Autor: Jane
Austen
Tytuł: Duma i uprzedzenie
Tytuł
oryginału: Pride and Prejudice
Tłumaczenie: Anna
Przedpełska-Trzeciakowska
Miejsce
i rok wydania: Warszawa 2008
Wydawca: Świat
Książki
Od wielu tygodni zbieram się do napisania
zaległych notek. Mam ich w głowie mnóstwo i istnieje całkiem spore
prawdopodobieństwo, że wkrótce pozapominam, o co mi w ogóle chodziło, zamiast
faktycznie cokolwiek napisać. Próbuję jednak przełamać tę złą passę –
delikatnie i powoli, czymś niezbyt wymagającym: czyli właśnie Dumą
i uprzedzeniem Jane Austen. Dla uczciwości napiszę, że będą spoilery,
choć nie umiem sobie wyobrazić zaspoilowania komuś tego tytułu…
Po książkę sięgnęłam właściwie przypadkiem – ot,
akurat znalazła się w domu, a ja skończyłam inne lektury, no to sięgnęłam
sobie, bo co tak ma leżeć i się kurzyć. Okazało się to bardzo trafioną decyzją.
Duma i uprzedzenie to powieść, która
podpasowała mi pod bardzo wieloma względami, z których część zresztą jest może
mało chwalebna, niemniej chyba nie ma sensu udawać.
Powieść Jane Austen czyta się szybko. Szybko
nawet w moim przypadku – i przypomnę w tym miejscu, że jestem osobą, która
ostatnimi czasy potrafi niezbyt obszerne książki czytać po pół roku. Bo trzy
strony i zasypiam. Bo nie mam czasu. Bo nigdy nie pamiętam o spakowaniu sobie
książki na drogę do pracy. Dumę i
uprzedzenie tymczasem łyknęłam w coś około trzech wieczorów. Podejrzewam,
że nie tylko dlatego, że książka jest ciekawa. Spore znaczenie przypisuję
rozdziałom, które mają po kilka stron, więc bardzo łatwo mówić sobie „tylko
dokończę rozdział”. A dwie minuty później „nie no, to szybko poszło, to jeszcze
jeden”, a za chwilę znów „no dobra, jeden, ostatni – bo te poprzednie takie
krótkie były”. I tak, malutkimi kroczkami, człowiek nagle łapie się na tym, że
jest w połowie książki. I nie ma przy tym za grosz poczucia, że przez ten tekst
brnie, nie ma walki. Jest tylko radosne przemykanie przez kolejne strony.
Przy czym, oczywiście, ma znaczenie fakt, że
powieść rzeczywiście nie jest zbyt długa.
No i jest fajna – zwyczajnie i po ludzku fajna.
Nie zostawia kaca, nie wywołuje katharsis, nie budzi jakichś gwałtownych
emocji. Ale sprawia, że czas poświęcony lekturze mogę z czystym sumieniem uznać
za przyjemnie spędzony, poprzetykany radosnym rechotem i komfortem psychicznym,
że w tej bajce wszystko będzie dobrze.
Wiecie, to nie jest Przeminęło z wiatrem, choć nie ukrywam, że ciągle mi się kołatało w
głowie to skojarzenie. W Lizzy widziałam nieśmiały zwiastun Scarlett, a pan
Darcy przywodził na myśl Retta. Tyle tylko, że w powieści Mitchell mamy emocje
na pełnym wypasie (wspominałam już, że koniec końców Scarlett doprowadzila mnie
do białej gorączki i pizgłam książką o ścianę nie doczytawszy ostatnich stron),
bohaterowie są niesamowicie złożeni, jest niesamowicie dramatyczne tło
historyczne, a podczas lektury czytelnik boi się o każdą postać po kolei, bo
nie wiadomo, kiedy na bohaterów spadnie kolejna katastrofa i jakie żniwo
zbierze tym razem. Porównując, Duma i
uprzedzenie to bajeczka – czytadło o sielskim życiu na wsi, gdzie
absolutnie jedyną bolączką bohaterów jest to, jak dobrze wydać za mąż pięć
córek. Najgorsze, co może ich spotkać, to że w towarzystwie będzie się na nich
krzywo patrzeć. W ogóle poziom obawy spod znaku „co ludzie powiedzą” jest
rozczulająco rozhulany, ale przyznam, że po pewnym czasie człowiek się w to
wkręca. Nie wiem, czy wśród osiemnastowiecznych angielskich wyższych sfer rzeczywiście
etykieta i opinia sąsiadów miała aż takie znaczenie, czy autorka jednak trochę
podkręciła realia dla zwiększenia dramatyzmu. Nie robiłam ani odrobiny
researchu pod tym względem, bo – prawdę mówiąc – zupełnie nie odczuwam takiej
potrzeby. Z mojego punktu widzenia jest to zupełnie wiarygodne i całkowicie
ufam Austen.
Jak o tym myślę, to chyba większe napięcia i
emocje były w Ani z Zielonego Wzgórza…
Nie sposób nie wspomnieć o fantastycznej galerii
postaci. Przede wszystkim, moim faworytem jest pan Bennet, ojciec pięciu córek
i – obok Elżbiety – jedyny, który korzysta z mózgu w Longbourn. Choć zapewne
nie byłby w połowie tak fajny, gdyby nie obecność jego małżonki, pani Bennet, z
której mógł tyle razy robić sobie podśmiechujki. Co mi się dodatkowo podobało,
to fakt, że choć pan Bennet wyraźnie jest obliczony na lubienie, to jednak
narrator nie boi się obarczyć go częściową winą za nieszczęścia, które
spotykają członków rodziny. Bycie zabawnym złośliwcem nie rozgrzesza pana
Benneta, a on sam wcale nie jest tak dużo lepszy od swojej małżonki, choć
skrajnie odmienny.
Pan Darcy, jak to pan Darcy: absolutnie cudowny
tróloff, do którego nie sposób mieć jakiekolwiek zastrzeżenia. Czytelnik od
początku wie, na co się szykować i chce, żeby to się spełniło. I książka nie rozczarowuje,
oczywiście.
Bohaterów jest tak naprawdę bardzo dużo, począwszy
od – także głównych – Jane i Bingleya, przez panią Bennet i pozostałe siostry
Elżbiety, aż po pułkownika Fitzwilliama czy Georgianę Darcy. Każda z postaci
jest inna, każda bardzo wyrazista, choć nie można im zarzucić zbytniej
złożoności: prawdę mówiąc, nawet bohaterowie pierwszoplanowi są raczej prości.
Nie zmienia to faktu, że ci, których czytelnik ma polubić, dają się polubić bez
żadnego problemu, a kto ma być bucem i łajdakiem, takie właśnie wrażenie
wywołuje. Słowem, oni wszyscy są może nieskomplikowani, ale ten system po
prostu działa.
Jeśli miałabym na cokolwiek kręcić nosem, to
będzie to zakończenie: właściwie nie do końca wiem, po co ono się znalazło w
powieści. Pędzimy z akcją, następuje finał, przyjęte oświadczyny, wszyscy się
cieszą, właściwie można by na tym poprzestać… ale dostajemy jeszcze kawał
tekstu, gdzie narrator nam uprzejmie objaśnia, kto gdzie zamieszkał i jak się
układały dalsze relacje między postaciami. I w międzyczasie ulatnia się gdzieś
cała radość z tamtego finału.
Ale, pomijając ten drobiazg, Duma i uprzedzenie to naprawdę fajna powieść, która zapewnia parę
godzin lekkiej, niezobowiązującej rozrywki, pozwala zajrzeć w codzienność wyższych
sfer w osiemnastowiecznej Anglii i sprawia, że chce się do tej historii jeszcze
wrócić.
Przyznaję, że ta książka to jedna z przyjemniejszych niespodzianek, które mnie trafiły. I zdecydowanie pan Bennet jest debeściak :)
OdpowiedzUsuńI dziękuję za polecajkę, warto było :D
UsuńKurczaki. No i teraz to ja chcę sobie sprawić przyjemność i przeczytać po raz zdaje się czwarty... Za każdym razem bawię się tak samo dobrze :3
OdpowiedzUsuńWierzę w chęć kolejnego czytania^^ Sama nie wiem, czy mnie kiedyś nie najdzie... A może by tak poszukać własnego egzemplarza gdzieś po taniości...?
UsuńCóż, trochę zdziwiło mnie, że ci się tak szybko czytało - uwielbiam Austen, ale pomimo nawet krótkich rozdziałów, wszystkie jej powieści czytało mi się dość powoli.
OdpowiedzUsuńAle... strasznie mierzi mnie to porównanie z Mitchell. Fakt, "Przeminęło z wiatrem" wciąż przede mną, więc nie mogę się w pełni wypowiedzieć, jednakże... Przede wszystkim: autor późniejszy zazwyczaj wypada lepiej od wcześniejszego. Chociażby dlatego, że Mitchell raczej czytała Austen i mogła wyciągnąć z jej powieści wnioski. Poza tym mam wrażenie, że Austen nie starała się za głównych bohaterów obrać jakieś specjalnie skomplikowane postacie, tylko właśnie bardziej uniwersalne :)
Jednak najmocniej nie zgodzę się ze stwierdzeniem o "Dumie..." jako "bajeczce". Jedną z najbardziej charakterystycznych cech prozy Austen (i największych zalet, moim zdaniem) jest jej racjonalizm. To nie są np. "Wichrowe Wzgórza" - wielka namiętność itd. Poza tym wątek romansowy wydaje się być często wyłącznie pretekstem do opisania wielu rzeczy. Owszem, oni zdają się nie mieć żadnych problemów poza szeroko pojętymi związkami i pieniędzmi - taka była ówczesna średnio zamożna szlachta. Austen jest niesamowicie surową obserwatorką i np. w postaci pana Collinsa czy pani Bennett strasznie się z nich wszystkich nabija.
Uff. Przepraszam, rozpisałam się ;) Nie bierz mnie błagam za jakąś psychofankę autorki, bo doskonale zdaję sobie sprawę z niektórych wad jej książek.
Pozdrawiam,
Między sklejonymi kartkami
Hej, dzięki za obszerny komentarz - takie są zawsze cenne ;)
UsuńJeśli chodzi o tempo czytania, to podejrzewam, że każdego może spowalniać coś innego. U mnie to jest przykładowo (choć nie tylko) warstwa językowa, co wyraźnie odczułam np. przy Wiktorze Żwikiewiczu. "Duma i uprzedzenie" po prostu nie miała dla mnie takich czynników spowalniających.
Porównania z Mitchell będę bronić. ;) I nie chodzi nawet o to, czy "Przeminęło..." jest lepsze - jest zupełnie, zupełnie inne. Po prostu też ma ten motyw przekonywania się bohaterki do oblubieńca, który jest na pierwszy rzut oka bucem. Ja wiem, że sam motyw jest przecież mega popularny. Mitchell nasunęła mi się z tym, jak bardzo różne mogą być takie opowieści. Skojarzyła mi się właśnie dlatego, że jest tak bardzo inna.
I, niech Jeżuś broni, w żadnym razie nie twierdzę, że bohaterowie Austen są przez tę swoją prostotę źli. ;) Ja ich mega polubiłam (lub wręcz przeciwnie, ma się rozumieć - zależy kogo). Jeśli gdzieś zabrzmiałam tak, jakbym wytykała te cechy "Dumy..." jako wady, to nie miałam takiego zamiaru - to nie są wady w moich oczach.
Sformułowania "bajeczka" może też użyłam niefortunnie. Nie chciałam tym określeniem uwłaczać autorce ani powieści. Chodziło mi po prostu o tę lekkość i przyjemność płynącą z lektury, fajny humor i - w każdym razie ze współczesnego punktu widzenia - jednak niewielką wagę problemów. To się nie wyklucza np. z pokazywaniem ówczesnej szlachty czy z wyśmiewaniem pewnych wad tej warstwy społecznej.
Swoją drogą, dzięki za tę uwagę o Austen i społeczeństwie - jak wspominałam, to jest coś, czego po prostu nie researchowałam. Dzięki Tobie wiem, że autorka raczej wiernie oddaje ówczesną rzeczywistość, co zdecydowanie przemawia na plus.
To żaden wstyd być psychofanką autorki. ;) Niemniej pamiętaj, że jeśli piszę o czymś, że jest nieskomplikowane albo lekkie, to w żadnym razie nie mam na myśli "gorsze niż rzeczy turboskomplikowane".
Pozdrawiam również! :)
Czytałem i książka świetna :)) Potwierdzam opinie powyżej ;)
OdpowiedzUsuńEch, "Duma i uprzedzenie" to jedno z moich najbardziej negatywnych doświadczeń książkowych. Chodziłem do niemal dwujęzycznej klasy w liceum i była to obowiązkowa lektura na język angielski. Na czytanie miałem dość czasu, ale męczyłem się bardzo okropnie. Możliwe, że dla ówcześnie 18-letniego Pożeracza nie była to odpowiednia powieść, ale uraz pozostał. Będzie mi trzeba dużo silnej woli, by sięgnąć po nią jeszcze raz.
OdpowiedzUsuńWierzę, że to lektura, która może nie podbić osiemnastolatka. :) A w ogóle zapomniałam o tym napisać, ale ona może momentami zrazić czytelnika wrażliwego na warstwę językową i tego typu technikalia: miejscami to się czytało prawie jak zbiór notatek do powieści, a nie samą powieść. Autorka streszczała na przestrzeni strony na przykład kilka miesięcy z życia bohaterów. :) Mi to akurat nie przeszkadzało, ale może młodemu Pożeraczowi...? ;)
Usuń