wtorek, 20 sierpnia 2019

Pierwszy krok: "Najlepsi. Kowboje, którzy polecieli w kosmos"


Autor: Tom Wolfe
Tytuł: Najlepsi. Kowboje, którzy polecieli w kosmos
Tytuł oryginału: The Right Stuff
Tłumaczenie: Jan Kraśko
Miejsce i rok wydania: Warszawa 2018
Wydawca: Agora SA

Jakoś tak wyszło, że jak ostatnio chciałam kupić w internetach jedną książkę, to kupiłam trzy. Najlepsi… to właśnie trzecia z nich (dwie poprzednie już się tu pojawiły). I muszę przyznać, że w sumie trochę nie wiedziałam, po co sięgam. I nie chodzi mi tu o sam temat – tutaj zajawka na stronie wydawcy była dość czytelna. Ale, kiedy książka już była w moim koszyku, zaczęłam czytać o niej jakieś notki na książkowych portalach i okazało się, że to w ogóle jakiś absolutny klasyk, gigant reportażu, kultowa pozycja napisana czterdzieści lat temu (filmowa adaptacja – „Pierwszy krok w kosmos” – weszła na ekrany kin zaledwie cztery lata później) i w ogóle wstyd, że o tym nie słyszałam, a jeszcze bardziej wstyd, że nie znałam autora, który zapoczątkował nurt Nowego Dziennikarstwa.
No to niniejszym już nie wstyd, bo przeczytałam od deski do deski. I faktem jest, że istotnie chyba renoma tej książki nie wzięła się znikąd.

Nie jestem reportażową wyjadaczką, to fakt. Z drugiej jednak strony, parę pozycji z tego gatunku już przeczytałam i mniej-więcej ogarniam, na czym rzecz polega. Tak myślę. Ale z całą pewnością nigdy w życiu nie czytałam czegoś takiego jak Najlepsi…. Tego się w ogóle nie czyta jak reportażu. To niesamowicie wciągająca powieść po trosze sensacyjna, po trosze kryminał, jest mnóstwo humoru, mnóstwo emocji i bardzo wyraźne budowanie konkretnego klimatu. Nie umiem powiedzieć, czy autor stara się o obiektywizm – wydaje mi się, że niekoniecznie. Bo wszystko jest dokładnie takie, jak w polskim tytule: bohaterowie książki, czyli pierwsza siódemka amerykańskich astronautów, to najprawdziwsi kowboje. Dają czadu, każdego dnia narażają życie, ale o tym nie mówią, biją rekordy i wspinają się na szczyt tajemniczego zigguratu, z którego mogą patrzeć na świat i na którym są przez ten świat oklaskiwani. Ludzie patrzą na nich ze łzami w oczach, a oni po prostu mają w sobie to coś – to niewypowiedziane coś, niezbędne najpierw do zrobienia kariery jako pilot, potem zaś – astronauta.
Niemniej nie mam powodu wątpić w zaprezentowane w książce fakty i zdarzenia. A te, niezależnie już od narracji, są same w sobie fascynujące. Począwszy od bicia rekordów w samolotach. Bo przecież pierwsze 20% Najlepszych… nie ma ani słowa o kosmosie czy o NASA. NASA w ogóle jeszcze nie istnieje. Są tylko oni: dzielni piloci, którzy przebijają się przez barierę dźwięku w samolocie zamkniętym na kij od miotły i ze złamaną ręką. Jak bardzo kozaccy oni jeszcze mogliby być?

Autor solidnie odmalowuje też całe tło: przede wszystkim więc, żony pilotów. Kobiety, do których domu każdego właściwie dnia może zastukać smutny pan z wiadomością o śmierci małżonka. I które też muszą sobie radzić, wspierać się nawzajem i zajmować rodziną.
Jest też świat wielkiej polityki, konflikty na samym szczycie, zimnowojenny kontekst i lęk przed sowietami, którzy z orbity zaczną zrzucać na USA bomby wodorowe, są niesnaski w NASA, ponury wątek wysyłania w kosmos szympansów, wreszcie też: napięcia między siódemką naszych tytułowych kowbojów.
Co mnie zresztą całkiem mocno uderzyło, ponieważ ciągle w głowie mam to, co Mike Massimino pisał o filmie The Right Stuff. Podkreślał wiele razy, jak urzekło go to, że ta siódemka stworzyła rodzinę, że byli jak siedmiu Muszkieterów, że właśnie ta atmosfera wzajemnego wspierania się i wspólnego dążenia do wielkiego celu tak bardzo go uwiodła. A tymczasem co jak co, ale w książce akurat tego nie wyczułam. Nie wiem, może film to trochę przeinaczył (głupia rzecz, jeszcze nie widziałam), a może po prostu patrzę na rzeczy nieco inaczej niż Massimino. Ale to właśnie mi się podobało, że Pierwsza Siódemka, choć przez media i opinię publiczną traktowana jako dość jednolita grupa, tak naprawdę składała się z bardzo zróżnicowanych charakterów, między którymi bardzo różnie się układało. Na przykład: pozostałą szóstkę niezmiennie irytował John Glenn. To strasznie fajne, bo czytając daje się wyraźnie odczuć, że to prawdziwi ludzie z krwi i kości, a nie posągi. A jednocześnie to ich w żaden sposób nie umniejsza, są nadal chojrakami i kowbojami, najlepszymi z najlepszych.

No i ten język: swobodny, luzacki – jakby całą rzecz opowiadał mi podjarany tematem koleś przy wspólnym piwie. A jednocześnie jest w tej opowieści świetny rytm, niemal melodia, nawet z refrenem, która sprawia, że przez Najlepszych… się po prostu płynie.

To świetna książka. Jeśli ktoś się interesuje historią podboju kosmosu, to… to pewnie już ją zna. Jak się nie interesuje, to jak dla mnie – po tej lekturze się zainteresuje. Pełno fantastycznych opowieści, szczegółów z pierwszych lotów, wrażenia astronautów i tych pilotów, którzy odpadli w trakcie selekcji. Czyta się błyskawicznie, a wprowadza człowieka w zupełnie inny, niemal fantastyczny świat.




Mój Boże! Być w Edwards pod koniec lat czterdziestych i na początku pięćdziesiątych! Nawet na ziemi! Usłyszeć jeden z tych niezwykłych grzmotów dochodzących stamtąd, z nieba, z wysokości dziesięciu tysięcy pięciuset metrów, jeden z tych gromów przetaczających się nad pustynią, i wiedzieć, że w tej właśnie chwili któryś z Błękitnych Rycerzy odpalił silniki… X-1, X1A, X-2, D-558-1, rakiety koszmarnego XF-92A, pięknego D-558-2, wiedzieć, że za kilkanaście sekund dotrze tam, gdzie nie ma praktycznie powietrza, do wrót kosmosu, gdzie w południe świecą gwiazdy i Księżyc, że będzie leciał w atmosferze tak rozrzedzonej, iż przestają w niej obowiązywać prawa ziemskiej aerodynamiki, skutkiem czego samolot może zerwać się w płaski korkociąg, zawirować jak miseczka owsianki na wypolerowanym blacie, a później runąć w dół, zacząć spadać na łeb na szyję, w sposób absolutnie niekontrolowany, jak kamień, jak cegła…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...