(źródło) |
Późno i mam wrażenie, że na ostatnią chwilę,
ale udało nam się dotrzeć na Łotra 1.
Właściwie nie wiem, czego się spodziewałam. Chyba niczego nadzwyczajnego, a na
pewno czegoś gorszego od Przebudzenia
Mocy. Miałam wrażenie, że pomysł na ten film wziął się z prostej rozkminy,
jak by tu jeszcze odciąć kupon i zgarnąć kasę. I choć po seansie nadal mam
wrażenie, że właśnie takie były podstawy stworzenia Łajdaka 1, to jednocześnie oznajmiam, że zupełnie mi to nie
przeszkadzało.
Naprawdę – świetnie się bawiłam. Przede
wszystkim, film ma tę przewagę nad Przebudzeniem…,
że próbuje we własną fabułę. To już nie jest tak do końca zlepek wszystkiego,
co znamy z pierwszej trylogii, tylko w podkręconych kolorach. Oczywiście, pewne
elementy muszą się powtórzyć: protagonistka, która straciła rodziców i dołącza
do Rebelii? Checked – w tym przypadku mamy Jyn
Erso (Felicity Jones). Szemrany towarzysz niedoli, który, mimo różnic w
poglądach, wkrótce staje się najbliższym przyjacielem? Checked – Cassian Andor (Diego Luna). Zabawny
droid? Checked – zresztą, chyba moja ulubiona postać w filmie: K-2SO (Alan Tudyk). Można by tu na
pewno mnożyć przykłady, ale moim zdaniem nie ma to większego sensu. Bo ważne,
że – nawet jeśli odgrzewani – ci bohaterowie zostali wkomponowani w naprawdę
fajną, ciekawą historię, co więcej: historię, której zakończenia, przyznaję,
się nie spodziewałam. Do pewnego stopnia – oczywiście, że tak. Wszak oglądało
się Nową Nadzieję, co daje pewne
wskazówki. Niemniej cóż: warto wysiedzieć w kinie do końca.
Warto też dlatego, że Gałgan 1 ma naprawdę mocną końcówkę. Są świetne piu-piu w
kosmosach, absolutnie satysfakcjonujące, wliczając w to klasyczne ujęcia wspaniałych
rebelianckich pilotów w swych latających X-Wingach. Są wybuchające
niszczyciele, mrowie myśliwców, no i admirał Raddus (Paul Kasey, Stephen Stanton) – nie Ackbar, ale zawsze coś. Przede
wszystkim zaś: są absolutnie najbardziej epickie sceny w całych Star Warsach,
to znaczy Darth Vader. Owszem, są to – jeśli dobrze liczę – sceny w liczbie
całych dwóch. Nie wiem, ile łącznie trwają. Minutę? Dwie? Ale tak bardzo warto!
Vader jest w nich całkowicie doskonały i pozwala w spokoju zapomnieć, że
przecież znamy go jeszcze jako Anakina-co-kocha-Padme, który był koszmarnie
wkurzającym gnojkiem. Huncwot 1
pokazał nam Vadera w pełnym rozkwicie jego badassowatości. To są sceny, które
można by sobie zapętlić i oglądać w kółko, szczególnie że Vaderowi towarzyszy
oczywiście Marsz Imperialny – chyba jedyny klasycznie starwarsowy kawałek, jaki
pojawia się w tym filmie.
Chyba na przekór znanym mi opiniom, bardzo
spodobał mi się Tarkin (Guy Henry). Podobno
był okropnie cyfrowy, podobno źle animowany i tak dalej – i kompletnie tego nie
zauważyłam. Dla mnie był świetny i bardzo ładnie nie schodził z poziomu „Jestem
złym, zimnym rozpierdalatorem i lepiej nie wchodzić mi w drogę”. Od razu było
widać, że Tarkin jest tym, kim chciałby być Krennic (Ben Mendelsohn), ale mu nie wychodzi.
Czemu, do diabła, wylądowaliśmy tak daleko? (źródło) |
Oczywiście, film ma wady. Przede wszystkim:
bohaterowie. Mimo że dają radę i część z nich naprawdę polubiłam, to Łobuz 1 nie stworzył tak pamiętnych
charakterów jak Nowa Nadzieja. Jyn i
Cassian są dość nijacy. Dlatego zresztą, jak pisałam: droid jest moim
ulubieńcem, jeśli chodzi o główne role. Jest trochę postaci pobocznych, które
okazały się dużo ciekawsze od głównych (niezbyt trudne, równie dobrze można by powiedzieć,
że są ciekawsi od kostki styropianu): Chirrut
(Donnie Yen) i Baze (Wen Jiang)
stworzyli sympatyczny duet, pozytywne emocje wzbudza tez Bodhi (Riz Ahmed).
Tyle tylko, że wspomniany Bodhi jest
jednocześnie sporym rozczarowaniem. Bo kiedy Saw Gerrera (Forest Whitaker) kazał go wymiziać temu czemuś z mackami,
wspomniał, że to może doprowadzić do utraty rozumu. I naprawdę liczyłam na to,
że to nie będzie tylko pusta pogróżka, ale że faktycznie pilotowi oberwie się
po mózgu. Tymczasem okazało się, że koleś zniósł to wszystko zupełnie dobrze –
dla mnie to okropnie zmarnowany potencjał.
W ogóle przy tej okazji wspomniałam o drugim
rozczarowaniu: Gerrerze. W moim odczuciu był taką tutejszą kapitan Phasmą: napompowali
mu opinię, zrobili kozacką stylówę, przygotowali widza na to, że ta postać
okaże się badassem – a okazało się, że jego jedyną rolą jest powiedzenie paru
zdań i… no, zejście ze sceny. Był Saw, nie ma Sawa. Wkurzyło mnie to, tak samo
jak wkurzyła mnie w Przebudzeniu Mocy
Phasma. Obojgu zabrakło jakiejś jednej, malutkiej chociażby scenki, która
usprawiedliwiłaby to, co o tych postaciach się mówiło.
Film ma u mnie też dużego plusa za próbę
wyjaśnienia czegoś, co w mojej opinii zawsze było i jest największą bzdurą Star
Warsów: jak to możliwe, że Imperium skonstruowało wielką, mocarną broń masowej
zagłady z tak boleśnie oczywistym słabym punktem?
(źródło) |
Plus jednak, choć jest duży, nie jest bardzo duży. Niestety, to wyjaśnienie
tak naprawdę też ma parę słabych punktów. Po pierwsze: konstruktorem Gwiazdy
Śmierci był Galen Erso (Mads
Mikkelsen), koleś, który już raz wycodał się z imperialnego interesu i został
zaciągnięty z powrotem do pracy siłą. Jak więc można było zaufać mu tak bardzo,
że nikt nie kontrolował tego, co on wyprawiał? Czemu żaden zespół kompetentnych
naukowców nie patrzył mu na ręce? Po drugie: nawet jeśli nie patrzyli mu na
ręce podczas pracy, to przecież w archiwum były kompletne plany Gwiazdy
Śmierci. Nikt w Imperium ich nie przejrzał? Bo mam wrażenie, że pierwszymi
osobami, które zerknęły na te dane, byli żołnierze Rebelii. No i po trzecie:
dobra, załóżmy, że Galen naprawdę świetnie kłamał i tak wszystkich
zmanipulował, że w ogóle nie przyszło im do głowy, żeby cokolwiek sprawdzać.
Ale, do licha, przecież oni później – już bez udziału Galena – to powtórzyli! A
potem jeszcze raz! Jak to w ogóle możliwe?!
Niemniej – wciąż szacun za tę próbę.
Podejrzewam, że wyjaśnili to po prostu najlepiej jak się dało. A że mieli
naprawdę trudny materiał, to cóż… Jak to mówią: z tego tam czegoś bicza nie
ukręcisz.
Gdybym miała doszukiwać się jeszcze problemów,
to powiedziałabym, że niepotrzebnie Szelma
1 jest filmem tak bardzo poważnym. Star Wars zawsze kojarzyły mi się jednak
z odrobiną humoru, a tutaj tego zabrakło. Rozumiem, oczywiście, że sytuacja, w
której znalazła się Rebelia, nie sprzyjała tryskaniu humorem, ale odniosłam
wrażenie, że twórców filmu by zabiło, gdyby widz choć raz mógł się zaśmiać
podczas seansu. Pozwolili sobie najwyżej na kilka uśmiechów, zazwyczaj z
udziałem droida.
Niemniej film bardzo mi się podobał i
udowodnił, że – mimo obaw po obejrzeniu Przebudzenia
Mocy – Disney jest w stanie pokazać dość oryginalną historię osadzoną w tym
settingu. Pozostaje więc czekać do przyszłych świąt na dalszy ciąg przygody.
– Do you want to know the odds of her using that
blaster on you?
–
Quiet.
– It's high. It's very high.
Apropo Ackbara, to jego voiceactor w zeszłym roku zmarł, w kwietniu: http://starwars.wikia.com/wiki/Erik_Bauersfeld
OdpowiedzUsuńBardzo lubię to Twoje przekręcanie tłumaczenia tytułu, też sama uwielbiam się tak bawić :3 Chciałabym pamiętać, jakiego określenia użyto w polskim tłumaczeniu Vaiany na początku, bo pomyślałam wtedy, że to byłoby niezłe tłumaczenie dla "trickster", którym zresztą tak nazwany bohater był. No nic, sprawdzę gdy kupię blureja.
Jeśli chodzi o niezarysowanie bohaterów to ja akurat lubię niedopowiedzenia, zwłaszcza, że to Gwiezdne Wojeny, więc jasne, że w te luki zaraz powstanie mnóstwo dodatkowych materiałów wypełniających backstory bohaterów. Ale tak, ta scena z mackowatym potworem nie służyła niczemu, chyba żeby wrzucić po prostu potwora bo w każdej części musi być, jak mi potem mąż tłumaczył.
Bo mąż czekał na ten film najbardziej i bardzo się nim zachwycił, jak ja Vaianą - niby były jakieś wady, ale don't care, BEST MOVIE EVAR!!11 I tak, ten cięższy klimat był idealny dla niego, ale jeszcze bardziej te superfajne walki statków w kosmosie i ten Vader, jak sama wspomniałaś - mega! Saw to był ważną postacią w którymś z seriali animowanych, ale wyczytałam o tym po seansie, bo ich nie oglądałam. Co do Phasmy nie do końca się zgadzam, ma przecież jeszcze szansę być interesującą postacią.
I tak, mnie ten CG Tarkin i CG Leia w zupełności tak nie przerazili i nie zniesmaczyli jak mnóstwo innych osób których opinie widziałam. Trochę tylko etycznie to jest śliskie, bo o ile Fisher zapewne zgodziła się na wrzucenie własnej odmłodzonej twarzy na inną aktorkę, to przecież Cushing zmarł dość dawno temu.
I tak Kaytoo był cudny, fajnie, że film zatrzymał dowcipkowanie na postaciach do których to pasowało, jak sarkastyczny robot i dwaj lekko dziwni Azjaci, zamiast dawać absolutnie wszystkim bohaterom hehe tekściory, jak w filmach Marvela - które nadal lubię, ale czasem mniej znaczy więcej.
No właśnie, to może być trochę mankament tego, że SW to jednak cholernie rozbudowana franczyza: kreskówki, książki, komiksy, cholera wie co jeszcze, a jak ktoś tego wszystkiego nie zna, to nagle film zaczyna trochę zgrzytać. Z drugiej strony - nie wiem, może to perfidny sposób na zanęcenie kolejnych fanów? Po filmie chcę więcej Sawa, bo film mnie pod tym względem nie usatysfakcjonował, więc zacznę oglądać serial? xD Nie wiem - ludzie od SW są albo głupi, albo genialni. xD
UsuńNiedopowiedzenia są fajne, ale dla mnie z lekka przesadzili. ;) Znów: może to genialny plan, za pomocą którego zostawili sobie furtki na kolejne i kolejne spin-offy? Ehhh. xD
Przez te parę dni od kiedy napisałam oryginalny komentarz akurat zapowiedziano dokładnie taką komiksową adaptację o jaką mi chodziło - ma na przykład dodawać coś więcej o tym pilocie.
UsuńNewsa wyczytałam tutaj: (drugi pod tym dużym obrazkiem z bohaterami Marvela) http://kolorowezeszyty.blogspot.com/2017/01/2281-trans-atlantyk-381.html
Więc tak, jeśli chcesz wiedzieć więcej, kupuj materiały dodatkowe, jak zwykle ;)