałek wypadł po prostu… nijako. Jakby Olbrychskiemu nie chciało się grać, jakby robił to „na kolanie”. To znaczy ja rozumiem, że przy tak sztucznych dialogach, jakie serwował scenariusz, trudno dokonać cudu, ale nie wierzę, że ten aktor by nie potrafił. Jestem więc smutna i zawiedziona.
Jak wspomniałam, dialogi są koszmarnie sztuczne, jak pisane przez nastolatka piszącego właśnie swoją powieść życia. Patos, przegadanie, banały.
Problem banałów dotyczy zresztą nie tylko dialogów: cały film jest jednym, gigantycznym banałem, w dodatku boleśnie tendencyjnym. Dzielni i śliczni Polacy (no i Polki, ma się rozumieć), cuchnący, brudni czekiści, jeszcze brudniejsi i pokrzywdzeni Ukraińcy – wszyscy bohaterowie są idealnie wpasowani w te (stereo)typy. Scenariusz to takie połączenie czegoś, co nie dorosło do pięt ani Barry’emu Lyndonowi (owszem, nie lubiłam w tym filmie głównego bohatera, koszmarnie go nie lubiłam – ale przynajmniej go pamiętam!), ani nawet głupiemu Four Feathers, choć z tego ostatniego ma sporo naleciałości. Nie stawia żadnych pytań, nie pokazuje niczego nowego. Film z gatunku „szkoły pójdą”, choć przecież nie Wajdy.
Jestem zajebisty i doskonale o tym wiem.
Kadr z filmu 1920: Bitwa Warszawska (Bykowski)
Ach, no i fatalne, zupełnie fatalne sceny batalistyczne. Trochę jak w Troi.
Dodatkowo odpadłam przy rozszyfrowaniu rozkazów bolszewickich: dwaj panowie szyfranci, pokazani jako tacy super genialni i błyskotliwi, że prawie jasnowidze, zawstydzili dowódcę i wszystkich kolegów po fachu, bo rozgryźli… szyfr Cezara? Na serio? I musieli tłumaczyć szefowi, co to takiego i na czym polega? Najprostszy z szyfrów? Przepraszam, ale to nie Samuel i Anatol (Wojciech Solarz i Piotr Głowacki) byli genialni. To cała reszta była bandą skończonych kretynów. Choć nie przeczę, że akurat dwóch szyfrantów lubiłam zaraz po Bykowskim. I na tych trzech panach skończyła się lista bohaterów Bitwy warszawskiej, których darzyłabym jakąkolwiek sympatią.



Słówkiem podsumowania: scenariusz był banalny, przewidywalny i tendencyjny, muzyka gdzieś tam się przewijała, ale raczej słaba, sceny batalistyczne fatalne, bohaterowie tekturowi, sceny posklejane bez ładu i składu. No ale przecież tego się spodziewaliśmy, prawda? Choć nie przeczę, bawiłam się podczas oglądania świetnie. Polecam jako film do obejrzenia w towarzystwie, może być całkiem niezła komedia. W jednej z końcowych scen, w której ksiądz Skorupka (Łukasz Garlicki) powiódł lud na barykady, myślałam, że sczeznę ze śmiechu. 1/10 i żal mam tylko o Piłsudskiego.







– Jan Krynicki… Tu napisano, że mieli was rozstrzelać za komunizm. Wy partyjny?
– Nie. Ktoś mnie niesłusznie oskarżył.
– Niesłusznie? A jakie u was poglądy?
– Postępowe.

5 komentarzy:

  1. Niezła ocena:P Ja nie oglądałam tego filmu i nie wiem, czy w ogóle się za niego zabiorę (btw. Urbańska z karabinem? WTF). Co do Szyca, to myślę, że jest wielu początkujących aktorów, którzy lepiej sprawdziliby się w tej roli, ale trudno się im pewnie przebić przez układziki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczuwałam to. Po pierwsze, nieszczególnie przepadam za tematyką wojenną, więc już sam tytuł skutecznie mnie od obejrzenia tego filmu odpychał. Ale było w tym coś jeszcze, czułam, że to może być niewypał. Może to mój ośli upór w nielubieniu Urbańskiej, może to, że odbija mi się już Szycem, którego tak przecież kochałam po "Symetrii" i trylogii "Oficera". A może sama nie wiem...

    W każdym razie, przeczytałam tę recenzję i jakoś nie jestem zdziwiona. Mam jednak nadzieję, że uda mi się w końcu zebrać w sobie, żeby samej móc ten film przetrawić i wytworzyć opinię.

    No i to przecież w końcu pan Hoffman...

    W ogóle, to się w tej Twojej kawiarence rozsiadłam, prawie już nawet z nogami na stole i jakoś nie chce mi się wychodzić. Kelner! Kolejny film poproszę ;) Podczas sączenia filiżanki z Bitwą Warszawską zdążyłam też dodać to miejsce do obserwowanych i wrzucić linka na swoim blogu.

    Oj, będę tu stałym bywalcem. Dostanę jakieś ciastko? ;)

    Pozdrawiam i zapraszam serdecznie do siebie :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciastko? No jasne, pani sobie życzy z orzechami czy kawałkami czekolady? ;) Cieszę się, że się rozgościłaś. Kolejny film pewnie będzie jakoś rychło. ^^

      I jakoś do Szyca się nie mogę przekonać. Za dużo go, mimo że gościu nie ma wcale aż takiej charyzmy, no. ;/ Sama nie wiem. Ciągle zmagam się z rodzimym kinem - "Żółty szalik" nastroił mnie pozytywnie, to znów sprowadziło mnie na ziemię. Heh, zobaczymy, jak to będzie. ;)

      Usuń
  3. To ja wezmę tą wisienkę z tortu :p

    Bardzo mi się podoba, to z jaką dokładnością wyrażasz swoją opinię.

    OdpowiedzUsuń
  4. Olbrychski dał ciała, grał strasznie apatycznie i niemrawo, pasowałby do roli Piłsudskiego z 1935 roku, a nie 1920!
    Zachwycony byłem natomiast Ferencym, chłop ma talent do odgrywania kanalii :D

    Mogli opłacić więcej statystów, a tak dupa.

    W filmie najbardziej mnie ubodło, że nie wiedziałem nawet kiedy się zaczęła bitwa. Byli na Ukrainie, potem tańcowali w klubie, a potem chlast... i już pod Warszawą :o

    Na plus jednak zaliczę muzykę, kostiumy, scenę z samolotami i co ciekawsze przemarsze wojsk z większa ilością statystów (choć wciąż za małą!).

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...