Tytuł: Niezwyciężony
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2008
Wydawca: Agora
Skoro Solaris okazało się tak fajne, postanowiłam nie
zwlekać i złapać się za Niezwyciężonego. Bo czemu nie –
jeszcze mnie Lem nie zmęczył, jeszcze nie potrzebuję przerwy.
Tym razem troszeczkę wyraźniej
widać, że to powieść, która ma swoje lata – przede
wszystkim w tym, że oto śledzimy losy załogi rakiety, która
ląduje na obcej planecie. Rakiety. Takiej w kształcie, no, rakiety.
Która po wylądowaniu
wygląda jak wielki papieros. Albo latarnia morska. Człowiek już
się tak przyzwyczaił do wszystkich tych fikuśnych projektów
statków kosmicznych, że taka rakieta trochę zaskakuje. Że nie
wspomnę o braku jakichkolwiek promów czy też wahadłowców
kosmicznych, jak zwał tak zwał.
Czy to jednak ma jakieś ogromne
znaczenie dla fabuły? I tak, i nie. Z jednej strony, można przyjąć,
że gdyby promem przyleciała jakaś ekipa ze sprzętem, dalszy tok
wydarzeń byłby bardzo zbliżony. Z drugiej – może wówczas
ucierpiałoby mniej osób? Większość orbitowałaby gdzieś wokół
planety. Ale sęk w tym, że to w ogóle nie nurtuje podczas
czytania. Wylądowali to wylądowali, nie ma o czym mówić, bo
przecież uwaga czytelnika momentalnie skupia się na czymś innym:
na planecie.
A żeby oddać sprawiedliwość, Lem
z kolei w innych miejscach
wyprzedził największych współczesnych twórców sci-fi. Tak,
mówię o maskach tlenowych. Nie zliczę już, ile razy zżymałam
się, że bohaterowie filmów lądują na obcej planecie, obczajają,
że hej, w atmosferze jest tlen, po czym radośnie zdejmują maski
czy hełmy. Bo jest tlen, więc co może pójść źle? Tymczasem w
Niezwyciężonym
załoga chodzi w maskach non stop, chociaż mają przekonanie
graniczące z pewnością, że mogliby je bezpiecznie zdjąć. Ja
normalnie podczas czytania aż otarłam łzę wzruszenia, tak mnie
uradowała scena, w której bohaterowie stwierdzają, że jednak na
wszelki wypad zostaną w maskach, bo kto wie, przecież mogliby się
struć nie wiadomo czym.
Z trzeciej strony, znów noszą te
siateczkowe koszule. Matko z córką, nie umiem sobie wyobrazić,
dlaczego w ogóle ludzie nosili coś takiego z własnej i
nieprzymuszonej woli.
Czytałam bodaj w posłowiu (chyba,
a może gdzieś indziej, nie pamiętam), że Niezwyciężony
to dość specyficzna powieść Lema, bo skupiona na wojskowych
zamiast naukowcach, przygodówka w kosmosie taka. Niekoniecznie się
z tym zgadzam. To znaczy faktycznie, jest bardzo dużo tego aspektu
przygodowego, mamy akcję, wybuchy, zagadkę, strzelaniny, pościgi i
tak dalej. Na pozór rzeczywiście zupełnie niepodobne do powieści,
gdzie trzech facetów siedzi w swoich pokojach i czasem ze sobą
gadają. Ale podkreślę, że w moim odbiorze to tylko pozór. Bo
gdzieś tam są podobne zawarte myśli: ile jest w stanie uczynić
człowiek, żeby rozwikłać tajemnicę i nawiązać kontakt z obcą
cywilizacją? Czy możemy to zrobić w pokojowy sposób? Czy
w ogóle jesteśmy w stanie porozumieć się jakkolwiek z obcymi?
Czym tak po prawdzie jest „obca forma życia” i kiedy można
mówić o życiu? I można by te pytania mnożyć, ale chyba nie ma
po co. Chodzi o to, że pod płaszczykiem strzelania i pościgów,
Lem pisał do pewnego stopnia o tym samym.
Nie jest też do końca tak, że
bohaterami nie są naukowcy, bo przecież chociażby Ballmin czy
Lauda są jak najbardziej uczonymi. Tak, główny bohater, z
perspektywy którego poznajemy planetę Regis III, jest nawigatorem.
Ale chyba bez zbytniej przesady można stwierdzić, że w
Niezwyciężonym mamy
bohatera zbiorowego, na
którego składają się postaci najróżniejszych zawodów i
charakterów.
W ogóle muszę przyznać, że
bardzo fajnie wypadł sam astrogator Horpach. Pomijając siateczkową
koszulę, podoba mi się w nim właściwie wszystko – jest świetnym
dowódcą, ale miewa również gorsze momenty. Sprawia wrażenie
zarówno kompetentnego, jak i bardzo ludzkiego, doprowadzonego do
ostateczności tą trudną sytuacją, w której znalazł się on i
załoga, za którą odpowiada. No i jeszcze coś: zajmuje się
dowodzeniem. Nie buja się sam po pustyni, nie tworzy teorii i nie
bada planety. Ma od tego specjalistów. To jest bardzo odświeżające
podejście i ja Horpacha ogromnie szanuję.
No i pomijając całą tę naukowość
czy głębię, Niezwyciężony to świetna fabuła, która właściwie
od samego początku do samego końca trzyma w napięciu. W
przeciwieństwie do wspomnianego już Solaris (a także książki,
którą czytam aktualnie), nie mamy tu wielostronicowej ekspozycji, w
której narrator uprzejmie opowiada czytelnikowi stuletnią genezę
tego, o czym będzie powieść. Lądujemy razem z załogą
„Niezwyciężonego” na opustoszałej planecie i – razem z tą
załogą – odkrywamy jej tajniki. Wydarzenia na pokładzie
„Kondora” są dla czytelnika równie tajemnicze, co dla
astrogatora Horpacha. I nijak nie umiemy powiedzieć, komu dane
będzie ujść z życiem z całej tej afery. Co więcej (będą
spoilery), kiedy zapada finalna decyzja o odlocie z Regis III, czułam
rozczarowanie. Ale nie takie w stylu „i nic się nie wyjaśniło,
autor zmarnował czytelnikowi czas”, tylko rozczarowanie
analogiczne do tego, jakie odczuwają bohaterowie: że włożyli w tę
misję tyle wysiłku, tyle sprzętu, a koniec końców i tak muszą
uciekać. Że się nie udało, a szkoda, bo miałam nadzieję, że im
się uda. Te wszystkie ofiary okazały się w dużym stopniu daremne.
Jeśli rozczarowanie może być jakkolwiek
pozytywne, to w
Niezwyciężonym
czułam właśnie takie dobre rozczarowanie.
Niezwyciężony
to świetna powieść, bardzo satysfakcjonująca i, jakkolwiek to
brzmi, niemęcząca. Może nie jest to wzorcowa
rzecz na rozpoczęcie przygody z Lemem, bo faktycznie może być
niezbyt miarodajna z tą swoją przygodową stroną, ale i tak czyta
się super.
Z daleka rakieta wyglądała jak krzywa wieża. Wrażenie to
powiększało ukształtowanie otaczających ją piasków: zachodnie
obwałowanie było znacznie wyższe od wschodniego ze względu na
kierunek stałych wiatrów. Kilka ciągników w pobliżu było
zasypanych prawie zupełnie, nawet znieruchomiały miotacz
antymaterii z uniesioną pokrywą zaniosło wydmami do połowy
kadłuba. Ale sama rufa ukazywała wyloty dysz, bo znajdowała się
wewnątrz niezawianej wklęsłości. Dzięki temu wystarczyło
odgarnąć cienką warstwę piasku, aby dotrzeć do rozsypanych wokół
pochylni przedmiotów.
Przyszłam tu, żeby powiedzieć, że świetnie napisałaś o tej książce. Pierwszy raz czytałaś "Niezwyciężonego"? Ach, urok świeżości (chodzi mi o pierwszą lekturę).
OdpowiedzUsuń