Nie umiem w seriale. Zupełnie nie umiem. Jeśli
już się za jakiś biorę, to muszę mieć solidny powód. Jeżuś jeden wie, jaki był
powód, że zaczęłam oglądać Black Sails. Przypuszczam, że znów
maczała w tym palce Kassandra. Choć nie przeczę, że mogłam być łatwym celem – w
końcu to serial o piratach, no nie? Z kapitanem Flintem i całą resztą
tałatajstwa od Stevensona, z dorzuconymi postaciami historycznymi. Co mogłoby
pójść źle?
No więc cóż… wszystko.
Ok., ok., jestem niesprawiedliwa – wcale nie
wszystko. Gdyby naprawdę było tak fatalnie, nie dotrwałabym do końca sezonu.
Do pozytywów trzeba zaliczyć niewątpliwie
muzykę. To chyba muzyka kupiła mnie na starcie i pocieszała w smutnych
chwilach, w których łamałam się nad głupotą bohaterów i intrygi. Muszę też
przyznać, że podobały mi się widoczki – nawet jeśli komputerowe. Fakt, dopiero
Siem przyuważyła, że w scenach popylających po morzu żaglowców, bandery
powiewają pod wiatr. Ja tego nie widziałam i być może dlatego te widoczki
oceniam pozytywnie. Ale kwestia bander dała mi do myślenia. Bo mi z kolei
rzuciło się w oczy uzębienie bohaterów – wszyscy wyglądają jak samobieżne
reklamy Colgate. Co tam, że piraci, że szkorbut i te sprawy. Rozczarowało mnie
to tym bardziej, że przecież nawet w głupawych Piratach z Karaibów przyłożyli się bardziej do charakteryzacji. Black Sails tymczasem brzydko mi pachnie
olaniem detali. Nie mogę opędzić się od wrażenia, że gdyby się przyjrzeć
serialowi uważniej, takich kwiatków byłoby więcej. Jakkolwiek, ma się rozumieć, z ogromną radością powitałam fakt, że wreszcie odbiegli od modelu pirata a'la Sparrow, z milionem koralików i taką ilością makijażu na twarzy, że trzeba pływać okrętami o większym tonażu.
od lewej: Flint, Billy Bones, Gates |
No i bohaterowie… mam z nimi niemały kłopot.
Po pierwsze: kobiety istnieją tylko po to, żeby
pokazać cycki. Serio. Wszystkie. To znaczy ok., przystopowali nieco z Anne Bonny (Clara Paget), ale to jej
pomaga tylko trochę, bo jeśli mam być szczera, jej postać jest dla mnie trochę nieogarnialna.
Przez większość sezonu babeczka szlaja się i zerka spod kapelusza zupełnie bez
celu. Niby ma jakieś wąty w związku z Max
(Jessica Parker Kennedy), ale trudno właściwie stwierdzić, o co jej chodzi. Sama
Max, choć gra głównie cyckami, spodobała mi się w aspekcie „na złość mamie
odmrożę sobie uszy”. Było to działanie niewiarygodnie głupie, ale kupuję je.
Jeśli już jestem przy postaciach płci pięknej, to trzeba wspomnieć o pani Barlow (Louise Barnes) – kolejna postać,
której nie czaję i która ma pretensje do garbatego, że do ściany nie pasuje.
Ale byłaby dla mnie zwykłą, głupią arystokratką, gdyby nie to, że postanowili
dorzucić jej scenę z księdzem. Minął kawałek czasu, odkąd tę scenę widziałam –
jest zresztą dość krótka – ale ciągle się zastanawiam: co to miało na celu? Czy
miało zbudować jakieś relacje między bohaterami? Czy miało mi coś o nich
powiedzieć? O co ci chodzi, serialu?!
od lewej: Rackham, Vane, Anne Bonny |
Mimo wszystko pani Barlow to pikuś w porównaniu
z jedną z głównych postaci – panną Guthrie
(Hannah New). W mojej opinii to jest po prostu bohaterka nieudana. Jedna z
tych, przez które przestaję oglądać seriale. Podobną sytuację mieliśmy choćby w
Trawce czy w Couguar Town. Serial usiłował wszystkimi sposobami powiedzieć
widzowi, że bohaterka jest jakaś (różnie: silna, troskliwa, dobra itp.), a ja
śledziłam jej działania i widziałam tylko egoistyczną zdzirę, której z
niepojętego powodu nikt jeszcze nie nakopał do dupy. I taka właśnie jest
Eleanor Guthrie: usilnie kreowana na konsekwentną, silną, twardą babeczkę,
która rządzi interesem ojca i z którą liczą się wszyscy piraci i takie tam –
ale każde jej działanie zupełnie przeczy tej kreacji. W końcu człowiek zupełnie
już nie wie, o co tej babie chodzi, bo front zmienia mniej-więcej trzy razy na
odcinek. Jedyne, co robi z biznesem ojca, to doprowadza go do ruiny, bo
kompletnie nie potrafi zarządzać i podejmować korzystnych strategicznie
decyzji. A już zupełnie mnie mierzi, że w sytuacji, w której najpierw panienka
Guthrie zdradziła przyjaciela, a później przyjaciel zrobił coś nie po jej
myśli, koniec końców to on ją przepraszał, a ona miała jakby czyste konto.
Dlaczego, na litość Jeżusia?! Dlaczego nikt jej nie zasadzi takiego kopa, żeby
wylądowała dopiero w Port Royal? I zupełnie by mi to wszystko nie
przeszkadzało, gdyby ona taka miałą być: głupia i nieudolna, zdradzająca
sojuszników i sama nieświadoma, o co jej w ogóle chodzi. Problem w tym, że
serial wszystkimi innymi kanałami sugeruje mi coś wręcz przeciwnego. I to
dlatego właśnie uważam, że jako postać jest po prostu nieudana. I dlatego w
kategorii „nie lubię” wygrała z moim początkowym znienawidzonym typem nr 1, Silverem (Luke Arnold). Owszem, nie
cierpię Silvera, ale nie cierpię go jako postaci, która ewidentnie ma być
dupkiem – i jest nim w bardzo przekonujący sposób.
Podobny problem, moim zdaniem, ma Vane (Zach McGowan) – kreowany na
okrutnego twardziela, postrach wszystkiego i wszystkich, który przez większość
serialu szlaja się zupełnie bez celu tu i tam, potem znika ze sceny, nawalony
jak szpadel, tu ma jakieś seksy, tam bardzo męsko je jabłko i to właściwie
tyle. Wiem, wiem, jest też z jego udziałem Wielki Finał, ale dla mnie to w
ogóle idiotyczny wątek – acz o tym później (jak nie zapomnę).
Na tym tle tak naprawdę bardzo korzystnie
wypada Rackham (Toby Schmitz), do
którego co prawda na początku podchodziłam raczej sceptycznie, ale który z
odcinka na odcinek plusował. Był konsekwentny i chyba jako jedyny robił to, co
do niego należało. Po obejrzeniu sezonu po prostu można o nim coś powiedzieć,
jakoś scharakteryzować. Z innymi bohaterami bywa kłopot.
No i nie można zapominać o głównym bohaterze, Flincie (Toby Stephens). Po pierwsze
chcę ogłosić, że moim zdaniem Stephens doskonale gra Tima Rotha i kiedy
patrzyłam na Flinta, nie mogłam się opędzić od wrażenia, że są przynajmniej
spokrewnieni. Po drugie, teraz, po skończeniu sezonu, naprawdę stwierdzam, że
jego postać błyszczy na tle pozostałych. Nie chodzi o to, że go lubię bądź nie –
chodzi o to, że Stephensowi świetnie wyszło pokazanie kolesia zapadającego się
w obsesji. Nawet nie mogłam się oprzeć od porównania go z Jacksonowym Thorinem
i prawdę mówiąc, wygrywa w tej konkurencji. Udało się zaprezentować żądzę
skarbu i szaleństwo bez rozjeżdżania dźwięku, szeleszczącego „mój
sssssssskarbie” i złotej trąbki. Uważam to za duży sukces tego serialu.
raz jeszcze Rackham, bo uwielbiam jego bryle |
Jak zwykle za dużo gadam o bohaterach, za mało
o innych sprawach… no cóż.
Intryga – mogłabym coś o niej napisać, gdybym
ją rozumiała. Ale no naprawdę: ona jest w moim odczuciu tak zamotana, że nawet
mi się nie chce za nią nadążać. Skoro bohaterowie w większości sami nie wiedzą,
o co im chodzi, to trudno oczekiwać, żeby mnie to interesowało. Przeplata się
za dużo wątków, które mają za dużo zwrotów – zaciemnia to zupełnie obraz i koniec
końców wiem tylko tyle, że Flint chce skarb.
Fakt, że nie nadążyłam za fabułą, ma jeszcze
jedną konsekwencję: nieszczególnie intryguje mnie, co będzie dalej. Zdaje się,
że drugi sezon już trwa – ale mi po prostu się go nie chce oglądać. Może
później, jak będzie już więcej odcinków, zrobię sobie jakiś maraton. Bo losy
rozmemłanych bohaterów w rozmemłanych wątkach jakoś mnie nie kręcą. Spróbuję –
ze względu na Rackhama i Flinta. Ale muszę do tego dojrzeć.
Inną sprawą jest, że nawet jak w serialu
pojawia się jakiś fajny wątek, robią z nim idiotyczne rzeczy. Ot, Hornigold i
jego twierdza: serio? Dwunastu chłopa ją zdobyło, ale żeby ją odbić, trzeba
dwóch setek? Dlaczego? Nie kupuję tego. Tak, Vane musiał pokazać, że jest męski
i groźny – doceniam próby, ale to ani nie jest wiarygodne, ani sam Vane nie
wygląda dużo niebezpieczniej niż dotychczas, zwykły frajer z dwunastu chłopa.
Nie rozumiem, czemu próbują go tak rozdmuchać. Albo Avery - stworzyli ciekawą postać, która ewidentnie ma za sobą spory kawał historii, jest jakaś odizolowana społeczność i w ogóle mogłoby tu być mnóstwo fajnych rzeczy. Ale nie ma. Bo nie. Bo to tak naprawdę tylko zupełnie epizodyczny fizdrygałek, którego sensem istnienia jest pokazanie, jak groźny jest Vane.
Serial bywa ładny. Brzmi ładnie. Panowie
dostaną dużo cycków i nie tylko. Żeby być sprawiedliwą, muszę dodać, że panie mogą
się cieszyć gołymi klatami i ubabranymi w ziemi penisami. Ale całościowo muszę
stwierdzić, że serial jest jednak mocno nieudany. Może gdyby twórcy się
bardziej przyłożyli, mogłoby coś z tego być, bo ufam, że te wszystkie historie
mają potencjał. Tyle, że nie został wykorzystany.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz