(źródło) |
Po raz kolejny moje wrodzone lenistwo
przegrało z fajnym tematem eventu w bibliotece na Obłużu. Znaczy no dobrze: ja wierzę, że są tacy, dla
których „Historia Ośrodka Szkolenia Nurków i Płetwonurków Wojska Polskiego” nie
brzmi do końca chwytliwie. Ale wystarczy w sumie się chwilę nad tym zatrzymać,
żeby dojść do wniosku, że zaraz – przecież historia Marynarki Wojennej to tak
naprawdę jest szalenie ciekawy i rozległy temat. A co się powszechnie wie o
szkoleniu takich nurków? Ja na przykład wiedziałam dokładnie nic. Więc czemu by
nie? Tym bardziej, że na spotkaniu miała być prezentacja multimedialna,
prezentacja historycznego i współczesnego wyposażenia nurków, a także – być
może – kilka słów o wraku ORP Być-Może-Orła.
No to pojechałam, spóźniając się
dokładnie pięć minut, bo korek mnie zjadł. Nic się zresztą nie stało, jako że
moje spóźnienie idealnie się zgrało z opóźnieniem całej imprezy, więc zjawiłam
się idealnie na rozpoczęcie.
Kapitan marynarki Oskar Draus przybliżył
historię i zadania realizowane przez OSNiP WP – organizację założoną przez kmdra
por. Witolda Żelechowskiego na polecenie marszałka Józefa Piłsudskiego. Jak
więc widać, do obgadania było blisko sto lat wypełnionych mnóstwem ciekawych
wydarzeń i rozmaitych anegdot. Kpt. Draus, co stanowiło przyjemne zaskoczenie,
mówił wszystko z głowy, składnie i z uśmiechem, a całe wystąpienie najwyraźniej
traktował jako fajną sprawę. Nie muszę chyba szczególnie udowadniać, że jeśli
prelegent ma frajdę z opowiadania o czymś, co go interesuje, to i słuchaczom lepiej
się w tym uczestniczy.
Jasne, że nie będę tu streszczać
wszystkiego, co mówił kapitan, tym bardziej, że nawet bym nie potrafiła
(niestety, tak się wkręciłam w szalone cykanie zdjęć, że zupełnie nie robiłam
notatek – tak mało rąk, tak dużo do zapamiętania!), jednak parę rzeczy wydaje
mi się mocno godnych uwagi: ot, choćby to, że pierwotnie Ośrodek mieścił się… w
Modlinie. Jak wiadomo, w Modlinie tak nie do końca jest jakiś pokaźny akwen
morski – nurków szkoliło się na imponujących głębokościach ok. 2m. Co owocowało
oczywiście tym, że jak przychodziło co do czego, nie byli jakimiś orłami
głębin. Dopiero kilka lat później Ośrodek przeniósł się na Hel – co znów nie
było tak różowe. Mamy lata dwudzieste: na Helu nie ma kolei. Ogólnie koniec
świata, a na noc zwijają nawet trawę. Nurkowie więc byli odcięci od świata,
pojawiały się problemy z zaopatrzeniem, że nie wspomnę o początkowych – z zakwaterowaniem.
Sam komandor Żelechowski został najpierw wyrzucony z domu przez Kaszubkę, wdowę
Grunwald, u której miał mieszkać. Dopiero w drugim lokum znalazł sobie miejsce.
Osobiście poginał do Pucka po ziemniaki dla swoich podopiecznych, bo w
przeciwnym razie dostawaliby jakieś same zgniłki i trochę obierków.
Oczywiście, później działo się pełno
innych rzeczy, weszła wojna, poszła wojna, w szkoleniu nurków pojawiła się
solidna wyrwa, ale w końcu ośrodek wznowił działalność – grunt, że mimo
wszystkich tych perturbacji (i początków w Modlinie), obecnie polscy nurkowie są
generalnie w czołówce Europy, jeśli nie świata (och, bo i dlaczego miałabym nie
wierzyć kapitanowi?). A w Ośrodku szkoli się nie tylko nurków, ale też pilotów
śmigłowców oraz… czołgistów (chodziło ogólnie o coś z ciśnieniem i w
Leopardach, ale że ja się na czołgach kompletnie nie wyznaję, to, niestety,
tutaj wiadomości się ode mnie nieco odbiły).
Cała opowieść, ma się rozumieć, była
poparta dziesiątkami zdjęć, a nawet filmami (choć to już bardziej przy historii
najnowszej), toteż czas zleciał nie wiem nawet kiedy. Prawdę mówiąc, główną
wadą imprezy było właśnie ograniczenie czasowe. Całość zaczęła się o 17:00 (no,
17:05), a skończyć musiała się dwie godziny później. Było widać, że spotkanie
mogłoby trwać drugie tyle i na pewno byłoby równie ciekawie. Kapitan miał na
laptopie pełno materiałów, bo wyciągał coraz to nowe, nawet jeśli właściwie nie
były „w planie”, a po prostu pasowały do tematu, który na przykład poruszył
ktoś z widowni.
Ach, no i tu jeszcze trzeba wspomnieć o
jednej ważnej osobie: chorążym marynarki Wojciechu Kawczyńskim z Zespołu
Wdrażania Nowych Technik Ratowniczych i Nurkowych (i mam ogromną nadzieję, że
niczego tu nie pomieszałam). Panowie poniekąd się uzupełniali, ponieważ chor.
Kawczyński co prawda nie opowiadał tyle o historii i nie pokazywał zdjęć, za to
dla ciekawskich mógł omówić wiele detali z konstrukcji wyposażenia i urządzeń
spotykanych zarówno w ośrodku jak i na pływającej bazie ORP Nurek (pierwotnie
będącej łodzią wiosłową…). Zresztą, nie tylko to – orientował się też w
sprzęcie zagranicznym, więc ostatecznie zakres tematów poruszonych na spotkaniu
był o wiele szerszy niż to wynikało z samej zapowiedzi.
No właśnie: panowie przygotowali również
małą niespodziankę – opowiedzieli mianowicie o badaniu wraku domniemanego ORP
Orzeł. Rzecz w tym, że nurkowie z tego właśnie Ośrodka udali się na Morze
Północne, by zobaczyć co i jak. Widownia mogła obejrzeć zdjęcia z przebiegu
akcji zarówno na wodzie jak i pod wodą, poznać przebieg działań, a także
obejrzeć krótki fragment nagrania z kamery towarzyszącej nurkowi podczas
zejścia do wraku (o którym już wiadomo, że to nie jest Orzeł – znowu).
Ostatnią atrakcją spotkania była
możliwość obejrzenia i obmacania sprzętu – zarówno historycznego jak i
aktualnie używanego. Ba!, chętni mogli nawet przymierzyć miedziany baniak na
głowę – z czego nie omieszkałam zresztą skorzystać, ponieważ jestem mentalną
siedmiolatką i jarają mnie takie rzeczy.
Podsumowując: spotkanie było MEGA.
Świetne zarówno pod względem merytorycznym jak i wizualnym, rewelacyjnie przygotowane,
goście sprawiali wrażenie, jakby czuli się w swoim żywiole. Niektóre
ciekawostki były dziwne (kombinezon zdolny wystrzelić nurka z głębokości ponad
60m – fajne do momentu, w którym nurek dostanie urazu), przykre (próby
zamknięcia ośrodka, no bo w sumie to po co to komu), a inne trochę zabawne
(niektóre kuriozalne ćwiczenia, jak choćby trenowanie układów choreograficznych,
by dwóch ewakuowanych marynarzy utworzyło na powierzchni morza jak najlepiej
widoczny, pomarańczowy placek). Szkoda, że publiczność nie dopisała (byłam
zaskoczona, że tak mało osób…) i szkoda, że tak krótko to trwało. I że przez
najbliższe trzy lata nie ma szansy na powtórkę. Ale jeśli kiedyś coś takiego
jeszcze się odbędzie – na mur jadę, bo fajne i już, o. I innym też polecam –
dla jednych zwyczajnie temat, który ich interesuje, dla drugich egzotyka level
hard. Fraa bardzo approved.
PS. Na fanpejdżu Ośrodka mają mnóstwo dużo zdjęć. Fajne.
Świetna relacja :) Tez bym się przymierzył do hełmu nurkowego, choć pewnie starałbym się go wynieść do domu...
OdpowiedzUsuńA mnie się płetwnurkowie kojarzą z archeologią podwodną ale u mnie to jest zboczenie zawodowe :)
OdpowiedzUsuńHełm wynieść raczej trudno, biorąc pod uwagę jego gabaryty... znaczy no: musiałabym mieć NAPRAWDĘ potężną damską torebkę. :D
OdpowiedzUsuńA archeologia podwodna jest... no, jak każda archeologia: fantastyczna. Ale ja jestem po prostu fanatyczką. Enyłej, o tym też panowie nieco napomykali tu i ówdzie. Gdyby było więcej czasu, na pewno można by pogadać o tym więcej. Niestety, czasu nie było :(
Te maski to nieźle przerażające są ;) Ciekawa historia i fajnie się czegoś z rana nauczyć, ale kawy nie mam ;-)
OdpowiedzUsuń