wtorek, 27 sierpnia 2019

Pocztówka z wakacji III

Majestic.
Wnikliwy czytelnik mógł zauważyć, że w zeszłym roku nie było wakacyjnej notki. To dlatego, że nie było też wakacji. W tym roku jednak sytuacja miała się inaczej, toteż wracam do czegoś, co – jak mi się zdaje – niniejszym zostało chyba cyklem. To znaczy: pies na urlopie (wszystkie kopirajty za tę nazwę oczywiście idą do oryginalnego Psa na urlopie, ja się tylko bezczelnie podczepiam).

W tym roku po raz pierwszy zabraliśmy na wczasy Łajkę. I jakkolwiek dziewczyna jest coraz dzielniejsza (w samochodzie i poza nim), to jednak na wszelki wypadek woleliśmy nie uderzać nigdzie daleko, żeby nie musieć sprzedawać kolejnego samochodu nasiąkniętego jej wszystkimi możliwymi wydzielinami. Toteż, jako że wybrzeże mamy jako-tako ogarnięte po zeszłych latach – w tym roku wybór padł na Kujawsko-Pomorskie.
Zaczęło się od tego, że w moje ręce wpadł jeszcze ciepły przewodnik po archeologicznych zabytkach tego województwa. Pomyślałam więc, że hej, czemu by nie? Odwiedzimy jakieś skanseny i insze grodziska. Koniec końców rzeczy nieco się pokomplikowały, no bo jednak większość tych cmentarzy i grodzisk to po prostu jakieś zarośnięte pagórki w środku lasu i wyszło na to, że nie jesteśmy może aż tak hardkorowymi fanami archeologii. Ale od słowa do słowa, obok tych pagórków zaczęły nam pączkować koncepcje z krzyżackimi zamkami, no i jakoś tak wyszło.

Nie wiem co to, ale zdecydowanie
najlepsze lata ma za sobą (w Muzeum Indian)
Po pierwsze: noclegi.
Z całego serca mogę polecić gospodarstwo agroturystyczne Anny i Józefa Czerniaków w Strzelcach Dolnych, 200 metrów od sklepu spożywczego. Może nie wygląda jakoś spektakularnie, ale ma absolutnie wszystko, czego potrzeba. Składa się z dwóch budynków, w jednym są dwa pokoje, w drugim – trzy. Pokoje z łazienkami (okej, zdaje się, że ten budynek z dwoma pokojami ma jedną łazienkę, ale podejrzewam, że to i tak jest raczej dedykowane większym grupkom znajomych czy rodzinom), lodówką, internetem i telewizorem (nawet go nie włączyliśmy, ale był). W budynku kuchnia z całym dobrodziejstwem inwentarza (kuchenka, piekarnik, lodówka, garnki, talerze, sztućce, nawet kurde patelnia, generalnie w pełni wyposażone pomieszczenie). Państwo gospodarze szalenie sympatyczni, w dodatku pan Józef sprzedał nam parę hintów, co możemy zwiedzić i w ogóle chętnie dzielił się rozmaitymi informacjami. Co istotne: w tym gospodarstwie nie dopłacamy za psy (przynajmniej póki co – choć gospodarz wspominał, że już dwa razy goście z psiakami zrobili mu taki syf w pokojach, że do trzech razy sztuka i jeśli jeszcze raz będzie musiał wywalać całą pościel po czyimś psie, to chyba jednak rozważy te dopłaty – co jest w pełni zrozumiałe. Apeluję więc do wszystkich psiarzy na wakacjach: pilnujcie swoich czworonogów). Inna istotna rzecz: na terenie gospodarstwa spotkamy również lokalne psy. Szczególnie nasze serca podbił Bary, mieszanka owczarka niemieckiego i bernardyna. Przemiły prawie-niedźwiedź. Same Strzelce Dolne zaś to okolica spacerowo całkiem malownicza, ponadto ma pozostałości jakiejś osady (nazywane przez lokalsów Bloczkiem), no i można tam nabyć oryginalne strzeleckie powidła śliwkowe. W ogóle w Strzelcach odbywa się jakiś wielki śliwkowy festyn, ale we wrześniu, więc się nie załapaliśmy. Aha, no i jakiś kilometr czy półtora od gospodarstwa mieści się Jaskinia Bajka. Ewenement na skalę województwa, więc warto zobaczyć, choć od razu uczciwie uprzedzam, że do środka trzeba dosłownie wpełznąć.
Tak się spaceruje po Raciążu.
Ale cały czas tam sprzątają.
Drugi nocleg mieliśmy w hotelu Magdalenka w samej Kruszwicy – nie było źle, ale też mnie nie ujęło, jeśli mam być szczera. Po pierwsze: spora dopłata za psy (20zł za sztukę, ale w hurcie dostaliśmy zniżkę: 15zł za sztukę). Po drugie: mała swoboda zostawiona gościom. W pokoju nie było lodówki ani nawet szklanki. Chyba właściciel wyszedł z założenia, że jeśli chcemy cokolwiek jeść albo pić, to zamówimy ekstra płatne posiłki w hotelowej stołówce. Zresztą, w pokoju nie było nawet kosza na śmieci (wyjąwszy mały śmietnik w łazience). Mam wrażenie, że choć było tam drożej niż w Strzelcach Dolnych, to jednak ten hotel miał mniej do zaoferowania. Ale, jak powiedziałam: nie było źle. Mimo wszystko niedrogo, mimo wszystko można tam nocować z psami, nie ma problemu z wychodzeniem w niestandardowych godzinach (dostaliśmy klucze) i ładna okolica. No bo naprawdę: to jest tuż nad Gopłem, jakiś kilometr od Mysiej Wieży i tyleż od najlepszej restauracji w całym mieście: Pod Malwami. Pod Malwami z zewnątrz wygląda niepozornie, ale w środku jest zupełnie ładnie, a ogródek, choć nieco w nim głośno (przy ulicy), jest kameralny i przytulny, fajnie osłonięty roślinnością. No i szalenie miła obsługa podaje tam przepyszne jedzenie za rozsądną cenę. Fraa poleca.

Tyle w kwestii noclegów.

Po drugie zaś: zwiedzanie.
Należy pamiętać o jednym: to, że gdzieś możemy wejść z psami, nie oznacza, że powinniśmy to robić (nauka wyciągnięta po zwiedzaniu muzeum kamieni w Kamieniu Pomorskim przed dwoma laty).
Miejsca do zwiedzenia z psami w Kujawsko-Pomorskim? Och, znajdzie się tego całkiem sporo.

Właśnie zrobili podkop pod grodziskiem w Fordonie.
Dumne oblicza zdobywców.
Jeśli chodzi o zamki, to odpadł nam niestety ten w Świeciu nad Wisłą, ale i tak mieliśmy co oglądać. Przede wszystkim zamek w Radzyniu Chełmińskim. Wspaniały zabytek przyjazny psieckom, acz jeśli piesek ma krótkie łapki, warto się zastanowić, bo ten zamek to w dużej mierze schody łączące ze sobą kolejne korytarze i wieże. Jest też bezproblemowy dla psów zamek w Toruniu, bardzo fajne i klimatyczne pozostałości zamku w Wenecji (obok Muzeum Kolejki Wąskotorowej, do którego też można z psami!) a także różne bardziej oczywiste rozwiązania, to znaczy niebiletowane ruiny. Szczególnie urzekła mnie ta w Bobrownikach i ta w Raciążku. Ale ważna rzecz, jeśli chodzi o Raciążek: nie jedźcie tam według GPSu, bo wylądujecie w polu pod jakąś skarpą i będzie trzeba heroicznie przedzierać się przez chaszcze, podczas gdy tam jest droga od drugiej strony, z łagodnym, iście emeryckim podejściem.

Nasz główny wakacyjny motyw, czyli wspomniane już zabytki archeologiczne (które ostatecznie tak bezczelnie zmarginalizowaliśmy), tak naprawdę pod kątem piesków jest rozwiązaniem bez pudła. Spacery po polach i lasach, a jeszcze się człowiek czegoś dowie (ot, jak wspomniany Bloczek w Strzelcach Dolnych czy grodzisko w Fordonie). Przede wszystkim mogę tu polecić skansen w Biskupinie (nie można wprawdzie wejść z psami do budynku muzeum, ale i tak zwiedzania jest na parę godzin, więc nie ma żalu) – spacer krętymi alejkami pośród drzew, więc co może pójść źle? Wprawdzie w kasie zostaliśmy poinformowani, że do żadnego drewnianego budynku nie można wejść ze zwierzęciem, ale jeden z lokalsów (?) na terenie skansenu uspokoił nas, że do rekonstrukcji można, a zakaz obowiązuje tylko w „nowoczesnych” wnętrzach (tam, gdzie były ekspozycje – erm… był jeden taki budynek?).
O psie, który jeździł koleją.
Ale mój zachwyt wzbudził skansen w Raciążu. Z Raciążem rzecz ma się tak, że to skansen położony na jeziorze, na terenach spustoszonych w 2017 przez nawałnicę. Jeszcze do niedawna tamtejsza rekonstrukcja grodziska była rzeczywiście niedostępna, zawalona drzewami i totalnie zrujnowana. Obecnie jest coraz lepiej i są bardzo konkretne plany odbudowy tej atrakcji. To znaczy – jeśli wierzyć Szamanowi, lokalnemu byłemu przewodnikowi, którego przypadkiem spotkaliśmy po drodze i który był tak przemiły, że oprowadził nas po terenie. Szamanowi mogłabym poświęcić osobny wpis, ale ograniczę się do tego, że jeśli zwiedzać skansen w Raciążu – to tylko z takim przewodnikiem.

Co jeszcze? Muzeum Indian Północnoamerykańskich im. Sat-Okha w Wymysłowie. „Muzeum” to może huczna nazwa, bo to jedna salka, ale naprawdę warto tam zahaczyć ze względu na niesamowicie ciekawą historię polskiego Indianina, o którym nigdy w życiu nie słyszałam. Dla psa może to nie jest najbardziej atrakcyjna wycieczka pod słońcem, ale też nic męczącego.
JuraPark w Solcu Kujawskim – podobnie jak Biskupin, to bardzo przyjemny spacer leśnymi alejkami. Tylko pośród ładnie wykonanych dinozaurów zamiast drewnianych chat. Byłam nieco rozczarowana, że się nie ruszają (nie pamiętam, w którym parku z dinozaurami byliśmy poprzednio, ale tam się ruszały i na turystów sikał wielki T-Rex. Tyle radości!), ale z drugiej strony, niektóre eksponaty są nieosłonięte barierką i można sobie z nimi cyknąć fotkę. W ogóle dobre wrażenie było już na starcie, bo przy kasie biletowej stały dwie miski z wodą.
No i tężnie w Ciechocinku. Wiem, wiem, Ciechocinek może nie kojarzy się z najbardziej fascynującą wycieczką ever, ale dla kogoś, kto nigdy na żywo nie widział tężni, to okazało się wcale atrakcyjne, a psy mają długi, sympatyczny spacer. No bo te tężnie są naprawdę wielkie. Nie wiedziałam, że aż tak. Wprawdzie z pieskiem nie można wchodzić na punkt widokowy, ale da się jakoś z tym żyć (my tradycyjnie wchodziliśmy na przemian, tzn. jedno z nas czeka z psami na ławeczce, a drugie idzie podziwiać widoki – podobnie zresztą zrobiliśmy z Mysią Wieżą. Metoda wypróbowana przy zwiedzaniu latarni morskich). No, chyba że ktoś chce wdychać wnętrze groty solankowej, wtedy może lepiej wybrać się do Ciechocinka bez zwierzaka, bo tam wstęp tylko dla ludzi.

Koniec końców Kujawsko-Pomorskie okazało się bardzo przyjazne psom. Nawet jeśli gdzieś są jakieś ograniczenia wstępu, to nie są one uciążliwe. Łajka i Vist od ponad roku nie mieli takich spacerów, jak w czasie tych wakacji. Vist od ponad roku nie miał w sierści tyle lebiody, ile po tych wakacjach. Teraz nasze futrzaki wreszcie mogą trochę odpocząć.

1 komentarz:

  1. No ładnie, ładnie. Ja ponad pół życia w Fordonie przemieszkałem, a przez Strzelce Dolne (i Górne) często przejeżdżałem, bo to droga nad jezioro w Borównie ;)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...