Autor: Isaac Asimov
Tytuł: Nagie
słońce
Tytuł oryginału: The
Naked Sun
Tłumaczenie: Michał Wroczyński
Miejsce i rok wydania: Poznań 2003
Wydawca: Dom Wydawniczy REBIS
Wpis powstał na Alasce
(hermetyczny żart dla ludzi z 750 words).
Chwała bogom, Isaac Asimov nie zamknął
cyklu „Roboty” na Pozytonowym detektywie,
choć między wydaniem tej części a kolejnej, Nagie słońce, musiały
minąć trzy lata (to tak naprawdę nic w porównaniu z odstępem między Nagim słońcem a kolejnymi tomami cyklu,
który to odstęp wynosi nie trzy, a niemal trzydzieści lat).
Tytułem przypomnienia: w Pozytonowym detektywie czytelnik miał do
czynienia z przeludnionym, zdominowanym przez ludzi światem, gdzie roboty co
prawda istnieją, ale są w potężnej niełasce (zresztą, ducha tej książki moim
zdaniem bez porównania lepiej oddaje jednak tytuł oryginalny niż polska wersja –
wszak to właśnie o te „caves of steel” się rozchodzi. Detektyw jest również w
kolejnych tomach, to żaden wyróżniający element). Tutaj natomiast mamy coś
wręcz przeciwnego: Solaria, jeden ze Światów Zaziemskich, jest zamieszkana
zaledwie przez kilka tysięcy ludzi. Z drugiej strony – znajduje się tam również
kilka milionów robotów. Każdy człowiek ma swój kawałek ziemi – tak rozległy, że
może się po nim przechadzać całymi dniami, nie ryzykując spotkania z sąsiadem.
Celem Solarian i idealnym życiem według nich jest sytuacja, w której człowiek
przez całe życie ani razu nie musi spotkać się z drugim człowiekiem. Na razie
jeszcze nie osiągnęli takiego stanu – muszą się czasem widzieć (fuj!) dla dobra
gatunku. Ale pracują nad tym, żeby i tę konieczność wyeliminować.
I właśnie w takim świecie ktoś popełnia
morderstwo. Kto i jakim cudem, skoro jednego człowieka dzielą od drugiego całe
mile drogi i setki robotów? Podejrzenie pada na żonę nieboszczyka, Gladię. Była
jedną osobą, którą świętej pamięci Rikaine widział (fuj!) przed śmiercią.
Ponieważ sytuacja jest trudna, a
Solarianie z oczywistych względów nie znają zbrodni i nie bardzo wiedzą, z
której strony ugryźć problem, na odsiecz pędzi… no dobrze, zostaje wysłany, w
dodatku niezbyt chętnie, znany już czytelnikowi Elijah Baley, a wraz z nim –
Daneel R. Olivaw.
Powieść jest niezwykle interesująca z
kilku względów:
Po pierwsze – ponowne spotkanie ze
znanymi i lubianymi bohaterami, szczególnie cieszy mnie Daneel, którego
uwielbiam. Fajnie czyta się o ich relacjach, które przecież solidnie ewoluowały
od czasu pierwszego spotkania w Pozytonowym
detektywie. Wydaje się w pełni zrozumiałe, kiedy Baley radośnie wita robota
i chce go uściskać jak dawno niewidzianego przyjaciela, po czym z
rozczarowaniem sobie przypomina, że to se ne da – to maszyna. Nie są dawno
niewidzianymi kumplami. Z kolei Elijah w tym wydaniu stał się nieco bardziej
powściągliwy – już nie znajduje co rozdział nowego, i tym razem na pewno
właściwego, rozwiązania zagadki, tylko wstrzymuje się z osądami aż uzbiera
mocniejsze argumenty niż niewyraźne przeczucie. No i przed ziemskim detektywem
pojawia się jeszcze jedno wyzwanie, bodaj czy nie większe niż samo znalezienie
mordercy: starcie z przestrzenią. Z tytułowym nagim słońcem, nieosłoniętym
przez sklepienie kopuły Miasta.
Tu wchodzimy w temat „po drugie”. A
powieść jest ciekawa po drugie ze względu na ukazane w niej społeczeństwo. Jak
wspomniałam, to ludzie, którzy żyją w separacji, otoczeni wyłącznie przez
roboty. Do perfekcji doprowadzili technologię holograficznej teleprezencji, tak
że oglądają się na odległość, ba!, spacerują ze sobą na dworze, ale niemal
nigdy na żywo. Do nich przychodzi ktoś z nawykami wręcz odwrotnymi –
przyzwyczajony do życia w tłumie, przepychania się na ruchomych chodnikach,
stania w kolejkach po jedzenie i oglądania prawdziwych, namacalnych zwłok, a to
wszystko pod bezpiecznym dachem Nowego Jorku. Nietrudno się domyślić, że
porozumienie będzie nader trudne. Baley chce wszystkich widzieć (fuj!), co
wywołuje w Solarianach panikę. Z drugiej strony, Solarianie na przykład
wyprowadzają Elijaha na dwór, co z kolei wywołuje panikę w detektywie. Żeby
tego było mało, Solarianie, tak przyzwyczajeni do robotów (mają roboty
dosłownie od wszystkiego), boją się również Daneela, uważając go za człowieka.
W ogóle sama Solaria jest dość oryginalna
– łatwo przedstawić futurystyczną antyutopię oparta na przeludnieniu, twórcy
przyzwyczaili nas już do tego. Solariańska antyutopia to coś innego,
spotykanego dużo rzadziej. Ba!, na pierwszy rzut oka przecież w ogóle mogłoby
się wydać, że to nie jest żadna antyutopia, przecież oni wszyscy tam sobie tak
fajnie żyją. Gdyby nie to, że jednak jest i podczas lektury nietrudno się o tym
przekonać. Cóż, na pewno był to istny koszmar dla Elijaha, któremu dziesiątki
robotów ciągle bardzo starannie sprzątały dowody rzeczowe i miejsca zbrodni.
Starcie tych dwóch – czy jeśli liczyć
Daneela oddzielnie, a właściwie można, wszak to robot z Aurory – trzech „stronnictw”
wypada bardzo ciekawie i wiarygodnie. Jego finał w końcówce szczególnie mi się
spodobał.
A po trzecie, powieść znów stanowi
najzwyczajniej w świecie fajny kryminałek. Czytelnik praktycznie do końca nie
zna mordercy, stopniowo wychodzą na jaw możliwe motywy i przebieg zbrodni.
Myślę, że gdyby Asimov nie pisał sci-fi, byłby doskonałą Agatą Christie.
Nie jest, ma się rozumieć, idealnie. Mam
za złe autorowi dwie rzeczy:
Po pierwsze, Prawa Robotyki. Naprawdę,
kiedy czyta się kolejną opowieść z cyklu, można by już odpuścić przytaczanie
praw w ich pełnym brzmieniu. Czytelnik już od dawna je zna. Przypomniano mu je
co najmniej kilka razy. Co gorsza, czytelnik wie, że wszyscy bohaterowie też je
znają, więc ich cytowanie w dialogach brzmi nienaturalnie. Brzmi dokładnie tak,
jakby autor się obawiał, że czytelnik ma niedowład mózgu i trzeba mu
przypominać na każdym kroku, bo nie ogarnie. Albo jakby tak się jarał tym,
jakie zajebiste prawa wymyślił, że wciska je co i rusz, bo po prostu nie może
się powstrzymać. Nie wiem, która wersja ma zastosowanie w cyklu o robotach, ale
to mocno irytujące.
No i po drugie: mało Daneela.
Zdecydowanie za mało było jednej z moich ulubionych sztucznych inteligencji w
tym tomie. Mam cichą nadzieję, że Asimov jeszcze pozwoli czytelnikowi poobcować
z tym bohaterem w kolejnych częściach cyklu.
Znów mam kłopot z finalną oceną, ma się rozumieć.
Myślę, że 9/10 będzie ok, ale coś za dużo tych szklanek chyba ostatnio u mnie
leci. Wciąż korci porzucić ten system, no ale… ale pozbyć się szklaneczek? :(
Wpis powstał (oprócz tego, że na Alasce)
w ramach wyzwania czytelniczego Eksplorując nieznane.
– Though I cannot share human reactions to stimuli, I would judge, from
what has been imprinted on my instruction circuits, that the lady meets any
reasonable standard of physical attractiveness. From your behavior, moreover,
it seems to me that you were aware of that and that you approved of her
appearance.
No właśnie chciałem powiedzieć, że Ty albo dajesz 9/10 szklanek, albo 1/2, nie ma kompromisów ;). Jeśli chodzi o "Roboty" to nie sądzę abyś zeszła niżej niż '9'.
OdpowiedzUsuńA bo widzisz, jak coś mi się bardzo podoba albo bardzo nie podoba, to mam chęć o tym pisać. A jak jest średniakiem, to szkoda klawiatury i później tak to wygląda. ;) Na jutro planuję kolejne 10/10, tym razem filmowe. :D
Usuń