piątek, 8 czerwca 2012

ZaFraapowana filmami (60) - "Drużyna A"


Drużyna A - plakat

Wiem, wiem, nie powinnam była tego wcale oglądać. Odkąd usłyszałam po raz pierwszy o tym, że kręcą ten film, odkąd pierwszy raz zobaczyłam zwiastun – wiedziałam, że będzie zło. Ale wychowałam się na serialowej Drużynie A, obejrzenie filmu pełnometrażowego uznałam za swój obowiązek.
Film z 2010 roku w reżyserii Joe Carnahana (ciągle nie przechodzi mi przez klawiaturę używanie tytułu w odniesieniu do tej produkcji…) to dowód na to, że naprawdę nie do wszystkiego można zrobić rimejka.

Ale od początku: w stosunku do serialu, film jest czymś w rodzaju prequela – bohaterowie dopiero się poznają, przed nimi lata wspólnych akcji w wojsku, a także niesłuszne oskarżenie i skazanie za „przestępstwo, którego nie popełnili” (ach, któż nie pamięta czołówki serialu?), dopiero potem wezmą się za karierę najemników.
Hannibal Smith (Liam Neeson) jedzie na odsiecz porucznikowi Peckowi – „Buźce” (Bradley Cooper), który uwięziony przez jakiegoś latynoskiego badassa lada moment ma zginąć śmiercią tragiczną i gwałtowną. Tak się składa, że na wielkim, meksykańskim pustkowiu pułkownik Smith trafia akurat na sierżanta B.A. Baracusa (Quinton Jackson). Kiedy obaj zorientują się, że służyli w Rangersach, ramię w ramię (co prawda postrzelone ramię, ale B.A. jest twardy) pojadą ratować „Buźkę”. Potem jeszcze dołączy do nich kapitan H.M. Murdock (Sharlto Copley), szalony pilot, który dokona cudów za sterami śmigłowca.
A potem będą walczyć ze złem i występkiem, ganiać jakieś matryce, rozkochiwać w sobie Sosę (Jessica Biel), wkurzać agenta CIA Lyncha (Patrick Wilson) i tego typu rzeczy, słowem: ot, wydawałoby się, że kolejny głupkowaty film sensacyjny.
Sama nie wiem, nad czym się znęcać najpierw: nad idiotyzmami fabularnymi czy bohaterami? Chyba zacznę jednak od bohaterów.

Kadr z filmu Drużyna A
(od lewej: "Buźka", Murdock, Hannibal oraz B.A.)
Nowa obsada najzwyczajniej w świecie nie daje rady. Po pierwsze, bądźmy szczerzy:  jest tylko jeden B.A. Baracus i jest nim Mr. T. Nie wystarczy być czarnym, napakowanym wrestlerem, żeby dobrze odegrać tę rolę. Pech chciał, że serialowy B.A. stał się absolutnym hitem, ikoną na co najmniej dwadzieścia lat i próba zastąpienia Mr. T kimkolwiek innym była z góry skazana na porażkę. Próby nadania bohaterowi głębi przez jakieś brednie o Ghandim – jeszcze bardziej. To po prostu nie był B.A. Baracus, tylko jakiś emujący Murzyn. No i co się stało z tym złotem, którym obwieszał się B.A.? Kryzys go dopadł czy co?
Liam Neeson, jakkolwiek sam w sobie jest porządku, tu się nie sprawdził. Zabrakło mu humoru i lekkości pułkownika Smitha. Był zwykłym, zupełnie nieciekawym amerykańskim żołnierzem, którego los jest widzowi najzupełniej obojętny. Podobnie miała się sprawa z „Buźką” granym przez Coopera – niby gdzieś tam pojawiła się próba pokazania, że to podrywacz, ale postać i tak wypadła mdło. Poza tym ksywkę miał zupełnie od czapy, ponieważ wiele o nim można było powiedzieć, ale nie był to znany miłośnikom serialu koleżka o ślicznej, uśmiechniętej – no właśnie – buźce. Po prostu kolejny nieciekawy typ.
Nie ukrywam, że najbardziej mnie bolało to, co stało się z Murdockiem, moim niekwestionowanym faworytem z serialu i jednym z pierwszych tróloffów (obok Włóczykija, ma się rozumieć). Kiedy Fraa była zaledwie malutką kawiarką, zaśmiewała się do łez z wariactw pilota, założyciela Frontu Wyzwolenia Piłeczek Golfowych, właściciela niewidzialnego psa i ofiary nieustannych ataków Baracusa, który uważał Murdocka za skończonego kretyna. No jasne, kiedy parę miesięcy temu obejrzałam sobie parę odcinków Drużyny A, zauważyłam, że to wszystko było bardzo infantylne i naiwne, niemniej jednak było w tym przynajmniej konsekwentne. Murdock z filmu pełnometrażowego gibie się między postacią tworzoną „na serio”, a tamtym wariatem, przez co jakkolwiek by na niego spojrzeć, wypada nieprzekonująco.
Ale to właśnie ta przypadłość, ten brak zdecydowania, w jakiej to wszystko ma być konwencji, sprawia, że cały film nie jest po prostu jednym z wielu głupich, sensacyjnych filmów amerykańskich, ale epicko durnym i nieudanym sensacyjnym filmem amerykańskim.

Moim pierwszym przypuszczeniem podczas oglądania Drużyny A z 2010 roku (ach! Użyłam tego tytułu w odniesieniu do tego… tego czegoś! Sczeznę w piekle!), poniekąd uzasadniającym smętnych bohaterów czy nieciekawą fabułę, było, że twórcy usiłowali naiwną bajeczkę z lat osiemdziesiątych przekuć w produkcję „na poważnie”. Wymazać ten cały infantylizm i skierować film do dorosłego widza (cóż, serial sprawdzał się doskonale jako kino familijne). Ale kiedy już to ustaliłam, moim oczom ukazało się robienie świecy śmigłowcem. I moje kawiarcze uszka mi oklapły, bo już się pogubiłam, z czym właściwie mam do czynienia. A potem porwali samolot, w którym był czołg, samolot eksplodował, a oni schowali się w czołgu. I urwały im się spadochrony. Ale – hura, hura – spadli w jezioro, więc przeżyli. A celowali strzelając.
 Co jeszcze? Ach tak, pomylili paszporty… No ale oczywiście wystarczyło udawać rabina i wykazać się znajomością suahili. Najwyraźniej ich paszporty to jakaś edycja kolekcjonerska, bez zdjęć. W sumie niezła rzecz dla pań – nie narzekałyby, że nieładnie wyglądają na fotografiach.
No i patriotyzm! Piszę to ja, która – jak zapewne wiele razy już wspominałam – lubię amerykański, prosty i oczojebliwy patriotyzm. Ale to, co ten kijowy film zaserwował mi na samym początku, ta jakaś kuriozalna pogadanka Rangersów, to było naprawdę potężne nieporozumienie i rzygliwe przegięcie.

A zupełnie inna sprawa, że skoro już zrobili prequel, to przynajmniej mogli spróbować wyłuskać z przeszłości bohaterów coś interesującego, choćby właśnie to, co bardzo starannie zostało ominięte i skwitowane hasłem „8 lat i 80 misji później”: jak z czwórki właściwie obcych sobie ludzi stali się tą tytułową drużyną. Dlaczego na ten przykład B.A. w ogóle z nimi trzymał? Bo Murdock go karmił? Serio, na tym była oparta ta przyjaźń? Jasne, w serialu też właściwie Baracus mógłby dawno stwierdzić „Screw you guys, I’m going home”, ale – powtarzam – serial jest naiwny i głupiutki, nie oczekuję od niego realizmu i uzasadniania każdego elementu. A od filmu, który pretenduje do bycia produkcją poważną, owszem.

Dlatego o ile w serialu mnie tylko śmieszy, o tyle w pełnometrażówce mnie wkurza, kiedy widzę, jak strasznie oni wszyscy tam strzelają i wcelować nie mogą. Pewnie wszyscy kojarzą, jak w serialu Drużyna A po każdej strzelaninie i po każdym dachowaniu wszyscy bohaterowie musieli, stękając co prawda, ale stanąć na nogi, żeby pokazać, że – brońcie bogowie – nikt nie zginął. Ba, nawet młodziutką kawiarkę to śmieszyło jako aż do przesady naiwne. Cóż dopiero teraz, cóż dopiero w filmie, który chce być filmem „na serio”?
Ktoś mi powie: ej no, ale może po prostu twoje założenie było do dupy, nie przyszło ci to do głowy? To jest komedia!
No dobra. Więc w drugą stronę. Jak na nieszkodliwą, głupiutką komedię, to ma zdecydowanie za mało jaj, jest smętne i nudne, a w całym filmie naliczyłam jedną uroczą scenę (agenci przechodzący przez bramki i cudnie nonszalanckie wręczenie parasolki jakiemuś zdębiałemu ochroniarzowi) i dwa fajne teksty, które zresztą były tak fajne, że aż na następny dzień po seansie już ich nie pamiętam. Gdyby nie czapeczka Murdocka i ciągłe podkreślanie, że jest szalony, wcale bym się nie zorientowała, że to ten sympatyczny świrus z serialu.
To zła komedia i zły film sensacyjny.
To po prostu zły film. 1/10 to i tak łagodna ocena.







A w ramach buntu, zakończenie – żeby przynajmniej coś przyjemnego było – wlepiam z serialu, o.


– Uh, Murdock, what's going to happen?
– Looks like we're going to crash.
– No, what's really going to happen?
– Looks like we're going to crash and die.

3 komentarze:

  1. Ale marudzisz. :D Ja z seansu kinowego zapamiętałam same miłe rzeczy, i to uwzględniwszy fakt, iż szczerze nie znoszę Bradleya Coopera i omijam filmy z nim szerokim łukiem - a też byłam fanką serialu. Inna sprawa, że ja się też dobrze bawiłam na G.I.Joe. Tylko Expendables mnie znudzili.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz, a ja właśnie zaraz po "Drużynie A" (która epicko mi się nie spodobała :P ) obejrzałam "Expendables" i bawiłam się przy tym świetnie. ^^ Ba, chcę obejrzeć drugą część. :D Przynajmniej wiedziałam, co oglądam: głupią siekankę, wiadra krwi i napakowanych panów z giwerami. A nie jakieś takie nie wiadomo co. ;)

      Usuń
  2. Ej, "Expendables" byli dupni, ale przynajmniej było to coś nowego. Nowego w sensie, że nie odcięli kuponu od starego serialu i nie próbowali zagrać sentymentem :D No chyba, że sentymentem do aktorów ^^ Nowa wersja "Drużyny" w sumie może śmiało stanąć na półce z 4 częścią Indiany Jonesa, Gwiezdnymi Wojnami ze Słój Słój Binksem na czole i Akademią Policyjną 7. A co tam, dorzucę do tego "Szczęki" ale tę część, gdzie zdaje się jakiś odległy wnuk rekina z oryginału polował na zdaje się wnuczkę bohatera, też z oryginału (a może córkę?) a akcja miała miejsce w podwodnym miasteczku.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...