(źródło) |
Tymczasem:
Stranger
Things.
Pierwszy
sezon oglądałam
dawno temu, chyba mniej-więcej wtedy co wszyscy, czyli jak serial
był głośną świeżynką. Kiedy pojawił się drugi, zaczęłam
oglądać, ale znudziło mnie po jakichś dwóch odcinkach i dałam
sobie spokój. Nawet nie wiem, kiedy śmignął obok mnie trzeci
sezon, ale za to przy czwartym stwierdziłam, że no dobra:
nadrabianko.
Plusy
sytuacji są takie, że większość serialu mam teraz na świeżo.
Nie
chcę się zanadto skupiać na bohaterach, bo w gruncie rzeczy nie ma
tu wiele do powiedzenia: w zasadzie wszyscy są mniej lub bardziej
sympatyczni. Twórcy zadbali o to, żeby każda postać była trochę
inna, dzięki czemu faktycznie łatwo się ich zapamiętuje i raczej
nie można powiedzieć, żeby ktoś z bohaterów był uciążliwie
nijaki. Gdybym miała się czepiać, paradoksalnie chyba najbardziej
nijaka wydaje mi się Jedenastka – nie wiem, co lubi, czego nie
lubi, nie wiem jaka
jest. Wiem tylko tyle, że ma supermoce. I że robi słabe dioramy.
Jedyną
zaś postacią, która mnie rzeczywiście irytowała, była Joyce –
ale to dlatego, że nie lubię Winony Ryder. Mam wrażenie, że każda
grana przez nią bohaterka jest jękliwa i z pretensjami do całego
świata. Polubiłam ją jedynie w ekranizacji Dumy
i uprzedzenia
z 2005r., ale to dlatego, że – jak się okazało – to była
Keira Knightley.
O ile
jednak pojedynczo bohaterowie są w porządku, o tyle nie wygląda to
już tak różowo, jeśli przechodzimy do relacji między nimi. No bo
dlaczego tak przeokrutnie wynudził mnie drugi sezon? Właśnie przez
relacje. Przez zdecydowanie nadmierne skupienie się twórców na
wątku romansowym Steve’a i Nancy. To nie była ciekawa historia.
Ot, nastolatkowie są razem, a potem już nie są. Gdybym chciała
tego typu content, włączyłabym Jezioro
marzeń.
I niestety, tego typu wątki później się namnażają. Samo ich
istnienie nie jest problematyczne, no bo skoro snujemy opowieść o
nastolatkach, no to dość naturalne, że gdzieś w tle będą te
wszystkie miłostki. Ale to nie jest coś, czemu serial powinien
poświęcać aż tyle czasu. Szczególnie że mówimy o romansach
osób w wieku 14–17 lat (granych
przez aktorów w wieku 18–30,
co zawsze bawi),
które usiłuje się sprzedać widzowi jako coś
niebywale poważnego… Acz jeśli chodzi o to ostatnie, to okej –
kupuję
ewentualne wytłumaczenie, że właśnie o to chodzi: widz śledzi
losy nastolatków, więc świat jest pokazany z ich
punktu widzenia. A w ich
umysłach te związki są Jedyną Prawdziwą Miłością Aż Po Grób.
Luzik.
Po
prostu są nudne.
(źródło) |
Mam
zresztą wrażenie, że to właśnie tym rozwleczonym, sztampowym
dialogom serial w dużej mierze zawdzięcza, że odcinki w czwartym
sezonie trwają od półtorej do nawet dwóch i pół godziny.
Rozumiem, że twórcy chcieli mieć pełnokrwistych bohaterów, z
którymi można by empatyzować i którzy rozwijaliby się w trakcie
trwania serialu – godne pochwały, że nie ograniczono się do
sieczki z potworami z
zaświatów.
Ale to nie zostało zrealizowane zbyt dobrze ani zbyt pomysłowo.
Trochę
lepiej ma się sprawa z samym trzonem Stranger
Things,
czyli wspomnianymi
potworami z zaświatów. Przede wszystkim to świetnie, że Netflix
zna swoje słabości – a jedną z nich niewątpliwie jest CGI,
które wygląda okropnie, chyba że go nie widać. To znaczy: chyba
że elementy wygenerowane komputerowo są w ciemnej scenerii, w
której łatwo ukryć wszelkie niedoskonałości (tak jak na przykład
w Wiedźminie:
ghule
czy kikimora nocą i we mgle wyglądają
spoko, ale dużo wyraźniej widoczny leszy albo Nivellen – już
jakby nie, a
w ogóle to z
grzeczności nie wspomnę o smoku).
W Stranger
Things
to w większości przypadków działa. Owszem,
skutek jest taki, że przez połowę serialu ledwo widziałam, co się
dzieje, ale
wszystkie pnącza i stwory kryjące się w tych ciemnościach
wyglądały wcale nieźle. Tu i ówdzie zdarzały się potknięcia,
ale całościowo Netflix dał radę.
(źródło) |
Moim
największym problemem jest to, że z jakiegoś dziwnego powodu
wszyscy złole są niedołężnymi idiotami. Przy czym skupię się
tu na ostatnim sezonie, bo mam go najbardziej na świeżo.
Weźmy
takiego Vecnę: serial buduje nam go jako wielkiego, złego – pardą
maj frencz – rozpierdalatora, niszczyciela światów i ciul wie co
jeszcze. A ja powiadam: Vecna byłby o milion procent skuteczniejszy,
gdyby ktoś mu powiedział o bieganiu.
Wiecie, takim szybszym przebieraniu nogami. Mogę się tylko
domyślać, co twórcy chcieli osiągnąć. Obstawiam, że chodziło
o taki efekt terminatora – że zło może nie jest pospieszne, ale
nieuchronne. Że nie musi się spieszyć, bo i tak dopnie swego, a
desperacka ucieczka jest daremna. Ale ojej, no po prostu to nie
działało. Vecna mnie frustrował, kiedy tak wlókł się noga za
nogą, dając naszym bohaterom milion okazji do ucieczki. Gdyby
nauczył się biegać, ten serial mógłby się dużo szybciej
skończyć. Podobnie ma się sprawa z piekielnymi nietoperzami: albo
są dużo wolniejsze od naszych zwykłych nietoperzy, albo Eddie był
niezrównanym kolarzem. Zresztą, bezużyteczność tych nietoperzy
to szersza sprawa, ale nie chcę poświęcać im całego akapitu,
więc zaznaczę tylko, że bohaterowie dużo wcześniej powinni byli
zginąć.
No
bo przecież trzeba jeszcze wspomnieć o Rosjanach.
Nie
mam pojęcia, czy to celowe, czy przypadkiem tak wyszło, ale
Rosjanie w Stranger
Things
są… są kreskówkowo głupi. Przez pewien czas miałam taki dziwny
dysonans, bo cały serial zdaje się robiony bardzo na serio i raczej
unika komicznie przerysowanych postaci, a potem wchodzą oni, cali na
biało, i brakuje tylko, żeby wybuchali diabolicznym śmiechem co
jakiś czas. W żadnym momencie nie byłam w stanie traktować ich
poważnie, a tym samym – nie było opcji, żebym przejęła się
całym tym radzieckim zagrożeniem. W razie czego przecież wystarczy
nauczyć się dwóch zdań po rosyjsku, z których jedno niech będzie
żartem o wódce. To powinno otworzyć każde drzwi w Związku
Radzieckim.
(źródło) |
Mam
szczerą nadzieję, że piąty sezon naprawdę będzie tym ostatnim i
nikomu nie przyjdzie do głowy odcinać od tej historii kolejnych
kuponów. Bo już teraz mam wrażenie, że finał całej serii tak
naprawdę powinien być w… w tym pełnometrażowym filmie, który z
jakichś powodów
nazwano
ostatnim odcinkiem czwartego sezonu. Chyba trochę nie czaję
fenomenu Stranger
Things.
No ale oglądanie tego serialu mimo wszystko nie bolało, więc jest
dobrze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz