(źródło) |
Tym razem muszę się
pochwalić, że to nie Ulv mi podpowiedział serial. Tak naprawdę chyba w ogóle
nikt mi go nie podpowiedział, ot – podobał mi się tytuł, a tu i ówdzie
widywałam jakieś zajawki. I tak w końcu się zainteresowałam. Co więcej! To ja
podsunęłam w końcu ten temat Ulvowi! A to się rzadko zdarza!
Początkowe relacje
moje i Altered Carbon nie były aż tak
epickie. Niby fajnie, niby miło, ale miałam wrażenie, że może nieco za dużo
ekspozycji, może bohater niezbyt przekonujący, trochę nie czaiłam, kto jest
kim… A potem pojawił się hotel „Kruk” i Poe.
I byłam absolutnie pozamiatana. Bo parszywy Netflix powiedział „hej, zróbmy
jakiegoś bohatera dla Fryy” – i skompilował lojalnego sojusznika ze Sztuczną
Inteligencją i z cholernym Edgarem Allanem Poe! Takiemu połączeniu przecież
żadna Fraa się nie oprze. No więc z zacieszem na mordce wsysnęłam cały sezon w
trzy dni (z czego dwa pracujące, więc miałam dla siebie wyrwane tylko nazbyt
krótkie wieczory).
Najogólniej rzecz
ujmując: to po prostu fajna opowieść. Od razu mówię, że książki nie czytałam,
więc nie mam absolutnie żadnego porównania. Niemniej świat był ciekawy i dość
pomysłowy, nawet jeśli – tradycyjnie – było ciągle ciemno. To już taka cecha
naszej przyszłości, że promienie słoneczne nie docierają do plebsu. Jest noc
albo chmury, a najlepiej, żeby do tego lał deszcz. Wiedział to Blade Runner trzydzieści pięć lat temu,
wie to także Altered Carbon. Na
pierwszy rzut oka zresztą scenerie wyglądały nieco jak wyjęte ze wspomnianego Łowcy Androidów czy innego Fifth Element, ale to właściwie wcale
nie przeszkadzało. A może wręcz przeciwnie, bo w ten sposób widz dostawał świat
już nieco oswojony, znany – całą uwagę więc mógł skierować na właściwy temat
serialu.
A tematów tak
naprawdę jest kilka. To, co ogromnie mi się podoba w Altered Carbon, to właśnie stawianie przed widzem problemów i
pytań. Przede wszystkim, mamy oczywiście zagadnienie nieśmiertelności i
konfrontację dwóch stanowisk: tego przemawiającego za używaniem stosów i
sprowadzeniem ciała do roli tymczasowej powłoki, z tym opowiadającym się za
jednym życiem w jednym ciele. Co mnie zaskoczyło, to że tak naprawdę pod koniec
sezonu nie mamy do końca jednoznacznie rzuconej odpowiedzi. To znaczy
owszem, neokatolicy i inni, widzący w potencjalnej nieśmiertelności zło, są
generalnie przedstawieni jako postaci pozytywne. Ale nie wolno zapominać, że
gdyby nie możliwość przerzucania stosów do innych ciał, nie byłoby możliwe
chociażby zaproponowane przez serial zakończenie wątku Ortegi i Rykera.
Pozytywny też wydźwięk ma przecież uchwała 653.
Tego pana nie trzeba przedstawiać. PISK! (źródło) |
To znaczy tu od
razu mówię, że gdyby przechowywanie – nazwijmy to – „duszy” w takim małym
fizdrygałku, który można wszczepić do dowolnego ciała, było możliwe w naszym
świecie, to jestem wszystkimi kończynami za. Jakkolwiek rzeczywiście większość
zagrożeń z tym związanych pokazanych w filmie jest mocno przekonująca, to
jednak mając wybór: żyć albo nie żyć, popieram opcję życia.
Tu jednak nie
sposób nie zapytać, dlaczego przez te wszystkie lata, kiedy ludzkość używa
stosów, ta technologia trochę się nie rozwinęła? Dlaczego stosy są takie
filigranowe? Nie byłoby lepiej, gdyby pokryć je jakąś solidną osłoną? W ogóle
nawet jeśli z jakiegoś powodu one muszą takie być, to dlaczego ludzie nie
ochraniają sobie szyi i karku w tym najbardziej newralgicznym miejscu? Od tego
zależy nie tylko ich życie, ale też ich nieśmiertelność. Wyobrażam sobie, że
popularne mogłoby być coś w rodzaju obroży czy kołnierza, który chroniłby stos.
Wiecie: taki odpowiednik kamizelki kuloodpornej.
Ale nieśmiertelność
to nie jest wszystko. Bo przecież będzie też nieco o całkiem zwyczajnych,
dzisiejszych problemach: o prostytucji, niewolnictwie czy rozwarstwieniu
społecznym. W wielu punktach serial zadaje pytanie, czy człowiek, który
generalnie jest złoczyńcą w tej historii, jest naprawdę do szpiku zły?
Oczywiście, istotne miejsce w całej opowieści zajmuje miłość w totalnie różnych
odsłonach i konfiguracjach – czym jest i jak się przejawia w obliczu
potencjalnej nieśmiertelności i możliwości zmieniania ciała? Jak wygląda
związek małżeński z kilkusetletnim stażem? Co jeśli żona po śmierci wróci w
ciele mężczyzny? Jest też miłość rodzicielska i między rodzeństwem. Jest dużo.
Altered Carbon
to historia napakowana tematami, a jednocześnie umie jakoś ładnie, ciekawie je
zaprezentować, bez zbędnej łopatologii. Nawet te cycki, które się pojawiają (a
pojawia się ich dość dużo) są świetnie dopasowane do całości – chyba ani razu
nie odniosłam wrażenia, że stanowią zbędny ozdobnik. Prawdę mówiąc, rzadko
kiedy można je w ogóle uznać za jakikolwiek ozdobnik, bo najczęściej to są w
jakiś kuriozalny sposób bardzo aseksualne cycki – ze względu na kontekst, w
jakim się pojawiają.
Cieszmy się nielicznymi scenami w słońcu. Tak szybko odchodzą. (źródło) |
Dla mnie, ma się
rozumieć, najciekawszy był temat sztucznych inteligencji. Poe to jeden z
najlepszych filmowych bohaterów ever i tego będę się trzymać. W ogóle ogromnie
podoba mi się ta koncepcja, że on tak naprawdę jest hotelem – w sensie to nie jest AI wrzucone w hotel, tylko
niejako z niego wyrasta. I tak naprawdę to nie jest nic super świeżego (rzuca
mi się tu na pamięć pilot Moyi z Farscape,
choć to nie jest idealny przykład), ale i tak bardzo mi się podoba. Fajne było
też to, że AI różniły się między sobą, miały swoje osobowości i, jak się zdaje,
były w pełni zdolne do odczuwania i okazywania emocji – złości, nienawiści,
satysfakcji i innych. Różne też mają podejścia do ludzi. W ogóle zastanawiam
się, ile zasługi, jeśli chodzi o Poego, leży po stronie Richarda Morgana, ile
po stronie Laety Kalogridis, a ile zawdzięczamy odtwórcy roli – Chrisowi Connerowi.
A, może jeszcze
wspomnę, że był główny bohater… no, bo był. Takeshi Kovacs (Joel Kinnaman/Will Yun Lee) – całkiem w porządku, choć
oczywiście absolutnie pozostał dla mnie w cieniu Poego. Niemniej gdzieś tam widziałam
w nim echa Millera z The Expanse,
więc nawet polubiłam gościa (bo wiecie, ja cały czas czekam na jakiś comeback
Millera).
W ogóle cały czas
waham się, czy sięgać po książkę czy nie. Ufam, że może być całkiem niezła – z drugiej
strony, to nie do końca jest mój typ literatury: nie jestem ani szczególną
fanką detektywistycznych kryminałów, ani cyberpunku (ten ostatni lubię w filmie
głównie dlatego, że jest atrakcyjny od strony wizualnej). Ale jeszcze
zobaczymy. Póki co, spokojnie wystarczy mi serial, który bardzo, bardzo mogę
polecić. W dodatku to tylko dziesięć odcinków, więc szybko idzie.
Aha – nudna czołówka.
Nudna ogromnie. Ale to jakaś taka cecha seriali ostatnio, że mają powolne,
nudne czołówki.
And neither the
angels in Heaven above
Nor the demons down
under the sea
Can ever dissever
my soul from the soul
Of the beautiful-
Hmmm, a sceny w słońcu to nie tylko w tych niebiańskich miastach? Tak żeby podkreślić ich elitarność?
OdpowiedzUsuńTak, jak najbardziej. I to też nie tak zawsze, w sumie to głównie w tym największym salonie, tam takie duże okno było.
UsuńPrzypuszczam, że dużo szybciej przeczytam powieść niż obejrzę serial. Za dużo zaległości, za mało czasu.
OdpowiedzUsuń