(źródło) |
Właściwie
dalej jestem ciekawa. Bo na razie, choć jej oblubieniec jest
nieobecny na ekranie, to jednak Harley
Quinn (Margot Robbie)
wciąż widzimy w jego kontekście. Wciąż nie stoi na własnych
nogach, tylko jest byłą dziewczyną Jokera. Wiem, oczywiście, że
ten etap musiał znaleźć się w filmie i że – dla lepszego
przedstawienia postaci – nie można było się po tym prześlizgnąć,
ale przez to po seansie nadal do końca nie wiem, jaka jest Harley
Quinn. Osiągnięto natomiast tyle, że jestem tego ciekawa i chętnie
obejrzałabym ciąg dalszy Ptaków…,
gdzie duch Jokera przestanie unosić się nad wszystkimi
wydarzeniami.
(źródło) |
A jeszcze inną sprawą jest to, że nie do końca przekonał mnie
moment, w którym Harley ostatecznie zrywa z przeszłością i idzie
naprzód jako wolna i niezależna jednostka – wiecie, nowy dzień,
nowa ona. I w ramach tego „nowa ona”… podcięła sobie kucyki o
parę centymetrów. Brakowało mi tu czegoś bardziej radykalnego.
Czegoś, co rzeczywiście pokazałoby, że Harley nie chce mieć nic
wspólnego z tym, co było. Jakiegoś takiego przytupu większego.
Aha,
warto jeszcze nadmienić, że z ogromną radością oglądałam
Harley w wydaniu starającym się zwrócić uwagę na jej osobowość,
a nie na wypięty biust i mokry podkoszulek. W sumie nawet w scenie z
mokrym podkoszulkiem nie miała niczego wypiętego – co, przyznaję,
mocno mnie zaskoczyło. Chyba pierwszy raz widziałam tak
nieprzeseksualizowaną Harley Quinn (może
to zasługa tego, że za reżyserię wzięła się kobieta?) –
odświeżające. A jej niebanalne ciuchy z pewnością robią
wrażenie. I totalnie
uwielbiam scenę, w której podczas ogólnej finałowej rozwałki
następuje Związanie Włosów. Prawie uroniłam łezkę wzruszenia.
(źródło) |
Oprócz Harley, mamy też galerię
innych postaci, z których zdecydowanie najbardziej przypadła mi do
gustu Renee Montoya
(Rosie Perez) – chyba to
zasługa tego, że ona jest, bardzo ogólnie rzecz ujmując,
normalna. Bo dramy superbohaterów i superzłoczyńców mogą być
oczywiście super wciągające, ale kiedy wśród nich trafi się
konflikt związany ze zwykłą policjantką, dużo łatwiej
zaangażować się emocjonalnie, skoro ta postać jest nam zwyczajnie
bliższa. Nie wiem, jak to jest: rozstać się z arcyzłoczyńcą i
uciekać przed całym miastem wkurzonych bandytów. Za to całkiem
nieźle umiem wyobrazić sobie, jak to jest paść ofiarą
dyskryminacji w pracy i być zmuszoną do przełknięcia faktu, że
ktoś inny zgarnia profity za nasze dokonania. Historia zna aż za
dużo takich przypadków, to się dzieje każdego dnia wokół nas.
Dlatego wątek Renee uważam za szczególnie ważny, ciekawy, a
ostatecznie – dość satysfakcjonujący.
Cała historia jest bardzo
dynamiczna i widowiskowa, z całkiem fajną narracją, miejscami
nawet zabawna – czuć podczas seansu, że ogląda się coś nieco
szalonego, że nie powinno
się wszystkiego brać na poważnie, choć w gruncie rzeczy problem
poruszany przez film jest bardzo poważny i aktualny. Tylko o ile np.
Wonder Woman momentami aż nazbyt łopatologicznie nawołuje, że
hej, feminizm, emancypacja, równe prawa kobiet i tak dalej, o tyle
tutaj te hasła prześlizgują się tylko gdzieś w tle, podczas gdy
na pierwszym planie są kolorowe ciuchy, dużo przemocy i humor.
Aha,
no i Bruce. W przyszłości chcę więcej Bruce’a!
(źródło) |
Jakbym
miała się czegoś jeszcze doczepiać, to byłoby to tłumaczenie
tytułu. No bo skąd te „ptaki nocy”? O ile nie ma w słownikach
informacji, że „prey” niekiedy może mieć znaczenie „noc”,
o tyle ten przekład wydaje mi się trochę nietrafiony. No bo niby
jakie „ptaki nocy”? Wiecie, jakie są ptaki nocy? Lelki i
uszatki. A jeszcze z innych, to kosy i kwiczoły są aktywne nocami.
Słowiki zaczynają śpiewać w okolicach północy, o trzeciej
dołączają drozdy, rudziki czy świergotki. Czy to z nimi mają mi
się kojarzyć bohaterki filmu? Jednak bardziej wymowne i adekwatne
wydaje mi się tu oryginalne określenie „bird of prey”, które
dobrze współgra z faktyczną treścią filmu. Wiem, że „ptaki
drapieżne” nie brzmi może tak poetycko, ale hej – nigdzie nie
jest powiedziane, że tytuł koniecznie musi być przetłumaczony.
Myślę, że większość odbiorców tego filmu w razie czego umie
obsłużyć Google Translate.
Słowem:
można Birds of Prey
bez bólu obejrzeć i nawet całkiem dobrze się bawić. Niczego mi
nie urwało, ale było po prostu dobre. Rozbudziło ciekawość co do
dalszych losów ekipy wojowniczych pań. Byłoby fajnie, gdyby WB
pociągnęło to w takiej formie dalej, w miarę możliwości
powstrzymując się od kolejnych rebootów, zmian castingowych i
powiększania chaosu w uniwersum. I za to będę trzymać kciuki.
– I underestimated you and I'm sorry.
– I'm used to it.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz