środa, 12 maja 2021

"Sny o pociągach", czyli chyba lubię w Pulitzery

Autor: Denis Johnson
Tytuł: Sny o pociągach
Tytuł oryginału: Train Dreams
Tłumaczenie: Tomasz S. Gałązka
Miejsce i rok wydania: Wołowiec 2021
Wydawca: Czarne

Chyba już kiedyś wspominałam, że najwyraźniej mój gust literacki jest całkiem zbieżny z gustami jurorów z Uniwersytetu Columbia, którzy przyznają nagrodę Pulitzera. Tak więc poza wszystkim innym – pociągami, westernowym klimatem czy moim ulubionym wydawnictwem – fakt, że Sny o pociągach w 2012 roku znalazły się w finale tej właśnie nagrody*, zdecydowanie sprawiał, że chciałam tę książkę przeczytać.
I wprawdzie ja o tym fakcie po pewnym czasie zapomniałam, ale Ulv pamiętał – i któregoś pięknego dnia po prostu mi Sny o pociągach wręczył do rąk własnych.

I to jest naprawdę dobra książka. Zgoda, nie zostawiła mnie z kacem na miarę Lonesome Dove, niemniej jest to coś, co się zapamiętuje. Historia Sama Grainiera wydaje się jednocześnie dość egzotyczna – no bo mamy do czynienia z gościem z pogranicza amerykańsko-kanadyjskiego na początku XX wieku, gdzie dopiero wkracza cywilizacja, a lasy ustępują miejsca torowiskom – ale i bardzo swoja, bliska – a to przede wszystkim za sprawą głównego bohatera, który od początku do końca pozostaje bardzo ludzki i wiarygodny, jak całe jego życie zresztą. To nie jest epicka opowieść o ratowaniu czegokolwiek, to po prostu opowieść o człowieku. Takim może trochę niedookreślonym, bo w zasadzie Grainier jest całkiem poczciwy, ale przecież tu i ówdzie zachowuje się nieładnie. Przy czym to niedookreślenie w żadnym razie nie sprawia, że jest nijaki, bo jest właśnie bardzo „jakiś”.
Wokół niego nie brak też postaci epizodycznych, podobnie jak Grainier – wyrazistych przy jednoczesnym braku przerysowania ich w jakąkolwiek stronę. Najmocniej wrył mi się w pamięć Bob Kutenaj, który nie tykał alkoholu. Towarzyszy mu intrygująca aura tajemnicy i egzotyki właściwej dla powieściowego Indianina, a jednocześnie znów: jest zupełnie taki jak my – podobnie jak każdy człowiek zdarzy mu się popełnić głupi błąd, paść ofiarą czyjegoś na pozór niewinnego żartu, a konsekwencje są trudne do przewidzenia. Bo to wszystko przecież tylko zwykłe życie, podczas którego nikt nikogo nie ocali w żadnym heroicznym porywie.

Można by właściwie dojść do wniosku, że w Snach o pociągach nic się nie dzieje. Ot, facet sobie żyje, pracuje, ma żonę i córkę, aż wreszcie starzeje się i umiera. Czytelnik śledzi większe i mniejsze dramaty, z którymi przyjdzie się zmierzyć Grainierowi, ale tak naprawdę one są opisane w najbardziej lakoniczny sposób, w jaki się da. Narrator nie odmalowuje przed nami niesamowitych pejzaży Dzikiego Zachodu, nie przeżywa przez kilka akapitów każdej śmierci, nie opisuje z fizjologiczną dokładnością emocji targających bohaterem. Zresztą, łatwo się tego domyślić, patrząc na objętość książki.
Ale ta narracja, choć przesadnie prosta, jest niesamowicie precyzyjna. Tam, gdzie u innego autora można by przeczytać kilka stron na temat jakiegoś wydarzenia, Johnsonowi wystarczyło zdanie, może dwa. I to są zdania, które działają, które budzą w czytelniku emocje. Przyznam, że taka precyzja w języku do tej pory kojarzyła mi się raczej z poezją – teraz widzę wyraźnie, że w prozie to także świetnie działa.
Jest tak naprawdę tylko jedno wydarzenie, któremu narrator poświęcił nieco więcej miejsca – dzięki temu tym mocniej da się odczuć, że to było coś ważnego, przełomowego. Że to ukształtowało dalsze losy Grainiera.

Całościowo zaś jest trochę brutalnie, trochę tęskno, a trochę pięknie – czyli chyba dokładnie tak, jak mogło wyglądać życie takiego Sama Grainiera. Spomiędzy wierszy wychylają się smutne nuty, kiedy tak zwana nowoczesna cywilizacja dosłownie rozjeżdża dziki, nieznany świat, ale narrator nie epatuje tym smutkiem. Nie wciska nam morałów, jest tylko obserwatorem, przyglądającym się historii zza pleców Grainiera. A dla Grainiera to codzienność, więc też nie zwraca na to większej uwagi. Jest częścią procesu.
W tym miejscu pewnie warto by było się rozpisać, ale to wymagałoby dość obszernego spoilowania – nie chcę tego robić, bo Sny o pociągach zasługują na to, żeby je po prostu przeczytać, a nie prześlizgnąć się po streszczeniu. Zostawię więc notkę taką, jaką jest: pełną pozbawionego treści pitolingu, z którego nie da się niczego wynieść bez znajomości książki.
Nie ma za co.

Ach, no i dialogi. Uwielbiam te dialogi: z jednej strony nie są niepotrzebnie wulgarne, ale z drugiej – doskonale wiarygodne i naturalne. Krótkie, pełne niedomówień i nieprecyzyjnych sformułowań. Dawno nie czytałam tak świetnych dialogów.





Jakoś nie widzę, żeby pies mógł strzelić.
No a on wziął i strzelił.
Ze sztucera wypalił?
Panie, armata to to nie była. Pistolet też nie. Więc tak, ze sztucera.
Panie Peterson, to jest zagadkowa sprawa. Jak to się stało?
W obronie własnej.


__________________
*) Wbrew temu, co napisano na portalu Lubimy Czytać, Denis Johnson nie zdobył wówczas nagrody. Pulitzer w kategorii literatury pięknej nie został w ogóle przyznany w 2012 roku ze względu na brak zdecydowanej przewagi któregokolwiek z finalistów. Zresztą, Denis Johnson był nominowany także w 2008 i również nie został laureatem.

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...