(źródło) |
Dawno, dawno temu
zobaczyłam zapowiedź planszówki Pierwsi
Marsjanie Ignacego Trzewiczka. I w tym samym momencie wiedziałam, że ta gra
kiedyś wyląduje pod naszym dachem. Później, oczywiście, tytuł gdzieś zaginął w
niepamięci, aż któregoś dnia zupełnie przypadkiem wstąpiliśmy popatrzeć sobie
na rzeczy w Rebelu – a tam, obok dodatków do Terraformacji Marsa, tkwili sobie Pierwsi Marsjanie właśnie. Dalszego ciągu łatwo się domyślić.
Z tego miejsca
muszę nadmienić, że ogromnie mnie ubawił pan z Rebela, który popatrzył na
zakupy, które mu wyłożyłam na ladę (Pierwsi
Marsjanie i dodatek do Terraformacji
Marsa – Wenus), po czym całkiem
na poważnie zapytał: „Ale pani wie, że to są dwie różne gry?” – ale ubawił w
bardzo pozytywnym sensie i tak naprawdę całkiem doceniam takie pilnowanie, bo
przypuszczam, że rzeczywiście komuś mogłoby się walnąć: wszak tu i tu
kolonizuje się Marsa, więc gdybym na przykład nie ogarniała tych gier, tylko
szukała dla kogoś na prezent, mogłabym uznać, że to jakiś komplet.
Ale przechodząc do
rzeczy:
Ponieważ mieliśmy
już jako-takie doświadczenie z Robinsonem
Crusoe Ignacego Trzewiczka, wiedzieliśmy, czego można się spodziewać: świat
będzie nas chciał zabić na wszelkie możliwe sposoby. W Robinsonie… ginięcie było jednym z zabawniejszych elementów, bo
naprawdę zabijało nas wszystko: śnieg, deszcz, głód, dzikie zwierzęta, spadające
drzewa i co tylko jeszcze dało się wymyślić. Oczekiwaliśmy więc czegoś
podobnego, tylko na Czerwonej Planecie.
Przede wszystkim,
od samego początku moim problemem z Pierwszymi
Marsjanami była cała ta idea używania podczas rozgrywki aplikacji w komórce
(tablecie, kompie, łotewer). Dla mnie jednak planszówka to wciąż i nieustająco –
w dużym uproszczeniu – „gra bez prądu”. No i to się trochę sypie, skoro potrzebujemy
jakiejś aplikacji. Produkt kupiony za niemałe pieniądze w sklepie okazuje się
niekompletny, mimo że wytrząsnęliśmy wszystko z pudełka. Teraz, po wypróbowaniu
tego systemu, nadal nie mam do końca sprecyzowanego zdania.
(źródło) W ogóle bardzo polecam recenzję gry na portalu Crazy Nauka. |
Chodzi o to, że
widzę plusy użycia aplikacji: rzeczywiście, dużo skuteczniej niż za pomocą kart
można na przykład ukryć późniejsze konsekwencje pewnych wydarzeń, dzięki czemu
przychodziły rzeczywiście nieoczekiwanie. Kolejną sprawą jest to, że taka
aplikacja jest tak naprawdę nieograniczoną bazą kolejnych i kolejnych wydarzeń,
bo mogą do niej dorzucać swoje treści zarówno oficjalni twórcy jak i gracze.
Trafiło nam się parę takich fanowskich zdarzeń i muszę przyznać, że były
naprawdę urokliwe – w klimacie i z humorem jednocześnie. Gdyby używać tutaj
kart, trzeba by po prostu kupować kolejne talie. Aplikacja wydaje się więc
praktyczniejsza.
Z drugiej strony –
poza tym, że to zupełnie pozaplanszowy i nieanalogowy element gry – jest pewne
niebezpieczeństwo: jedno złe kliknięcie i mamy grę w plecy. I owszem, tak
właśnie nam się zdarzyło: byliśmy na najlepszej drodze do wykonania zadania i
postawienia pierwszych kroków w procesie kolonizacji Marsa, aż nagle coś
kliknęłam, Kruffa o tym nie wiedziała i kliknęła to co miała kliknąć i nagle
się okazało, że zginęliśmy. I nie dało się tego nijak cofnąć, anulować, nic.
Jedno nieuważne maźnięcie palcem po ekranie i kilka godzin rozgrywki idzie się
kochać. To nie jest fajne.
Ale tak poza
aplikacją:
Pierwsi Marsjanie
to w dużej mierze Robinson Crusoe,
tylko bardziej skomplikowany. Serio, odniosłam wrażenie, że dużo bardziej.
Nagle zdałam sobie sprawę z tego, jak banalna jest Terraformacja Marsa. Gdyby nie doświadczenie z Robinsonem…, nie jestem pewna, czy w ogóle bym ogarnęła, z czym się
je Pierwszych Marsjan. Ale jednak
podobieństwa w mechanice są na tyle silne, że człowiek może się poczuć niemal
swojsko siadając po raz pierwszy do nowego dzieła Ignacego Trzewiczka. Jest
nieco innowacji, ale gdzieś tam mamy tę samą podstawę.
Zasadnicza różnica
polega na tym, że – o ile dobrze zauważyłam – jeśli tylko nie kliknie się
niczego głupiego w aplikacji – wcale nie jest tak łatwo zginąć. Owszem, podczas
naszych rozgrywek ledwo wiązaliśmy koniec z końcem, ale generalnie żyliśmy – a dopóki
żyjemy, dopóty jest nadzieja. Co zabawne, w zasadzie nie dotknęła nas kwestia
jedzenia. To znaczy po pierwszej turze nasze uprawy się skończyły, ale zanim to
miałoby jakieś odczuwalne negatywne skutki, i tak kończył się czas dany nam w
danej misji. Więc tak naprawdę mogliśmy zupełnie zignorować tę kwestię, co
wydaje mi się nieco dziwne. Acz nie wykluczam, że to tylko takie ułatwienie dla
początkujących scenariuszy.
(źródło) |
Ale tak zupełnie abstrahując
od podobieństw z Robinsonem…, to
muszę przyznać Pierwszym Marsjanom
tyle: to gra niesamowicie klimatyczna i ładnie wykonana. Mamy HUBa, łaziki, stopniowo
odkrywaną powierzchnię Marsa, mamy mnóstwo technicznych niuansów, które musimy
ogarnąć, żeby to wszystko miało szansę zadziałać. Bardzo mocno nasuwa się tu Marsjanin Andy’ego Weira, bo to trochę podobny
sposób zaprezentowania tematu kolonizacji Marsa, tylko w powieści mieliśmy
jednego bohatera, a tutaj jednak jesteśmy całą ekipą i teoretycznie realizujemy
jakiś plan. Nie ukrywam, że ogromnie mnie ciekawią kampanie w zamkniętych
kopertach, ale jeszcze nie było okazji ich wypróbować. Choć w ogóle sam motyw,
żeby je tak pozamykać, podkręca klimat o milijon procent.
Spotkałam się w
internetach na jakieś narzekania na Pierwszych
Marsjan, że niejasne zasady i badziewna instrukcja – i cóż, tu muszę
przyznać, że nie natknęliśmy się raczej na tego typu problemy. Ewentualne
wątpliwości udawało się rozwiać po dłuższej chwili pochylenia nad problemem, chyba
nawet bez sięgania po FAQ.
Ogólnie jestem Pierwszymi Marsjanami zachwycona i nie
żałuję ani grosza. Nie testowałam jeszcze rozgrywki jednoosobowej, która jest
możliwa, ale na pewno to zrobię. Zresztą, ta opcja to w ogóle dla mnie ogromny
plus całej gry – wbrew pozorom, człowiek czasem chce się sam wyczilować nad
planszą bez konieczności spędzania grona znajomych do rozgrywki. A poza tym?
Jest pięknie, klimatycznie, no i autentycznie. W czasie rozgrywki czuję, że
naprawdę sięgam może kilkanaście-kilkadziesiąt lat naprzód i że takie przygody
może naprawdę wkrótce spotkają ludzi. I to jest piękne. Kolonizowanie Marsa
jest piękne. Okropne i fascynujące zarazem – i gra to świetnie oddaje.
O, o! Dzięki za tekst. Nie śledzę nowości planszówkowych, ale od niedawna gram ze starszym młodym w "Osadników" i bardzo nam się podoba.
OdpowiedzUsuńWobec tego bardzo polecam najpierw przetestować "Robinsona Crusoe". :) Pod wieloma względami zbliżona mechanika, a na początek to chyba przyjaźniejszy tytuł od Marsjan. I w ogóle Robinson to zarąbista gra. :D
UsuńSzukam właśnie planszówki na prezent dla osmiolatka. Ten opis mi się spodobał i chyba się zdecyduje na tę grę
OdpowiedzUsuńCoś mi mówi, że odpowiadam na spam, którego celem było tylko nakłonienie mnie do wynajmu mieszkania w Małopolsce, ale pal sześć. ;) Poczucie obowiązku mi każe: nie rób tego. Zabijesz ośmiolatka. ;)
Usuń