(źródło) |
W życiu bym nie pomyślała, że ta
wycieczka będzie aż tak udana. Bo tu w ogóle nie ma o czym gadać: to jest po
prostu dobry serial. Tak, jest w nim nieco przesłodzonego pitolingu o
przyjaźni, ale trzeba pamiętać, że to tytuł, który na spokojnie mogą oglądać
młodsi widzowie, więc może takie rzeczy są na miejscu. W moim odczuciu nowa
odsłona She-Ry jest równie udana co My Little Pony: Friendship is Magic
sprzed dziesięciu lat – bohaterowie są wyraziści, animacja dynamiczna, fabuła
pomysłowa i ogólnie wszystko bardzo fajnie gra. Dzieciak może sobie z tego
wyciągnie jakieś wartości edukacyjne (piszę „może”, bo nie mam pojęcia, co tak
naprawdę z seriali wyciągają dzieciaki), a dorosły widz po prostu dobrze się
bawi.
Jeśli chodzi o postacie, to She-Ra i
Księżniczki Mocy działa świetnie nie tylko w kategorii kreskówek dla
dzieci, ale w ogóle filmów czy nawet książek. Ich różnorodność i charyzma są
odświeżające. W przeciwieństwie do serialu z 1985, gdzie wszystkie bohaterki
wyglądały jak jedna i ta sama cosplayerka, która tylko zmienia kostiumy i
peruki, tutaj mamy najrozmaitsze typy urody (kurde, weźmy Double Trouble, która
w oryginale była… no tak, kolejną laską podobną do reszty, a w serii z 2018 to
w ogóle zupełnie inna kategoria istoty), wiek, style ubierania się,
najrozmaitsze emocje odbite na twarzach (lub miejscach, gdzie twarz powinna
była się znaleźć). A różnorodność charakterów jest jeszcze lepsza. Każdy ma
swoje małe dziwności (chociażby zamiłowanie Mermisty do powieści kryminalnych),
nie brak pewnych mrugnięć do oryginalnej serii (totalnie uwielbiam
śmieszkowanie z odkrytego brzucha Bowa (nawet miał skafander kosmiczny z
odsłoniętym brzuchem!), które ewidentnie nawiązuje do outfitu Bowa sprzed
trzydziestu sześciu lat). Już na pierwszy rzut oka widać, że każdej postaci
poświęcono nieco czasu, żeby stworzyć kompletny byt, wyrazisty i oryginalny,
będący zdecydowanie czymś więcej, niż tylko recyklingiem postaci z zeszłego
wieku. Bohaterowie są totalnie zapamiętywalni i z miejsca budzą sympatię – i to
zarówno ci „dobrzy” jak i „źli”.
(źródło) |
(źródło) |
A cała ta epicka historia jest dodatkowo
okraszona bardzo fajnym humorem, miejscami głupkowatym, miejscami z nutką
sarkazmu, ale niezmiennie dość lekkim, przy którym można sobie śmiechnąć, ale
nie wybija z klimatu jakimiś nachalnymi comic reliefami. Nawet Bow,
który ewidentnie generuje nieco więcej humorystycznych momentów niż inni, nie
jest tylko zabawnym sidekickiem – raczej funkcjonuje tu na podobnej zasadzie co
Sokka w Avatarze – owszem, bywa zabawny, ale za tym kryje się dużo
więcej.
Oprócz klasycznych pogadanek o przyjaźni,
mamy też oczywiście sporo pokonywania lub akceptowania własnych słabości, radzenia
sobie mimo braku supermocy (uwielbiam to, że bohaterowie nawet bez nich wciąż
pozostają kompetentni – owszem, słabsi, ale nie tacy zupełnie bezradni), dużo o
zaufaniu i lojalności, znalazłoby się też nieco o cenie władzy czy o wyborze
między decydowaniem o sobie a wypełnianiem z góry wytyczonego Przeznaczenia. I
o autyzmie. Bo czemu nie.
I nie piszę nic więcej o fabule, bo
zdecydowanie nie chcę spoilować – tam jest masa plot twistów i ciągle coś się
dzieje, warto więc zacząć przygodę z serialem bez zdradzonych szczegółów.
(źródło) |
Jeśli miałabym się czegoś czepiać, to
chyba tylko tego, że momentami kreska jakby ucieka. Postacie czasem mają nie do
końca proporcjonalną jakąś część ciała, czasem twarz jakoś się dziwnie wygnie,
ale nie są to częste problemy. Całość wizualnie jest bardzo ładna i czysta, a
ekspresja stanowiła wyraźnie większy priorytet niż szczegółowe wyrzeźbienie
czyjejś klaty (i, paradoksalnie, mimo tej uproszczonej kreski wizualnie te
postacie są bardziej realistyczne niż pierwotnie).
Powtórzę, w razie gdyby umknęło:
She-Ra i Księżniczki Mocy to świetny serial animowany. Pełen akcji, z
pomysłową intrygą (podobno nieco zmienioną w stosunku do oryginału sprzed lat,
acz bazuję tu wyłącznie na informacjach z internetu, bo nie mam pojęcia, o co
chodziło w tamtej serii), rewelacyjnym wyczuciem tempa, fajnym klimatem i
humorem, a przede wszystkim: fantastycznymi bohaterami – konsekwentnie poprowadzonymi,
zaopatrzonymi w cały wachlarz zalet, wad i pasji, uwikłanymi w najrozmaitsze
relacje, choć większość oczywiście funkcjonuje pod szyldem przyjaźni. Tym
postaciom się kibicuje i bardzo łatwo zaangażować się w całą tę historię.
A tak w ramach ciekawostki: w linku zestawienie
postaci z serialu z 1985 z ich odświeżonymi odpowiednikami. W moim odczuciu to
zmiana na ogromny plus. A jak to odbierają fani oryginalnej She-Ry? Nie mam
bladego pojęcia, bo chyba w mojej bańce za bardzo żadnego nie ma.
– Imperfection is what makes scientific experimentation possible!
Imperfection is beautiful... at least to me.
No kusisz, ale jakoś nie mogę się przekonać.
OdpowiedzUsuńGłowy nie dam, ale wydaje mi się, że to nie Twój klimat. :) Choćby przez fakt, że bohaterowie są tak w wieku 15-25 i to jest bardzo odczuwalne.
UsuńNo właśnie trochę się tego obawiam. Z drugiej strony Gravity Falls bawiło, Hilda też.
Usuń