wtorek, 21 maja 2019

Podbój Hollywood, podejście drugie: "Best F(r)iends"

(źródło)
Kiedy w 2010 roku obejrzałam The Room, coś się zmieniło. Tommy Wiseau (urodzony najprawdopodobniej w Poznaniu jako Tomasz Wieczorkiewicz) na stałe zagnieździł się w moim mózgu i nawet jeśli nie zostałam jednym z rozlicznych fanów posiadania w domu oprawionego w ramkę zdjęcia łyżki, to jednak kariera tego pana wciąż intrygowała. W zeszłym roku z niekłamaną przyjemnością obejrzałam Disaster Artist – gdzie James Franco szokująco dobrze odegrał Wiseau – a w tym roku przyszła pora na dużo poważniejszą sprawę: tym razem bowiem zostawiamy w spokoju The Room i ruszamy na podbój zupełnie, ale to zupełnie nowego projektu.

Pierwsza różnica, która rzuciła mi się w oczy, kiedy zabrałam się za Best F(r)iends, to twórcy: o ile w The Room był Tommy Wiseau, Tommy Wiseau i Tommy Wiseau, i pewnie Tommy Wiseau przeprowadził casting, w którym główną rolę otrzymał Tommy Wiseau, o tyle w najnowszym tytule z udziałem tego pana pozwolono sobie na pewne urozmaicenie. Przede wszystkim, Tommy Wiseau występuje jako aktor – i tylko aktor. Za scenariusz odpowiada jego kolega z planu (zarówno tego jak i planu The Room) – Greg Sestero. Reżyserią jednak zajął się już ktoś inny (Justin MacGregor – nic mi jego nazwisko nie mówi, niemniej to budujące, że Sestero najwyraźniej wyczuł, że nie nadaje się do reżyserki i nie wziął się za to na siłę).

Różnica druga: ten film jest… fajny. Tak po prostu. Wiem, wiem, mówię o filmie z Tommym Wiseau. Ale już tłumaczę, o co mi chodzi: w The Room Wiseau grał zwykłego gościa. Poczciwego bankiera, który miał narzeczoną i przyjaciół i nagle jego życie zaczęło się sypać. Problem polegał jednak na tym, że Tommy Wiseau nie rozpoznałby zwykłego gościa, choćby wpadł na niego na ulicy. Wszystko wskazuje na to, że on nie ma pojęcia, jak wygląda normalność. The Room było jakąś kuriozalną wizją takiego życia zrodzoną w umyśle kosmity. I dlatego skala tamtego niepowodzenia była tak ogromna(to znaczy – poza wszystkimi innymi problemami tamtego filmu...). Tymczasem w Best F(r)iends najwyraźniej wszyscy zdawali sobie sprawę z tego, że angażują do roli kosmitę (w którymś momencie mamy scenę, w której bohater grany przez Wiseau mówi, że pochodzi z planety Ziemia – ha ha. Nie nabierzemy się, Tommy!). Toteż jego postać – Harvey – również jest, eufemistycznie mówiąc, ekstrawagancki. W fantastyczny sposób wzięto wszystkie dziwactwa aktora i jego (nie bójmy się tego słowa) beztalencie, po czym przekuto je w czyste złoto. Harvey po trosze budzi sympatię, po trosze niepokoi, a w dużym stopniu po prostu intryguje. Co się naprawdę stało z jego partnerką? O co chodzi z nielegalnymi praktykami, o które był w młodości oskarżony? Co siedzi w tej jego pokręconej głowie?
(źródło)
Podobnie, choć może nie aż tak wyraziście, ma się sprawa z Gregiem Sestero i odgrywanym przez niego Jonem: na pierwszy rzut oka Jon niewiele się różni od Marka z The Room. Jest trochę bezwolny, podatny na manipulacje, niby próbuje zachować się jak należy, ale koniec końców i tak mu to nie wychodzi. To ten sam gościu, który – kiedy kobieta po raz trzeci zdejmowała przed nim bluzkę i zaciągała do łóżka – wciąż pytał „eee… aleossochozi?”. Tutaj jednak jest bardziej enigmatyczny i ma za sobą niezwykłą historię. Ci dwaj nieźle się uzupełnili i stworzyli dziwną, toksyczną relację, która niby była przyjaźnią, ale człowiek sam już nie wie, czy na pewno.
Zresztą, chyba każda postać, która pojawia się w tym filmie, jest trochę dziwaczna. Że tak wspomnę Ricka (Rick Edwards), który występuje w roli sprośnego wujka i pręży muskuły w swoim tradycyjnym pompowaniu o północy (wiecie, coś jak tradycyjny spacer z gołymi pośladkami w świetle księżyca), czy właściciela zajazdu – faceta, który z jakiegoś powodu chyba gardzi ludzkością. Serio, to był dziwny typ i z jednej strony szkoda, że miał tak mało czasu antenowego, z drugiej jednak – to pozostawiło fajny niedosyt.

Technicznie film też nie przedstawia się źle. Muzyka niczego nie urywa, ale muszę przyznać, że jest ogromnie klimatyczna. Podbija tę atmosferę dziwaczności. Co więcej: mamy zadziwiająco dużo ładnych kadrów.

Dodatkowo mamy tutaj naprawdę ciekawą intrygę – choć dla mnie akurat najbardziej interesujący był wątek (nie)przyjaźni Harveya i Jona, to jednak pełna plot twistów fabuła w niczym nie zaszkodziła, a kilka razy serio film mnie zaskoczył.

(źródło)
Oczywiście, film ma swoje wady i dziwactwa, które nie do każdego mogą przemówić. Ot, choćby nawiązania do The Room. Nawiązania, tak myślę, nieuniknione – Greg Sestero z całą pewnością wiedział, kto będzie stanowił trzon odbiorców jego produkcji: fani The Room. I zapewne będą zadowoleni: począwszy od pojawienia się w jednej ze scen DVD z opus magnum Wiseau, poprzez bliźniaczo podobne sceny (rzucamy sobie piłkę i rozmawiamy o niczym życiu), a na epicko przezabawnej furii Wiseau kończąc (serio, jeśli komuś „You drive me crazy, Jon!” nie skojarzyło się od razu z „You’re tearing me apart, Lisa!”, to zapewne po prostu nie widział The Room) – Best F(r)iends to film świadom swojego dziedzictwa. Czerpie z niego garściami, jednocześnie stanowiąc zupełnie odrębną jakość i oryginalną historię. Ma też pewien (choć mniejszy niż się spodizewałam) pakiet scen tak kuriozalnie źle zagranych, że trudno powstrzymać śmiech.

Muszę przyznać, że jestem zaskoczona. Spodziewałam się radosnej, nieporadnie skleconej głupotki do obejrzenia po męczącym dniu w pracy, a dostałam film, który świetnie wie co robi. Jest wprawdzie zabawny (choć nie nazwałabym go komedią), ale tym razem humor wydaje się ze wszech miar zamierzony. Wszystko jest w tym filmie zamierzone. Zostałam po seansie z pytaniami, ale to przyjemne uczucie: niedopowiedzenia, które też świetnie zagrały. Jednocześnie wiem, że nie mogę z czystym sumieniem polecić Best F(r)iends. No bo jednak aktorstwo jest złe. Historia ma swoje grubymi nićmi szyte fragmenty (o których nie chcę pisać, żeby nie spoilować). To dziwna, dość kameralna opowieść, która na pewno może nie przypaść do gustu. Mnie jednak urzekła.



– Where are you from?
– Planet Earth.

1 komentarz:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...