Autor: Ron Marz, Greg Land, Caesar Rodriguez, Drew
Geraci
Tytuł: Wyprawa
Tytuł
oryginału: Sojourn
Tłumaczenie:
Maciej Drewnowski
Miejsce i
rok wydania: Warszawa 2003-2004
Wydawca:
Egmont
Może nie jakoś fanatycznie, ale zazwyczaj jestem
skłonna bronić fantasy. Bo dość powszechnie mówi się, że to w zasadzie takie
gówno trochę, gdzie wszystko można w każdej chwili wyjaśnić magią, gdzie latają
tylko w te i nazad cycate czarodziejki i napakowani złodzieje w turbomrocznych
kapturach, a między nimi gdzieś śmigają wiecznie takie same smoki i obowiązkowo
jeszcze bardziej cycate elfki… No i lubię jednak myśleć, że to nieprawda, że
fantasy bywa dobre.
A później z nudów sięgam po pierwsze z brzegu
cokolwiek na regale.
O komiksowej serii Wyprawa można powiedzieć
wiele. Jest wydana w wygodnych, niedużych zeszytach, błyskawicznie się czyta,
ma dużo akcji… jak również jest tak bardzo skierowana do smutnych, samotnych
nastolatków, że aż momentami czułam się nie na miejscu, czytając to. No bo ja
tu śledzę sobie średnio oryginalną historię ratowania świata, a raz po raz mam
niemal rozkładówkę z panią powypinaną we wszystkie strony… Dziwnie.
Ale po kolei.
kadr z komiksu |
Fabuła:
Jak wspomniałam, mamy dość klasyczne ratowanie
świata. No, powiedzmy – nie świata, a Pięciu Krain – czyli takich tam pięciu
kraików, w których żyje pięć różnych ras (skrzydlate cycate Murzynki, cycate
smoczyce, cy… och, no pięć różnych ras, poprzestańmy na tym). Pięć Krain dawno,
dawno temu zostało napadniętych przez niejakiego Mordatha („Mordath”, ha! – toż
to prawie jak „Morda”), któren zjednoczył górskie klany trolli i z ich armią
przeorał kontynent. Całe Pięć Krain jest podbite… Całe? Nie! Jest jeden nieugięty
Ayden, który prowadzi lud na barykady, jednoczy wszystkie rasy i oblega Mordę
Mordatha w jego twierdzy. A zwyciężywszy (znaczy utłukłszy Arcywroga) –
odchodzi, Pięciu Krainom zostawiając tylko jedną połamaną strzałę. Jeśli
jeszcze kiedyś będą potrzebowali jego pomocy, niech znajdą i połączą wszystkie
jej części, a on przybędzie.
Mija trzysta lat. Bliżej nieokreślone siły
wskrzeszają Mordatha, który postanawia dokończyć to, co zaczął w pierwszym
życiu. Tym razem jest silniejszy, a Pięć Krain zostaje niemal starte w pył.
Pech chce, że w jednym ze ścieranych w pył miast
żyła sobie niejaka Arwyn, piękna
blond gwiazda porno łuczniczka, szczęśliwa żona i matka. No, do momentu,
w którym została jedyną ocalałą z całej okolicy. Poprzysięga zemstę Mordathowi.
A potem spotyka jednookiego pakera, Garetha.
I oto zebraliśmy drużynę. A, przepraszam: jest jeszcze pies, Kreeg.
I żeby nie było: moje wąty odnośnie bohaterów
wcale nie ograniczają się do pewnej dozy zaskoczenia, że najwyraźniej Mordath
wtrącał do lochów wyłącznie młodych, pięknych i jurnych – może dla brzydali i
starców miał osobną celę czy coś…
Problem w tym, że poza byciem seksownymi oni są po
prostu bardzo, bardzo źle skonstruowani. Zacząć tu trzeba, oczywiście, od
naszej głównej bohaterki, Arwyn: Arwyn, która jako poginająca po bezdrożach łuczniczka
biega z rozpuszczoną burzą złocistych włosów, bo jak wiadomo, jest to
najbardziej higieniczne i najwygodniejsze, co mogłaby z nimi zrobić. Ale Gareth
w swoich fragmentach narracji dość często podkreśla, że Arwyn miała bardzo
specyficzną naturę, że cechował ją smutek, tajemnica, nienawiść, że nie
dopuszczała do siebie ludzi, była oschła i po śmierci najbliższych straciła
wolę życia – i dalej w tym tonie, tego jest naprawdę dużo. Takie trzecioosobowe emowanie, wciskanie
czytelnikowi na każdym kroku, że oto czyta losy kogoś po wielkich tragediach,
kogoś okaleczonego psychicznie i duchowo. Już sam nachalny sposób podania tych
faktów jest dość irytujący, najgorsze jest jednak to, że wszystkie te wzmianki
najzupełniej nie znajdują odzwierciedlenia w poczynaniach Arwyn. Cóż mi to za
wielka tajemnicza i oziębła cizia, która historię swojego życia opowiada niemal
każdej napotkanej osobie, zaprzyjaźnia się z pierwszym spotkanym w celi
frajerem, a cała jej siła polega na tym, że ma Łuk-Rozpierdalator, bez którego
generalnie za bardzo nic nie potrafi zrobić? Nah, Arwyn, niestety, nie posiada
żadnej z tych cech, o których w komiksie mówi się czytelnikowi. Prawdę mówiąc
jedyne, co ma Arwyn, to wkurzające merysójstwo. Oj tak, w tym jest naprawdę
niezła.
kadr z komiksu |
Dalej jest Gareth – wiadomo, amant i przydupas, z
seksowną blizną (opaska na oku), doskonały łucznik, mistrz ciętych ripost i
kobieciarz… czyli dość typowy dla takiego settingu przydupas. Szkoda trochę, że
te jego żarciki i riposty są tak koszmarnie drętwe – choć przyznam, miał kilka
lepszych momentów. Obstawiam, że wyszło przypadkiem. Może tłumacz był tak
załamany całością, że dodał coś od siebie, nie wiem. Najbardziej irytującą rolą
Garetha, oprócz bycia oczywistym gachem Arwyn, jest bycie narratorem. To on
wmawia te wszystkie brednie o bohaterce czytelnikowi, to on snuje długie i tak
bardzo rzygliwie-bezsensowne egzystencjalne rozkminy, podczas których człowiek
się zastanawia, czy by nie poczytać Coelho w ramach wspinania się na
intelektualno-filozoficzne wyżyny.
Bohaterowie generalnie krzyczą do czytelnika „Nie
oceniaj nas po czynach! Uwierz narratorowi w to, co mówi o nas! On zawsze ma
racje, a jeśli nie ma, to patrz początek zdania! Ba!, narrator powtórzy Ci to
wszystko po kilka razy w każdym rozdziale, żebyś przypadkiem nie zapomniał, o
kim czytasz!”. Trochę to wkurzające.
Skoro już jestem przy sprawie czynów: jedna rzecz
nie daje mi spokoju. Jak wspomniałam, Arwyn ma psa, dużego czarnego
niewiadomoco, Kreega. Sama mówi, że ma go od szczeniaka i wogle, i że to mądry
pies. Po jakichś dwóch rozdziałach czytelnik orientuje się, że jeśli Kreeg
zaczyna szczekać albo warczeć, gdzieś w krzaczorach są trolle lub inne
niebezpieczeństwo i należałoby łapać za broń albo po prostu spitalać. Tymczasem
Arwyn, która – powtórzę – zna tego swojego mądrego psa od lat, chyba nigdy nie
ogarnęła tej prostej zasady i z uporem maniaka, kiedy Kreeg szczekał, ona (na
spółkę z Garethem, żeby nie było, że on bardziej rozgarnięty) tylko go uciszała
i ględziła dalej z tym, z kim akurat ględziła. A później było wielkie
zaskoczenie, że ojej, trolle. Na serio? Oni nie byli w stanie zauważyć, że
niespokojny Kreeg = ostrzeżenie? I jak ja mam lubić takich bohaterów, no jak?
Z bohaterów nie najgorszy byłby Mordath, gdyby nie
jego ogólna kiczowatość. Ale miał swoje momenty. Natomiast jeśli kogokolwiek
miałabym tam lubić, to kapitana Bohra, przydupasa Mordatha, wysłanego w pościg
za Arwyn i Garethem. Po pierwsze: był lojalny i uczciwy. Po drugie, czytelnik
poznał go z różnych perspektyw, jako żołnierza, poddanego, syna, brata i
dowódcę. Chyba najszerzej przedstawiona postać ze wszystkich. Po trzecie: na
tle innych trolli w sumie był najmniej tępy. Nie żeby coś, ale te trolle to
banda kretynów i naprawdę dziwię się, że udało się z nimi cokolwiek podbić. Z
drugiej strony, przestałam się dziwić, kiedy skrzydlaci Murzyni zlecili Arwyn
misję znalezienia ubermiecza. Trochę zaspoiluję: ten niesamowicie ważny, a
zgubiony lata temu artefakt znajdował się w jakimś pierwszym z brzegu pokoiku w
podziemiach, leżał spokojnie na postumencie, a można go było znaleźć potknąwszy
się i spadłszy na zadek wprost do tego pokoiku. Zaiste, skrzydlaci musieli się
niebywale przyłożyć do poszukiwań przez te wszystkie lata.
Słowem: wszyscy bohaterowie tego komiksu są
kretynami, fabuła zaś jest dość banalna: ona, jedyna ocalona, i on, przydupas,
wyruszają, by pokonać Wielkie Zło.
Kreska? No tak, obrazki, znaczy się… Niby wszystko
spoko, gdyby nie to upodobanie do prezentowania bohaterów… co ja mówię:
bohaterek w rozmaitych fapscenkach. Nawet jeśli laska jest ubrana, jej poza nie
zostawia wątpliwości.
Ogólnie rzecz ujmując, ten komiks to troszkę
żenada. Zresztą nie wiem, może dlatego właśnie w Polsce jego wydawanie urwano
po szóstym zeszycie. Najwyraźniej nad Wisłą nie ma takiego zapotrzebowania na
kryptopornole. Jeśli już kupować w kiosku coś z panienkami, niech przynajmniej
będą rozebrane.
Ale, powtórzę, czyta się faktycznie szybko i –
jeśli uodpornić się na pierdolenie bez sensu – to nawet całkiem fajnie, bo jest
akcja, siekanie i w ogóle, a tu i ówdzie trafi się jakiś zabawny moment.
Dlatego kopsnę aż 2/10.
kadr z komiksu |
Oplułam monitor.
OdpowiedzUsuńJejku, ktoś jeszcze pamięta te komiksy :)Dla mnie miały jedna zaletę-były bardzo kolorowe ;)
OdpowiedzUsuńOgólnie kategoria-tak głupie że aż fajne:).
" Najwyraźniej nad Wisłą nie ma takiego zapotrzebowania na kryptopornole."
OdpowiedzUsuńChyba jednak jest.
PS: Notka cudna.
@Rusty - *podaje ściereczkę* ^^
OdpowiedzUsuń@Tomasz - pamięta jak pamięta, ja je dopiero odkrywam. Co z człowiekiem robi komputer w serwisie :D Owszem, kategoria dokładnie ta - myślę sobie, że spróbuję doczytać "Wyprawę" po angielsku, bo mimo wszystko irytuje mnie, że taka niedokończona seria...
@Misiael - no wydawałoby się, że jest, ale na serio zaskoczyło mnie, że u nas jakoś przerwali wydawanie tego. Bo w sumie... czemu? Przecież od samego początku było widać, jakiego rodzaju to komiks. I dziękuję za pochwałę. ;)