Iron Man - plakat |
Nie
ukrywam, że z marvelowskimi herosami jestem mocno na bakier. Nigdy nie miałam
do nich przekonania. To znaczy owszem, X-Menami się za licealnych czasów
niezmiernie fascynowałam i muszę przyznać, że nadal mam sentyment (szczególnie
do niektórych postaci z tej serii…), niemniej na przykład zupełnie alergicznie
reaguję na Spidermana, Blade ni mnie grzeje ni ziębi, nigdy jakoś nie zmusiłam
się do nieco dłuższej przygody z Fantastyczną Czwórką… i tak dalej. Zalew
aktorskich filmów o bohaterach Marvela jest dla mnie nadzwyczaj korzystny: mogę
oswoić się z postacią bez konieczności przedzierania się przez tonę komiksów
albo pierdylion odcinków kreskówki.
Dziś
padło na film Iron Man z 2008 roku w reżyserii Jona Favreau.
Jak
to adaptacja komiksu: nie należy spodziewać się cudów fabularnych. Choć tu
nawet tak odporny na głupotę widz jak ja (odsyłam do mojej opinii o Iron Sky) widzi, że pewne idiotyzmy są…
no po prostu idiotyczne. Ot, żeby nie szukać daleko: scena, w której nasz
bohater, Tony Stark (Robert Downey
Jr.) wystrzeliwuje się z pustyni w czasie heroicznej ucieczki. Po czym wbija
się w piach z prędkością nie wiem jaką, ale wszystkie znaki na niebie i ziemi
wskazują, że sporą. I… no właśnie: i przeżywa! Nie jestem orłem z fizyki, ale
jak dla mnie, to powinny po nim zostać smród i skarpetki. Liczyłam na to, że
przynajmniej pod sam koniec odpali sobie jakieś chusteczki do nosa robiące za
spadochrony. Nie. On po prostu pierdyknął jako ten wystrzelony pocisk.
Myślę
sobie: dobra, Fraa, nie marudź. Bądź co bądź, oglądasz film o facecie, który
zrobił sobie latającą zbroję w jaskini. W ciągu paru dni. Mając do dyspozycji parę
blach, śrubokręt i młotek. Nie pytaj, gdzie on ma paliwo i czy naprawdę
wszystko w tej zbroi musi świecić jak psu jajca. I nie wnikaj, po wafla Tony
wycina sobie w koszulkach specjalne kółko, żeby było lepiej widać, jak mu
świeci.
Iron Man - kadr z filmu (Tony Stark wprawia w zakłopotanie całe amerykańskie lotnictwo) |
Ale
niestety, nie tylko tego typu idiotyzmy są w tym filmie. Są też takie, które
naprawdę mało co może usprawiedliwić: na przykład kiedy asystentka Starka, „Pepper” Potts (Gwyneth Paltrow) ucieka
z laboratorium, gdzie odpicowywał się Obadiah
Stane (Jeff Bridges, którego, nota
bene, kompletnie nie poznałam): ucieka? Ha! To by jeszcze było normalne.
Ale nie, ona drobi. Najpierw drobi, kiedy gigantyczne, żelazne niewiadomoco
robi rozpierduchę, a potem… ba! potem nawet przestaje drobić! Kiedy widzimy „Pepper”
wychodzącą z budynku, widać wyraźnie, że ona całkowicie spokojnie idzie. Powolnym, równym krokiem. A
potem… staje! Tak, staje, żeby pogadać przez telefon! Cześć, Tony, gdzie jesteś? A bo ja właśnie uciekam przed największym badassem
tego filmu, ale nie, mów, nigdzie się nie spieszę.
Nóż
się w kieszeni otwiera, jak coś takiego widzę. Przynajmniej mi.
Ale
nie mogę powiedzieć, że podczas oglądania źle się bawiłam. Film ma to do
siebie, że jest bezbrzeżnie durny, ale przyjemny jako odmóżdżające oglądadło.
Przypuszczam, że za dzień-dwa nie będę już pamiętała, o czym to tak właściwie
było. No bo co tu właściwie pamiętać?
Jest
bohater: hulaka, kobieciarz, hazardzista. Ale geniusz. Po traumatycznych
przejściach stwierdza, że jego dotychczasowe życie było bez sensu, źle czynił i
WOGLE, no i następuje wielka metamorfoza, a Tony Stark postanawia walczyć ze
złem i występkiem.
I tak oto po raz kolejny zło i występek musiały ustąpić przed atomową siłą Atomówek! |
I
tak sobie walczy. Od samego początku wiadomo, kto będzie mu pomagał, kto go
kocha, a kto jest tylko na jedną noc, kto jest głównym złym, a także z kim ten
główny zły się dogaduje. Po paru pierwszych minutach można przewidzieć cały
film praktycznie do końca.
Włącznie
z tym, że Iron Man jest fajnym kolesiem, który nie patrzy na eksplozje.
Jest
w tym wszystkim jednak pewna lekkość. Jim
Rhodes (Terrence Howard) bawi, Potts odpowiada za wzruszanie, a sam Tony za
piszczenie nastolatek (spójrzmy prawdzie w oczy: gdyby nie Robert Downey Jr.,
główny bohater mógłby mnie srodze wkurzać…). I wszystko jest dobrze. Są zabawne
scenki, urocze teksty – ot, takie co wlecą jednym uchem, rozśmieszą i wylecą
drugim. Najlepszy dowód: już ich nie pamiętam, ale wiem, że były fajne.
Aha,
no i sympatycznie w tym wszystkim wypadł pan z Tej Instytucji O Bardzo Długiej
Nazwie, agent Phil Coulson (Clark
Gregg) – ujął mnie cierpliwością i wytrwałością, a także gotowością do
działania. Bądź co bądź, kiedy tylko zlewająca go do tej pory Potts do niego
pobiegła, natychmiast postawił na nogi oddział i ruszył na Tego Złego. I chwała
mu za to.
Właściwie
nie wiem, jak mogłabym podsumować ten film. Miły do obejrzenia, zabawny, lekki.
Wepchnęli tam sporo amerykańskiego patriotyzmu, ale to mi akurat zupełnie nie
przeszkadza – ba, uważam wręcz, że Amerykanie są w tym bardzo urokliwi. Trzeba
autentycznie wierzyć w swój kraj i naród, żeby łykać tego typu brednie. Trochę
mi tego brakuje w wiecznie jojczących Polakach.
I
dlatego następnym razem obejrzę Kapitana Amerykę, ot co. A na razie: 6/10. To, czego mi chyba zabrakło
najbardziej, to jakaś fajna, zapadająca w pamięć muzyka.
–
Hello, sir.
–
Speaking of manned or unmanned, you gotta get him to tell you about the time he
guessed wrong at spring break. Just remember that, spring break, 1987. That lovely lady
you woke up with.
– Don't do that!
– What was his name?
– Don't do that.
– Was it lvan?
"Iron Man" to chyba i tak najlepszy film, biorąc pod uwagę drugą część, czy chociażby "Thora". Też miałam się zabrać za "Kapitana Amerykę", ale jakoś się boję, że od nadmiaru amerykańskiej podniosłości, będzie mi ciężko skończyć seans.
OdpowiedzUsuńChociaż "X men pierwsza klasa" bije na głowę obie produkcje.
"Thor" jeszcze przede mną. :)
UsuńA wobec "Kapitana Ameryki" mam akurat dodatkowe oczekiwania, bo po zwiastunach tak mi ten film zalatuje całkiem przyjemnym dieselpunkiem. ^^ Nawet w swoim czasie do kina na to chciałam iść, ale jakoś się nie złożyło. :) I myślę, że po "Dniu Niepodległości" już naprawdę nie istnieje pojęcie "NADMIAR amerykańskiej podniosłości". xD
Co do "Thora",to najlepiej chyba sprawdził się w nim Tom Hiddleston jako Loki. Do "Dnia niepodległości" mam sentyment, bo oglądałam go jak byłam mała:P
UsuńMnie to głównie odstrasza średnia i fakt, że Kapitan nie należy do moich ulubionych bohaterów.
Też wybierając się na seans lękałam się onej amerykańskiej podniosłości, ale nie, oni w tym filmie tę amerykańską podniosłość najwyżej wesolutko podszczypują w policzki i chichoczą za jej plecami. Bardzo przyjemny i wesoły film, bez fajerwerków fabularnych, za to pozostawiający takie miłe, ciepłe uczucie w serduchu. I absolutną sympatię i czułość w stosunku do wszystkich postaci, nawet topiącego się smarkacza czy malarza z wrogiego reżimu.
OdpowiedzUsuń"Thor" rządzi i wymiata w kategorii trailerów do "Avengersów", a z "Kapitanem Ameryką" jest dokładnie tak, jak opisała Beryl. Więcej niż o amerykańskości jest tam o bezsensie wojny.
OdpowiedzUsuńIron Man był fajny. Po prostu fajny.
OdpowiedzUsuńTak samo Thor - choć to zupełnie inne filmy - Thor też był fajny. Jasne, ze głupi i kiczowaty, ale jak to powiedział jeden mój znajomy, kurczę, kicz, ale taki... ładny. Tak to wszystko do siebie pasuje. A Loki rządzi i wymiata :D
Kapitan Ameryka cierpi na tym, że, cóż... są tam różne bzdurki komiksowe (główny zły...) i jakby nie wiadomo, czy to ma być dramat wojenny, czy napierdalanka. Natomiast obejrzeć warto, bo ma naprawdę fajne momenty.
Ja sobie wypraszam, jako Polak! Polacy nie jojczą! My... nie, nie dziamgolimy... jak to było... smędzimy? Też nie to... A! Już wiem- dzielny We People Naród Polski (ten nawias z dużej litery nawias) kwękoli! Jestem dumny z bycia Polakiem oraz z tego, że żaden naród nie potrafi kwękolić tak jak MY (w nawiasie Naród, nawias).
OdpowiedzUsuńWłaściwie to muszę podpisać się obiema łapkami pod komentarzem hevs ^^"
OdpowiedzUsuńAle ja należę do piszczących na widok Roberta nastolatek, ot co ;)
Na Thorze zaskakująco dobrze się bawiłam po tym, jakie komentarze można było spotkać. A Kapitan Ameryka - cóż, mój zdecydowanie najmniej lubiany bohater, bo nie lubię takich idealnych chłopaczków. Ale też obejrzałam i to bez szczególnych cierpień.
To napisałam ja. Kyo ^^"