poniedziałek, 17 sierpnia 2015

Stare kontra nowe: "Pamięć absolutna"

Nie, to wcale nie jest żadne „stare kontra nowe” i nie zamierzam zrzynać formuły od Nostalgia Critica. Niemniej trudno nie porównywać dwóch wersji tego tytułu. Zwłaszcza że Total Recall z 2012 r. sam podsuwa materiał do porównywania.
Przede wszystkim warto wspomnieć, że o ile adaptacja z 1990 r. miała coś wspólnego z opowiadaniem Dicka „Przypomnimy to panu hurtowo”, o tyle jej remake w reżyserii Lena Wisemana już zupełnie odlatuje. Toteż może o literackim pierwowzorze najlepiej w ogóle zapomnijmy. Przynajmniej na jakiś czas.

Dobra, teraz rzecz pierwsza i najważniejsza: tak, w nowej Pamięci absolutnej pojawia się trójcyca laska.
No co? Dobrze wiem, że to jest największa obawa widowni. Ta kobieta, która miała parę sekund czasu antenowego, tak się werżnęła w społeczną świadomość, że zupełnie nie uwierzę w istnienie kogoś, kto nie czekał na nią w nowym filmie.
Ale tutaj w ogóle muszę zatrzymać się na chwilę i powiedzieć coś jeszcze: moim zdaniem nową Pamięć absolutną stworzyli ludzie, którzy dobrze znają film ze Schwarzeneggerem i mają świadomość tego, że widzowie też dobrze go znają. I świetnie tę wiedzę wykorzystali. Choćby właśnie wrzucenie absolutnie zbędnej sceny z trójcycą kobitką: przecież to był wyłącznie uśmiech w stronę fanów filmu z 1990 r., bo po cóż innego by to było? Nie wniosło zupełnie nic do fabuły. Po prostu było elementem sentymentalnym.
Ale moim chyba ulubionym elementem był trolling przy przechodzeniu przez bramkę. Wszyscy znamy tamtą scenę sprzed ćwierć wieku, prawda? Pamiętamy tę babkę w żółtym płaszczu. Tak, tę z pierwszego planu, filmie z 2012 r.… WTF, filmie?
Tak, wystarczy oglądać uważnie, żeby nie dać się nabrać. Cóż z tego, skoro tak łatwo dać się podpuścić sentymentowi? Ja w każdym razie poległam. I akurat bardzo mi się to spodobało. Wiedzieli, kto to ogląda – wiedzieli, czego się taki widz spodziewa. Wiedzieli, jak się tym bawić.

Długo natomiast układałam sobie, co myśleć o podmiance Marsa na jakąś kolonię w Australii. Z jednej strony: nie cierpię tej zmiany. No bo tak… bez Marsa? Musi być Mars! Douglas Quaid (Colin Farrell) chciał lecieć na Marsa, ale nie mógł sobie na to pozwolić – przecież na tym to polega. No dobra, dobra, ja po prostu mam słabość do Marsa… Z drugiej strony: ta zmiana spowodowała, że film jednak nie sprawia wrażenia kalki. Mimo że fabuła jest dość zbliżona do tej z 1990 r., tego się nie czuje i można sobie oglądać film w napięciu, jakbyśmy nie wiedzieli, co ma się stać. Tym bardziej, że doszły też rozmaite kosmetyczne zmiany. Ot, choćby zwiększona rola niby-żony Quaida, Lori (Kate Beckinsale) – agentka staje się nieomal nemezis Quaida i Meliny (Jessica Biel).

Jasne, ten film jest głupi. Po prostu debilnie głupi. To znaczy dobra, część tego to moje czepy, bo po prostu mam takie punkty, od których dostaję piany na ustach. I choć nie przeszkadzała mi szczególnie laska w szpilkach w Jurassic World (ot, była, rozumiem, że miała stanowić Element Komiczny – nie bawił mnie, ale też jakoś mnie to nie ruszało w drugą stronę), to jednak jak widzę Lori z rozwianym włosem, jak skacze po dachach i łazi na zewnątrz tej wewnątrzziemskiej windy (która, jak mniemam, popitala dość prędko…?), to mam ochotę wywalić monitor za okno. Może dlatego, że mieszkam na Pomorzu. Wiecie, tu wieje. Wiecie, z rozpuszczonymi włosami robi się kłopotliwe zebranie psiej kupy do woreczka, bo włosy wszędzie. I po prostu nie wierzę, tak bardzo nie wierzę w agentkę, która robi to co robi wyglądając tak jak wygląda.
Dalej – cała intryga głównego złego: jest ta rura, którą każdego dnia ludzie z jednej strony globu jadą na drugą. I nazad. I wielki zły chce wsadzić do tej rury swoją wielką, złą armię i w ten sposób rozpocząć inwazję na tych po drugiej stronie. Jak bardzo to idiotyczna strategia? Co problematycznego by było we wrzuceniu wywrotki trotylu do tego zsypu? Albo choćby w wyłączeniu jednego z mechanizmów „łapiących” na mecie windę, żeby nie zdołała się zatrzymać na powierzchni. Do tego chyba nie trzeba superagentów. Przyznam, że trochę mi opadły witki, kiedy już się wyjaśniła główna intryga i przekonałam się, że jednak groźny antagonista jest zwykłym kretynem. Trochę straciłam serce do całej tej akcji, do bohaterów, którzy biegają i ratują świat przed zagładą. Ich bieganie stało się nagle takie… daremne. To wszystko można by załatwić prościej i szybciej.
Tutaj przyznam, że nie pamiętam dokładnie, o co się rozchodziło w filmie z 1990 r. Nie wątpię, że fabuła też mogła być idiotyczna.
O tym, że bohaterowie biegają na wierzchu tej pędzącej rurą puszki już wspominałam.

Nie zmienia to faktu, że oba filmy oglądałam z przyjemnością, mimo pewnych bzduryzmów. Mam wrażenie, że wersja Wisemana jest trochę bardziej na poważnie, przez co głupoty bardziej rażą, ale to może też wynikać z faktu, że film ze Schwarzeneggerem zawsze domyślnie będę uważać za mniej poważny. Bo to film ze Schwarzeneggerem, c’mon!
Cieszę się jednak, że obejrzałam Pamięć absolutną. Jest dynamiczna, efektowna, odmóżdżająca – i fani starej wersji mają szansę się dodatkowo bawić podczas seansu. I mówię to nawet mimo Colina Farrella, za którym nieszczególnie przepadam i trochę się obawiałam, że będzie mnie nudził samym swoim istnieniem, ale nie było źle.

Oba filmy są w ogóle dość ciekawym tworem: biorą z opowiadania Dicka jakiś zalążek (mniejszy lub większy) pomysłu i robią z nim coś zupełnie innego. Rozwijają w – głupie bo głupie – ale wciągające historie, które z przyjemnością można sobie obejrzeć i zapomnieć. Oczywiście, są to przy okazji historie, które próbują powiedzieć Coś Ważnego, wiecie, o poszukiwaniu prawdy o sobie czy coś, ale bądźmy szczerzy: i tak ogląda się to dla pościgów, strzelania i trójcycej kobitki.



– Mr. Hauser, What is it you want?
– I want to help you.
– That is not the only reason you are here.
– I want to remember.
– Why?

– So I can be myself, be who I was.

2 komentarze:

  1. No i teraz czuję potrzebę obejrzenia wersji z Arniem, albowiem mam wrażenie, że tam intryga była jednak nieco logiczniejsza...
    Wersję z Collinem Farrelem też widziałam, ale mam wrażenie, że na niej zasnęłam, bo za nic nie potrafię sobie przypomnieć zakończenia >.>
    Uwaga o pomorskich wiatrach <3 z pewnością obrazowa, można by ją podać dalej do Holyłudu :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W zakończeniu było dużo kaboom, piu piu i ślimaczenia z Meliną (rech rech rech, swoją drogą to imię - Melina xDDD ). Myślę, że swobodnie mogłaś zasnąć, bo serio trudno się w to było zaangażować emocjonalnie. xD

      Usuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...